LIV
Liverpool
Premier League
27.04.2025
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1521

Holenderski fundament sukcesu The Reds

Artykuł z cyklu Artykuły


Holenderski zaciąg w Liverpoolu doprowadził klub na skraj chwały.

Arne Slot jest na najlepszej drodze, by dołączyć do elitarnego grona – może zostać dopiero piątym menedżerem w historii Premier League, który sięgnie po tytuł już w swoim debiutanckim sezonie. Virgil van Dijk stoi u progu zapisania się na kartach historii jako pierwszy Holender, który poprowadzi drużynę do mistrzostwa Anglii w roli kapitana.

Ryan Gravenberch rozkwitł po objęciu roli defensywnego pomocnika, natomiast Cody Gakpo zajmuje drugie miejsce w klubowej klasyfikacji strzelców – ustępując jedynie Mohamedowi Salahowi – z dorobkiem 16 goli we wszystkich rozgrywkach.

Występy tej holenderskiej czwórki na Anfield odbijają się szerokim echem w ich ojczyźnie.

Dziennikarze The Athletic wyruszyli w podróż po Holandii – od Amsterdamu, przez Zwolle i Eindhoven, aż po Bredę – by przekonać się, jak sukcesy holenderskiej kolonii w Liverpoolu są odbierane w kraju, który piłką nożną żyje na co dzień. Porozmawiali z tymi, którzy mieli wpływ na ich rozwój i ukształtowali ich piłkarskie kariery.

Ryan Gravenberch: Amsterdam

Mike Kolf odchyla się w fotelu i z rozbawieniem kiwa głową.

— Widziałem Gravenbercha robiącego dokładnie to samo, zanim Ryan w ogóle się urodził — mówi z uśmiechem.

— Śmieję się, bo doskonale znam ten zwód — jak pozwala piłce go minąć, by potem wyjść z trudnej sytuacji, bo wie, gdzie jest przestrzeń.

— Czasami oglądam mecz Liverpoolu w telewizji i dzwonię do ojca Ryana. Odbiera i od razu mówi: "Mike, wiem, co chcesz powiedzieć!".

— To jak oglądanie kopii. Jego tata był klasyczną dziesiątką, grającą w myśl zasady: "Dajcie mi piłkę, a ja zrobię swoje". Teraz to szóstka odgrywa tę rolę. Z ogromną przyjemnością oglądam grę Ryana.

Rozmowa toczy się w biurze Kolfa w akademii piłkarskiej Damsko, oddalonej o 15 minut jazdy taksówką na południowy wschód od głównego dworca w Amsterdamie. Nad biurkiem wisi oprawiona koszulka Marco van Bastena z czasów jego gry w Milanie, podpisana przez samego zawodnika. Na ścianie przy wejściu miejsce honorowe zajmuje jedna z koszulek Gravenbercha z Ajaksu.

Kolf dzieli swój czas między Damsko a pobliski amatorski klub AVV Zeeburgia, gdzie od 1998 roku pełni funkcję szefa szkolenia młodzieży. Zeeburgia może pochwalić się imponującą skutecznością w wychowywaniu piłkarskich talentów — Gravenberch to jeden z największych powodów do dumy.

— Obecnie w Zeeburgii mamy około 850 dzieci w wieku od czterech lat do drużyny U-23 — tłumaczy Kolf.

— Od końcówki lat 90. około 650 naszych zawodników trafiło do profesjonalnych klubów. Jesteśmy jednym z głównych dostawców talentów dla Ajaksu — wielu chłopaków właśnie tam kontynuuje karierę.


— Znam Ryana od dnia jego narodzin. Miał pięć lat, gdy do nas dołączył, ale zawsze wydawał się starszy. Rósł, stawał się silniejszy i coraz lepszy. Grał u nas aż do momentu, gdy w wieku ośmiu lat trafił do Ajaksu.

