TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1876

George Sephton specjalnie dla LFC.PL!

Artykuł z cyklu Artykuły


Odwołane derby Liverpoolu pewnie dla wielu kibiców oznaczają dwie godziny nudy. W oczekiwaniu na kolejne spotkanie podopiecznych Arne Slota może pomóc kolejny wywiad na naszym serwisie. Dzisiejszym gościem został George Sephton. Dla wielu fanów bardziej znany jest jako "głos Anfield". Tak, George jest spikerem na Anfield od ponad pięćdziesięciu lat! Dzisiaj, po raz pierwszy w historii podzielił się dla polskiego serwisu swoimi wspomnieniami. Miłej lektury.

S.B. – Miło mi powitać kolejnego gościa. Pierwsze pytanie będzie oczywiste, ale podejrzewam, że wielu kibiców może tej historii nie znać. Co zainspirowało Cię do napisania listu do Liverpool FC w 1971 roku? Jak wyglądały Twoje początki jako spiker na Anfield?


G.S. – Pamiętam to doskonale! Napisałem list do Liverpoolu w ramach zakładu. Zrobiłem sarkastyczną uwagę na temat osoby pełniącej tę funkcję, a moja żona mnie zganiła, mówiąc, że sam nie zrobiłbym tego lepiej! Pomyślałem, że jednak mogę!
Pierwszy mecz był koszmarem – byłem niesamowicie zdenerwowany. Jednak gdy zacząłem, wszystko potoczyło się dobrze. Zakład został wygrany, ale szczerze mówiąc, mogłem założyć się o wszystko inne i oszczędziłbym sobie stresów (śmiech). 

S.B. – Dodam tylko, w ramach adnotacji, że to właśnie od tego listu wszystko się zaczęło. Klub organizował casting na nowego spikera i właśnie Twój list motywacyjny spodobał się ówczesnym właścicielom klubu. Powiedz w takim razie, czy kiedykolwiek spodziewałeś się, że ta praca stanie się Twoją życiową karierą? Jakie były Twoje pierwsze wrażenia z pracy na Anfield?


G.S. – Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że będę pełnił tę funkcję przez tyle lat. Pierwsze miesiące były surrealistyczne – samo wejście do klubowych biur przez główne drzwi, a nie przez bramki, było niesamowite.
Jednak nie zapominajmy, że to była praca na pół etatu – na co dzień pracowałem w IT. Nie podchodziłem wtedy do tego, jak do czegoś, co zapewni mi wyżywienie rodziny i emeryturę za kilkadziesiąt lat.

S.B. – Jak zmieniła się atmosfera na Anfield na przestrzeni lat? Czy zauważyłeś różnice w reakcjach kibiców na mecze w różnych okresach historii klubu?


G.S. – Atmosfera na Anfield jest taka sama jak zawsze. Różnica polega na tym, że obecnie buduje się ją dopiero tuż przed rozpoczęciem meczu. W latach siedemdziesiątych atmosfera zaczynała się znacznie wcześniej, ponieważ ludzie musieli wcześnie zająć miejsce na trybunach. Teraz wszyscy mają bilety i wiedzą, że wejdą na stadion oraz gdzie będą siedzieć. W teorii mam dzięki tym zmianom mniej pracy (śmiech)

S.B. – Jaką rolę odgrywa muzyka w tworzeniu nastroju na stadionie przed i po meczach? Masz ulubione utwory, które szczególnie wzmacniają atmosferę na Anfield?

G.S. – Nie będzie to nic oryginalnego, to oczywiście „You’ll Never Walk Alone”, ale także „Allez Allez Allez” i „Ring Of Fire” rozgrzewają tłum. Z jednej strony wielu fanów nie zwróci uwagi na to co leci z głośników w przerwie meczu czy przed i po jego zakończeniu. Natomiast w trakcie spotkania kibice doskonale potrafią wczuć się w rytm stadionu. 