Kolf i ojciec Ryana, Ryan senior, grali razem w piłkę na poziomie amatorskim w Amsterdamie i od tamtej pory pozostają bliskimi przyjaciółmi. Rodzina Gravenberchów mieszkała w zielonej dzielnicy Watergraafsmeer, nieopodal boisk Zeeburgii. Starszy brat Ryana, Danzell — obecnie zawodnik FC Den Bosch, grającego na zapleczu Eredivisie — również zdobywał swoje piłkarskie szlify w tym samym klubie.

— Ich ojciec od zawsze był fantastycznym wsparciem — wspomina Kolf.

— Nigdy nie wywierał zbyt dużej presji. Dbał o dyscyplinę — dzieciaki zawsze trenowały, zawsze były pełne szacunku. Kiedy jeszcze razem graliśmy, ich tata był naprawdę dobry, ale często obrywał. Boiska były wtedy zupełnie inne i w końcu nabawił się poważnej kontuzji kolana.

— Dorastanie tutaj, na wschodzie Amsterdamu, było dla Ryana bardzo korzystne. To okolica pełna otwartych przestrzeni, gdzie chłopcy wolą kopać piłkę niż siedzieć w domu przed PlayStation.

— Dziś dzieci mają tyle rozpraszaczy. Niektórzy mówią: "Tak, chcę zostać piłkarzem", a potem zajmują się czymś zupełnie innym. Ryan od zawsze kochał piłkę nożną. Jeśli po meczu zapytałeś go: "Chcesz jeszcze zagrać dla tej drużyny?", zawsze wychodził na boisko ponownie. Był bardzo zachłanny! Gdy miał siedem lat, grał z dziewięciolatkami. Spał z piłką. — śmieje się Mike Kolf.

— Nawet gdy trafił do Ajaksu, wciąż grał ze starszymi chłopcami — to zahartowało jego charakter. Gdy grał ze swoimi rówieśnikami, wszystko przychodziło mu zbyt łatwo. Zawsze był sprytny, opanowany jak jego ojciec. Krótkie podanie i od razu ruch w wolną przestrzeń. Gdy miał na plecach dwóch rywali, potrafił przerzucić piłkę na drugą stronę boiska.


Gravenberch przeszedł do historii jako najmłodszy zawodnik Ajaksu, który zadebiutował w Eredivisie — miało to miejsce we wrześniu 2018 roku, w meczu przeciwko PSV, gdy miał zaledwie 16 lat i 130 dni. Pobił wówczas rekord należący do Clarence’a Seedorfa.

Jego dynamiczny rozwój nieco wyhamował po transferze do Bayernu Monachium w czerwcu 2022 roku — w sezonie 2022/23 wystąpił tylko w trzech meczach Bundesligi jako gracz wyjściowej jedenastki. Przygoda w Bawarii była krótka — już latem 2023 roku Liverpool zapłacił za niego 34 miliony funtów (45 milionów dolarów).

— Nigdy się o Ryana nie martwiłem — zapewnia Kolf.

— Odwiedziłem rodzinę w Monachium, rozmawialiśmy o tym. Znam Niemców — oni lubią pomocników, którzy biegają bez końca. A jego ojciec zawsze mu powtarzał: "Myśl pozytywnie. Gdy trafisz do klubu, który naprawdę gra w piłkę, wtedy pokażesz, co potrafisz". I spójrz teraz na Ryana. Wraz z Van Dijkiem i Salahem to najlepszy zawodnik Liverpoolu w tym sezonie.


Po tym, jak Liverpoolowi nie udało się pozyskać Martina Zubimendiego z Realu Sociedad latem zeszłego roku, Arne Slot postanowił postawić na Gravenbercha w roli defensywnego pomocnika. To okazało się strzałem w dziesiątkę — 22-latek rozkwitł, rozpoczynając każdy mecz ligowy sezonu 2024/25 od pierwszej minuty. Dobra forma klubowa zaowocowała także powrotem do reprezentacji Holandii.

— Wcale mnie to nie dziwi, bo gdy Frenkie de Jong odszedł z Ajaksu w 2019 roku, Ryan grał jako szóstka — mówi Kolf.

— Slot wiedział, że sobie poradzi. Ryan czasem sprawia wrażenie, jakby wszystko przychodziło mu z łatwością. To jego czytanie gry i tworzenie przestrzeni są tak imponujące. Ludzie zapominają o tym, jak bardzo jest młody. Może grać dla Holandii przez kolejnych dziesięć lat i zostać jednym z najlepszych piłkarzy, jakich ten kraj kiedykolwiek wydał.

— Kiedyś to Hiszpanie dominowali w Liverpoolu. Teraz przyszła kolej na Holendrów. W naszym kraju przybyło wielu nowych kibiców The Reds. Gdy byłem mały, kibicowałem Manchesterowi United z powodu Busby Babes. Potem poszedłem za Liverpoolem i się zakochałem. A teraz gra tam Ryan. To coś wyjątkowego — patrzeć, jak nasz chłopak, nasz amsterdamski chłopak, gra dla tego klubu.

— Liverpool wygra Premier League, a Ryan odegrał w tym ogromną rolę.


Latem ubiegłego roku Gravenberch wrócił do Zeeburgii, by spotkać się z młodymi zawodnikami, którzy marzą, by pójść jego śladem.

— To miało ogromne znaczenie — Zeeburgia zawsze będzie domem Ryana — dodaje Kolf.

— On inspiruje te dzieciaki. Ciągle o nim mówię. Nasz chłopak trafił do Ajaksu, Bayernu Monachium, a teraz do Liverpoolu. Wszyscy jesteśmy niesamowicie dumni z poziomu, jaki osiągnął.

Arne Slot: Zwolle

Podróż pociągiem ze stolicy do Zwolle, oddalonego o 100 kilometrów na wschód od Amsterdamu, trwa nieco ponad godzinę. Z jego średniowiecznym centrum i starożytnymi murami miejskimi, miasto wydaje się zupełnie innym światem niż zgiełk metropolii.

Tuż za rogiem dworca kolejowego znajduje się elegancki Bilderberg Grand Hotel Wientjes, a do hotelowego baru wchodzi znajoma, uśmiechnięta twarz.

— Więc to ty jesteś obserwatorem Liverpoolu! — zagaduje Ben Hendriks, były trener miejscowego PEC Zwolle.

— Mam nadzieję, że dobrze się opiekujecie Arne!

To właśnie tutaj Arne Slot zaczynał i kończył swoją karierę piłkarską, zanim wszedł na trenerską ścieżkę. Do dziś, jeśli tylko pozwalają na to obowiązki na Anfield, wraca do Zwolle, by spędzać czas z żoną Mirjam i dziećmi — Joepem i Isą — w ich pięknej, XIX-wiecznej kamienicy z widokiem na kanał.

— Parę miesięcy temu piliśmy razem kawę, a teraz jesteśmy w stałym kontakcie przez WhatsAppa — opowiada Hendriks.

— Arne może spokojnie spacerować po ulicach, nikt nie zaczepia go o zdjęcia. Może ktoś zawoła: "Hej Arne!", a on pomacha w odpowiedzi. Jestem człowiekiem z Zwolle — to normalne miejsce. I wszyscy tutaj cieszymy się jego sukcesami.


Ich znajomość sięga 30 lat wstecz — Hendriks był pierwszym trenerem, który dał młodemu Slotowi szansę gry w seniorach w połowie lat 90. Slot dołączył do akademii Zwolle jako 12-latek, po tym jak został zauważony podczas gry dla VV Bergentheim — klubu z rodzinnej miejscowości nieopodal niemieckiej granicy.

— Naszym sponsorem był zakład piekarniczy z Zwolle, który wspierał również Bergentheim. Pojechaliśmy tam na sparing przed sezonem. Arne miał zaledwie 16 lat, ale skoro to jego rodzinne strony, uznałem, że warto go włączyć do składu — wspomina Hendriks, który prowadził klub w latach 1992–1995.

— Uczyniłem go kapitanem na ten jeden mecz. Po spotkaniu starsi gracze, którzy wcześniej go nie znali, mówili tylko: "Niesamowity jak na szesnastolatka". Arne był prawdziwą dziesiątką. Zawsze dwa kroki przed innymi. Czytał grę doskonale, był świetnym podającym. Potrafił sprawić, że inni — nawet lepsi technicznie — grali jeszcze lepiej. A to też jest ogromna umiejętność.