S.B. – Skoro już poruszamy tematu głośnego stadionu, przez ponad 50 lat byłeś świadkiem wielu historycznych chwil na Anfield. Które mecze lub wydarzenia utkwiły Ci najbardziej w pamięci i dlaczego?



G.S. – Tych spotkań, przez te wszystkie lata było naprawdę wiele. Skoro trzeba wybrać takie, które pewnie zostaną ze mną do samego końca, wskażę mecz z Barceloną w 2019 roku jako zdecydowany szczyt tych spotkań, ale także półfinał Ligi Mistrzów z Chelsea w 2005 roku. Hałas na stadionie tamtej nocy był niesamowity. I na pewno zostanie w głowach i sercach wielu kibiców na całym świecie. Wiesz, że jesteś w pracy, ale w takich momentach kompletnie o tym zapominasz i skupiasz się na tym, co się dzieje dookoła. A działo się wtedy absolutnie wszystko. 

S.B. – Jakie w takim razie było najbardziej emocjonujące ogłoszenie, które kiedykolwiek wygłosiłeś jako spiker?


G.S. – To jest oczywiście zupełnie inna strona tej pracy. O ile przy tych spotkaniach, tak naprawdę wykonujesz swoją pracę, tak w przypadku takich wzniosłych i bardzo poważnych ogłoszeń nastrój jest zupełnie inny. Inaczej też ogłasza się takie wydarzenia. Było ich wiele – dni pamięci ofiar Hillsborough, śmierć topowych graczy, a także minuta ciszy po śmierci księżnej Diany. Wszystkie te wydarzenia niosą za sobą inny ciężar gatunkowy, ale wszystkie są zawsze niesamowicie emocjonujące i wzruszające.

S.B. – Podejrzewam, że przez te wszystkie lata, wszystkie nadane ogłoszenia jako „Głos Anfield” stałeś się ikoną wśród kibiców Liverpoolu. Co oznacza dla Ciebie ta bliska więź z fanami klubu?


G.S. – To dla mnie wszystko. Nigdy nie myślałem, że mogę coś znaczyć dla ludzi spoza mojej rodziny. A tutaj mówimy o setkach ludzi, którzy mnie rozpoznają, wysyłają wiele pozytywnych informacji, wyrażają wdzięczność za moją pracę. Coś niesamowitego. I często to do mnie w ogóle nie dociera!

S.B. – W takim razie, czy miałeś okazję zbudować szczególne relacje z niektórymi piłkarzami Liverpoolu?


G.S. – Zgadza się. Steve McManaman i Robbie Fowler są szczególnie bliscy. Moja żona pracowała z mamą Steve’a, więc zawsze mieliśmy dobry kontakt. Robbie zawsze doceniał mój wkład w dni meczowe. Jan Mølby to jeden z nielicznych, których mam w kontaktach na telefonie. Oczywiście tych zawodników też pewnie byłoby więcej, ale jeśli mam skupić się głównie na takich szczególnie bliskich relacjach, to właśnie padnie na trójkę wymienioną wyżej. 

S.B. – Wrócimy na moment do twojej pracy. Jakie wyzwania napotykałeś w codziennej pracy spikera prowadzącego mecze Liverpoolu?


G.S. – Czasem trudne są długie nazwiska. Na szczęście uczyłem się hiszpańskiego i rosyjskiego, więc radzę sobie z większością. Pamiętam noc, gdy awarii uległo oświetlenie. Na szczęście nigdy nie mieliśmy poważniejszego incydentu wymagającego ewakuacji stadionu. Z czasem wszystko, co wydawało się kiedyś trudne, staje się po prostu łatwe i codzienne. Dobre przygotowanie odpowiednio wcześniej zmniejsza ryzyko popełnienia błędu. Oczywiście są sytuacje losowe jak ta z oświetleniem, ale wtedy mało to wie co ma robić, więc po prostu czekasz na pomoc (śmiech).

S.B. – Czy technologia wpłynęła na sposób, w jaki wykonujesz swoją pracę?