— Po tym meczu wrócił do zespołu młodzieżowego, by później przebić się do pierwszej drużyny pod wodzą kolejnego trenera. Od początku wierzyłem w jego potencjał. Miał odpowiednią mentalność. Znałem jego ojca, Arenda, który miał na niego ogromny wpływ.


— Oboje rodzice Arne byli nauczycielami, więc w ich domu panowała dyscyplina. Każdego ranka Arne wsiadał na rower, jechał z Bergentheim do Marienbergu, potem pociągiem do Zwolle, gdzie ktoś go odbierał i zawoził do szkoły znajdującej się tuż za stadionem. Pełne poświęcenie.

Ich drogi skrzyżowały się ponownie, gdy Slot wrócił do Zwolle u schyłku swojej kariery, po występach w NAC Breda i Sparcie Rotterdam.

— Widziałeś, co Arne czasem robił przy rozpoczęciu meczu? — śmieje się Hendriks.

— Ludzie tutaj mówili, że to jego popisowy numer. Podrzucał piłkę i… fruuu! (gestykulacją Hendriks naśladuje start rakiety). Wykopywał ją wysoko w niebo.

Pokazuje nagranie na YouTubie z 2010 roku, gdzie Slot przyjmuje piłkę w kole środkowym i posyła ją wysoko w powietrze, a jego koledzy z drużyny ruszają w pogoń.

— Czasem rywale mieli słońce w oczach i nie potrafili jej opanować. Innym razem to był sposób Arne na powiedzenie: "Proszę bardzo, my i tak przejmiemy drugą piłkę". Arne zawsze myślał. Nawet jak spał, to myślał o piłce. Miał mózg piłkarza, ale też niesamowity dar przekonywania innych.

— Gdy odbywał się jego mecz pożegnalny, Arne poprosił mnie i swojego ojca, żebyśmy poprowadzili zespoły Zwolle oraz drużyny gwiazd z czasów jego kariery. Już wtedy było jasne, że zostanie trenerem. Fascynował się Guardiolą, analizował mecze Barcelony. Trenował grupę wiekową do lat 14 w Zwolle, chciał zostać asystentem pierwszej drużyny po zakończeniu kariery, ale dyrektor sportowy nie widział takiej możliwości, więc przeszedł do Cambuur. Wszyscy tam za nim szaleli — za taktyką, za treningami. Tak samo było później w AZ.


Hendriks, który przez 18 lat pracował jako skaut dla włoskiego Udinese, a później pełnił podobną rolę w Zwolle, namówił superagenta Mino Raiolę, by reprezentował Slota. Po śmierci Raioli w 2022 roku, jego agencją pokierowała Rafaela Pimenta, która negocjowała kontrakt Slota z Liverpoolem po jego odejściu z Feyenoordu.

— Mino był moim dobrym przyjacielem i powiedziałem mu: "Musisz wziąć Arne". Pracowali razem przez kilka lat, a teraz Rafaela prowadzi jego sprawy — mówi Hendriks.

— Wszystko potoczyło się doskonale.

— Bardzo pomogło to, że Klopp tak pozytywnie wypowiadał się o Arne. Powiedział kibicom: "Uwierzcie w tego człowieka, będzie fantastyczny". Arne również z szacunkiem mówił o Kloppie.

— Niektórzy nasi trenerzy nie radzili sobie w Premier League, ale Arne to lepszy komunikator niż Erik ten Hag czy Louis van Gaal. To jedna z jego największych zalet. Ma też dwóch świetnych asystentów — Sipke Hulshoffa i Johna Heitingę. Arne mówi świetnym angielskim, wszystko wyjaśnia tak jasno, że piłkarze i dziennikarze od razu rozumieją, o co chodzi. A jak się źle dobierze słowa — dziennikarze potrafią zniszczyć! Jemu się to nie zdarza.

Hendriks uważa lojalność za kolejną wielką zaletę Slota. Przegląda ich rozmowy na WhatsAppie.

— Napisałem mu: "Pamiętam, jak dałem ci szansę debiutu, gdy miałeś 16 lat. Jestem z ciebie bardzo dumny". Minutę później odpisał: "Dziękuję, Ben. To było dawno temu, ale właśnie wtedy wszystko się zaczęło".

— On w ogóle się nie zmienił.

Cody Gakpo: Eindhoven

Eindhoven ma zupełnie inny klimat.

Podróż pociągiem z Zwolle na południe Holandii przez Utrecht trwa dwie godziny. To miasto nowoczesności i kreatywności — kolebka firmy Philips, której muzeum znajduje się naprzeciwko kawiarni, gdzie Bastiaan Riemersma popija kawę.

Riemersma, obecny asystent trenera drugoligowego FC Eindhoven, większość swojej kariery poświęcił pracy z młodzieżą. Przez ponad dekadę szkolił młodych zawodników w PSV, zanim objął funkcję szefa akademii w Willem II.

To właśnie on prowadził Gakpo w PSV, od drużyny U-9 do U-11.

— Znam Cody’ego od siódmego roku życia. Prowadziliśmy wtedy nabór do drużyny U-9 — wspomina.

— Wiązałem mu buty i wycierałem nos. Od razu się wyróżniał — był większy i silniejszy od rówieśników. Miał jednak nie tylko fizyczność, miał też technikę i taktyczne wyczucie gry.

— Gdy przyjeżdżaliśmy na mecz do innego klubu, pierwsze o co pytali rywale to: "Czy Cody dziś gra?". Mieli nadzieję, że został przesunięty do starszej drużyny.

— Kiedy dryblował, nikt nie mógł odebrać mu piłki. Przeciwnicy się go bali. Zawsze mówiłem mu: "Pamiętaj, w pierwszym zespole już tak nie możesz, nie jesteś Messim!". A on odpowiadał: "Zobaczysz, że mogę". I miał rację.

— Był wyjątkowo skupiony i zdeterminowany. Zawsze chciał trenować i rozwijać umiejętności. Uwielbiał schylić głowę i ruszyć do przodu z piłką. Czasem musieliśmy prowadzić długie rozmowy — przypominałem mu, że na boisku jest jeszcze dziesięciu kolegów. Wierzył w siebie, ale pozostał pokorny. Miał wokół siebie świetną rodzinę, która trzymała go twardo na ziemi.

— Na międzynarodowych turniejach przeciwko angielskim czy hiszpańskim drużynom to on rozstrzygał mecze. Oglądanie Cody’ego to była czysta radość — tyle pięknych bramek i asyst.


Z czasem Gakpo został przesunięty z pozycji dziewiątki na lewe skrzydło. Dziś, oglądając jego występy pod wodzą Arne Slota w Liverpoolu, Riemersma z uśmiechem wspomina tamte chwile.

— Mam mnóstwo nagrań, na których młody Cody schodzi do środka i strzela bramki tak samo jak dziś w Premier League — mówi.

— To jak z Arjenem Robbenem. Obrońcy wiedzą, co zrobi, a i tak nie mogą go powstrzymać. Ma taką siłę w biodrach, że generuje niesamowitą moc strzału. I dla bramkarza to koszmar, bo Cody może uderzyć w dowolny róg.

— Kiedy zadebiutował w pierwszym zespole PSV przeciwko Feyenoordowi w lutym 2018 roku, pracowałem już w Willem II, ale byłem wtedy na stadionie. Błyskawicznie pokazał, że ma wielki talent.

— Wiadomo było, że zrobi krok dalej. Wielu piłkarzy łapie pierwszą okazję na duże pieniądze, ale on był wystarczająco mądry, by poczekać na właściwy moment. Liverpool był dla niego idealny. Potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do intensywności w Anglii, ale teraz pasuje idealnie do stylu gry Slota.