G.S. – Zdecydowanie! Technologia zmieniła wszystko. Zaczynałem od małego pudełka z płytami winylowymi 7-calowymi, potem były większe płyty 12-calowe, następnie CD, a teraz korzystamy ze Spotify. W latach siedemdziesiątych nie mieliśmy tablicy wyników – teraz mamy ją oraz oddzielny system dźwiękowy i monitory telewizyjne. Wszystko jest teraz znacznie prostsze. Przede wszystkim bardziej wygodne i bardziej intuicyjne.

S.B. – W takim razie jakie rady dałbyś młodym ludziom marzącym o pracy spikera stadionowego?


G.S. – Zacznijcie w małych klubach, pracujcie jako wolontariusze i zawsze miejcie plan na sytuacje awaryjne. Nie dotyczy to oczywiście problemów z oświetleniem (śmiech). Koniec końców, najważniejszy jest plan. Ja otrzymałem pracę wysyłając jeden list, a teraz są maile, więc powinno być łatwiej!

S.B. – Zastanawiam się czy jednak nie było łatwiej wtedy, bo większości maili nikt nie czyta (śmiech). Jakie cechy są najważniejsze w tym zawodzie?



G.S. – Spokój, wyraźny głos i gruba skóra. Te cholerne kable i ciasne pomieszczenia potrafią zrobić krzywdę. 

S.B. – Czy widzisz przyszłość dla tradycyjnych spikerów stadionowych?


G.S. – To jest na pewno trudny temat, o którym mało kto mówi a w zasadzie nie mówi się wcale. Tradycyjni spikerzy, tacy jak ja, powoli odchodzą. Wpływy amerykańskich właścicieli będą coraz bardziej widoczne – wystarczy spojrzeć na Super Bowl. Piłka nożna oczywiście przez lata skomercjalizowała się na każdej płaszczyźnie. Nie chodzi mi o narzekanie, ale bardziej o fakt, że są ludzie, którzy pracują dla klubów bardzo długo. W moment mogą zostać zapomniani. I to może tworzyć obawy i potęgować zmartwienia. Pytanie też, czy pozbycie się tradycyjnych spikerów i na przykład zastąpienie ich czymkolwiek innym zmieni zasady? Czy ktoś to zaobserwuje? Chyba tylko czas to zweryfikuje, ale ja się nigdzie nie wybieram (śmiech)!

S.B. – Jeśli o mnie chodzi, to mam nadzieję, że nie zostaniesz zastąpiony przez nikogo, bo wtedy będę mógł cały czas reklamować naszą rozmowę jako coś wyjątkowego i jedynego w swoim rodzaju (śmiech)! Jak odczuwasz znaczenie więzi klubu z lokalną społecznością?
Żyjesz w mieście, pracujesz w klubie. Musisz pewnie widzieć to z zupełnie innej perspektywy niż my, kibice z dalekich stron świata ;) 

G.S. – Dziękuję, mam nadzieje, że szybko nie zrobisz wywiadu z innym spikerem Liverpoolu (śmiech). Oczywiście żartuję! Odnośnie pytania. Więzi są kluczowe. Organizacje takie jak „Spirit of Shankly” i LFC Foundation wykonują ogromną pracę na rzecz społeczności. Mimo globalnej popularności, to wciąż Liverpool Football Club – pytanie „jesteś czerwony czy niebieski?” jest tu codziennością. I chyba to jest odpowiedź na globalizację, na ten cały pęd w kierunku pieniądza. W mieście nadal znajdziesz romantyków, znajdziesz młodych, pełnych pasji fanów. Z jednej strony coraz częściej utrudnia im się wejście na stadion czy oglądanie treningów z boku, a z drugiej oni się niczym się zrażają i dalej chcą wiedzieć wszystko pierwsi. Kibicowanie tutaj jest czymś niezwykłym. Ludzie przede wszystkim są cały czas solidarni ze sobą. Zdarzają się problemy, spotykamy się z różnej maści kłopotami, ale koniec końców zawsze wychodzimy na prostą. Zmiany w piłce nożnej nie zatrzymają procesów kibicowania. W tym mieście to wciąż odgrywamy wielką rolę. Wszystkie fundacje około klubowe wykonują fantastyczną pracę i powinny być zdecydowanie bardziej i częściej doceniane. 