Gakpo, który dorastał w dzielnicy Stratum, może i odszedł z PSV w styczniu 2023 roku za 44 miliony funtów, ale kiedy wrócił na Philips Stadion z Liverpoolem w Lidze Mistrzów, pokazał, jak wiele nadal znaczy dla mieszkańców Eindhoven.

— Akademia PSV ściąga młodzież z całej Holandii, ale Cody był jednym z pierwszych zawodników naprawdę urodzonych w Eindhoven, którzy przeszli cały system z takim powodzeniem — mówi Riemersma.

— Kibice mają o nim piosenki, bo jest stąd. Miejscowi raperzy chcieli z nim nagrywać. Nadal jest tu uwielbiany — przez swój charakter i to, jak wciąż mówi o klubie i mieście. Nadal widuję jego ojca i innych członków rodziny.

— W Holandii mamy mnóstwo programów o piłce, a o Liverpoolu mówi się sporo. Chyba trzeba się cofnąć do czasów Kluiverta, Cocu, Zendena, Overmarsa i braci de Boer w Barcelonie, by znaleźć tak duży holenderski wpływ w jednej z topowych drużyn Europy.

To wszystko wpisuje się w szerszą dyskusję o kondycji holenderskiej piłki. W kraju z zaledwie 18 milionami mieszkańców, który od zawsze był dumny z tego, jak potrafi rywalizować z futbolowymi gigantami, temat szkolenia młodzieży i trenerów jest dziś gorący.


— Nie mamy już tylu zawodników na szczycie europejskiego futbolu — przyznaje Riemersma.

— Czekamy na kolejnych Van Nistelrooya, Van Persiego czy Robbena. Gdy Van Dijka już zabraknie, może pojawić się ogromna luka. Wśród trenerów akademii to dziś najgorętszy temat. Co jest przyczyną? System? Czy po prostu musimy poczekać na kolejne pokolenie?

— To złożone. Wszyscy znamy historie o dzieciach, które już nie grają na ulicach. Świat chwali Holandię za to, ilu wybitnych graczy wychowała, ale w ostatniej dekadzie jest z tym problem. Dlatego to tak ważne, że Virgil, Cody i Ryan prezentują taki poziom.

— To samo dotyczy trenerów. Wielu holenderskich szkoleniowców nie poradziło sobie w Anglii, ale Arne Slot — tak. Ma ogromną wiedzę taktyczną, ale też potrafi dostosować się i zbudować relacje z ludźmi. W Feyenoordzie piłkarze mówili o nim tyle samo jako o człowieku, co jako o trenerze.

Virgil van Dijk: Breda

— Spójrz na to zdjęcie Virgila po zdobyciu mistrzostwa — mówi Rik Kleijn.

— Nie mogę uwierzyć, że minęły już 23 lata. To był sezon 2001/02, Virgil miał wtedy zaledwie 10 lat. Byłem kierownikiem drużyny razem z jego ojcem, Ronem. Mój syn Kevin grał w tym samym zespole.

— Przez cały sezon straciliśmy tylko jednego gola. Virgil już wtedy grał jako środkowy obrońca. Był wyższy i silniejszy od rówieśników. Na boisku był spokojny, miał doskonałą orientację. Pamiętam, jak włączał się do ataków.

— Jego osobowość była wtedy dokładnie taka sama jak dziś: skromny, zdeterminowany, z mentalnością zwycięzcy.


To w amatorskim klubie WDS’19 wszystko się zaczęło dla Van Dijka. Dorastał w dzielnicy Haagse Beemden w Bredzie, około 40 minut pociągiem na północny zachód od Eindhoven. Miasto z brukowanymi uliczkami i uroczymi kanałami emanuje spokojem.

Czas spędzony w niebiesko-białych barwach WDS’19 dobiegł końca, gdy Virgil wpadł w oko skautom Willem II — klubu z Tilburga, oddalonego o 30 km na wschód od Bredy.

Dziś każde wejście młodych zawodników WDS’19 na boisko to przypomnienie, że kapitan Liverpoolu kiedyś stawiał tam pierwsze kroki. Na ogrodzeniu widnieje wielki baner z podobiznami Van Dijka i bramkarza Brighton, Barta Verbruggena — obaj grali w tym klubie. Towarzyszy im napis: "Word lid van WDS’19 — ook wij begonnen hier" (Zostań członkiem WDS’19 — my też zaczynaliśmy tutaj).


— Mam trzech synów, wszyscy grali w WDS’19, ale są już dorośli, więc nie jestem już zaangażowany — mówi 63-letni Kleijn, który prowadzi firmy zajmujące się podłogami i ogrzewaniem podczerwienią.

— Klub liczy około 400 członków i ciągle się rozwija, co bardzo cieszy.

— Virgil miał może 11 lat, kiedy zauważyło go Willem II. Ich skauci często przyjeżdżali na nasze mecze. Jako mieszkaniec Bredy miałem nadzieję, że zagra kiedyś dla NAC Breda. Tak się nie stało, ale i tak inspiruje lokalne dzieciaki. Pokazuje im, co można osiągnąć.

— Nadal ma rodzinę w Bredzie. Rok temu wrócił tu, by otworzyć kilka boisk Cruyffa dla dzieci. Jest dla nich wzorem.


Van Dijk to dziś jeden z najwybitniejszych środkowych obrońców swoich czasów, ale jego droga na szczyt wcale nie była prosta.

Opuścił Willem II w wieku 18 lat za darmo, bez debiutu w pierwszym zespole i trafił do Groningen, 250 km na północ. Jak to możliwe, że został przeoczony? Bastiaan Riemersma, który pracował w akademiach PSV i Willem II, zna odpowiedź.

— Znałem Virgila z czasów, gdy był w ostatnim etapie akademii Willem II — miał 16-17 lat i grał w drugim zespole — tłumaczy.

— Nigdy nie był tam uznawany za wielki talent. Był jednym z wielu. Klub walczył wtedy o utrzymanie, a w takich sytuacjach stawiano na doświadczenie, nie na młodzież.

— Podobnie było z Frenkie'em de Jongiem. Uważano, że jest za mały i za bardzo gra "dla siebie". Łatwo mówić o błędach z perspektywy czasu, ale niektórzy piłkarze po prostu potrzebują innej drogi. Virgil rozwinął się nieco później, potrzebował czasu. Groningen w końcu dało mu szansę — reszta to historia.

— W Willem II nie widzieli w nim przyszłego lidera. A popatrz na niego teraz.

Z Groningen przez Celtic i Southampton aż do Liverpoolu, który w połowie sezonu 2017/18 zapłacił za niego 75 milionów funtów — czyniąc go najdroższym obrońcą w historii. Van Dijk dawno spłacił ten transfer swoją grą.


Był kluczową postacią w zespole Kloppa, który zdobył mistrzostwo Anglii pięć lat temu. Dziś jest nie tylko liderem obrony, ale też kapitanem drużyny. Kleijn z dumą obserwuje drogę chłopaka z Bredy.

— Gdy Virgil grał w Celticu, mówiłem znajomym, że kiedyś trafi na szczyt i zagra dla reprezentacji. Wielu w to nie wierzyło, ale miałem rację. Rozwinął się nie tylko jako obrońca światowego poziomu, ale też jako przywódca.

— Jest wzorem, jeśli chodzi o radzenie sobie z przeciwnościami. Po poważnej kontuzji (zerwaniu więzadeł w 2020 roku) wrócił silniejszy. Gra na najwyższym poziomie i zawsze zachowuje się z klasą.

— To było dawno temu, ale jestem dumny, że mogę powiedzieć: "Byłem kiedyś trenerem Virgila". Cały sukces zawdzięcza tylko sobie. Najbardziej cieszy mnie to, że mimo wszystkiego, co osiągnął, wciąż pozostał sobą.

— Odkąd Arne Slot objął Liverpool, Virgil zrobił kolejny krok. Gra bardziej agresywnie, częściej włącza się do ataków. Holendrzy świetnie się uzupełniają w tym zespole.

James Pearce



Autor: Bartolino
Data publikacji: 24.04.2025