S.B. – Myślisz, że globalizacja futbolu wpłynie na lokalne społeczności?


G.S. – To mnie niepokoi – odpowiedź znajdziesz w poprzednim pytaniu. Musimy zacząć zwracać uwagę na takie rzeczy, bo naprawdę klub i dzień meczowy to jedno, przychody i generowane koszta to drugie, ale to właśnie fani, zwyczajni ludzie tworzą wszystko co inni mogą później przeliczyć. 

S.B. – W takim razie czy Anfield i Liverpool FC nadal zachowują swój unikalny charakter mimo rosnącej międzynarodowej popularności?


G.S. – Mam nadzieję. Wciąż mamy kilku „Scouserów” w drużynie, którzy muszą dbać o to, by klub był zakorzeniony w kulturze miasta. I wierzę, że w tym klubie pozostaną.

S.B. – Chyba wiem do czego zmierzasz, ale myślę, że pewnych tematów mamy już dość, więc pozwolisz, że zmienię kierunek pytań. Jak praca na Anfield przez ponad pięć dekad zmieniła Twoje życie?


G.S. – Zmieniła moje życie całkowicie. Kiedy zaczynałem, byłem zwykłym urzędnikiem w biurze. Teraz moje życie kręci się wokół futbolu, a ludzie znają mnie na całym świecie. Przeszedłem chyba najwięcej reformacji klubu w jego historii (śmiech). Mogłem skupić się na jednej pracy i to takiej, którą kochasz, w której jesteś częścią swojego ulubionego klubu. I na dodatek mam blisko! 

S.B. – No to muszę zapytać. Jakie masz marzenia lub plany na przyszłość związane z klubem?


G.S. – W moim wieku nie mogę mieć dużych planów. Mam nadzieję, że dotrwam do 55. rocznicy pracy w 2026 roku.

S.B. – Oczywiście życzę Ci tego w imieniu swoim i wszystkich polskich kibiców Liverpoolu. Powiedz proszę, którzy gracze i menedżerowie Liverpoolu są Twoimi ulubieńcami i dlaczego?


G.S. – Kenny Dalglish za wszechstronny wkład w klub. Wielu innych: Ian Rush, Robbie Fowler, Steven Gerrard, Jürgen Klopp – lista jest długa. Wszystkich myślę łączy ten sam wspólny mianownik. Zrobili wiele dobrego dla drużyny, jak i dla miasta. 

S.B. – Tak całkowicie szczerze, uważasz się za legendę?


G.S. – Absolutnie nie. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co robię. 

S.B. – Jako, że zbliżamy się do końca wywiadu. Jakie są Twoje plany na najbliższe lata?


G.S. – O, to akurat proste pytanie! Mam nadzieję, że dożyję osiemdziesiątki i będę spikerem przez co najmniej 55 lat. Wtedy byłbym spełniony pod każdym względem. Jako pracownik i jako człowiek. I pewnie byłbym rekordzistą pod względem pracy spikera! 

S.B. – No i na zakończenie. Rada dla polskich kibiców Liverpoolu.

G.S. – Jeśli macie lokalny oddział fanklubu, dołączcie do niego! 

S.B. – Przekażę wszystkim. George, chciałem Ci serdecznie podziękować za rozmowę, życzymy Ci. ustanawiania kolejnych rekordów i obyśmy razem przeżyli jeszcze wiele dobrych wspomnień z Twoim udziałem! 

G.S. – Jak to się mówi w Anglii - "Cheers"!

Wywiad przeprowadził Sebastian Borawski, a was zapraszam tradycyjnie do komentowania i oczekiwania na kolejne rozmowy.



Autor: Gall1892
Data publikacji: 07.12.2024