WYWIAD z CARRAGHEREM
Przed dzisiejszym starciem z Fulham Sam Wallace, dziennikarz The Independent, przeprowadził wywiad z Jamiem Carragherem. Zapraszamy do zapoznania się z jego treścią.
Przez ostatnie 13 dni odpoczywał, znalazł więc nawet czas na wyjazd do Londynu i obejrzenie wraz z żoną kilku spektakli w Teatrze West End, jednak dziś o 18:30 powraca walka o ligowe punkty.
Do zakończenia sezonu zostało osiem meczów w Premier League. Ostatnia prosta. Liverpool bierze udział w wyścigu po ostatni medal, którego brakuje w błyszczącej kolekcji Jamiego Carraghera.
Wiążąc swe czarne buty (uważa, że obrońcy nie powinni nosić kolorowych) na Craven Cottage, Carra będzie wiedział, że Liverpool nigdy nie był bliżej. Nigdy od 1997 roku, kiedy James Lee Duncan Carragher po raz pierwszy znalazł się w zespole Roy'a Evansa. Punkt straty i jeden rozegrany mecz więcej od Manchesteru United. Zwycięstwo w dzisiejszym meczu da mu awans na szczyt.
Nie ma osoby, która potrafiłaby lepiej ocenić temperaturę w Liverpoolu, po tym jak w późnej fazie sezonu przebojem powrócił do walki o tytuł, niż Carragher, który zagrał we wszystkich meczach ligowych w tej kampanii. Jeśli Steven Gerrard - jak mówi stara prawda - jest sercem Liverpoolu, Carragher jest jego duszą. Niezmordowaną duszą. Carra to człowiek, który przyznaje, że piłka nożna rządzi jego życiem, dodając jednak, że kiedyś potrzebował pomocy psychologa ze sztabu ówczesnego trenera reprezentacji Anglii, Steve'a McClarena. Obsesja uczyniła go jednym z najbardziej kompletnych obrońców na świecie i może dać mu jeszcze tytuł mistrza Anglii.
W swojej doskonałej autobiografii Carra przyznaje, że o wygraniu tytuły myśli "pół tuzina razów dziennie", więc pierwsze pytanie musi dotyczyć tego, jak do diabła udało mu się utrzymać spokój podczas przerwy na mecze międzynarodowe po tym, jak Liverpool w zeszłym miesiącu zmniejszył stratę do United o sześć punktów.
- Trudno jest radzić sobie z własną mentalnością, ponieważ nie chce się popadać w zbytnią ekscytację, co nie zmienia faktu, że dużo się na ten temat myśli - powiedział Carragher. - Myśli się o sobie i zdaje się sobie sprawę z wpływu jaki ma się na ludzi wokół.
- To dlatego ja i Stevie... nie robimy tego tylko dla siebie. Wszyscy ci ludzie w mieście tak bardzo chcą tytułu, jednak niewiele mogą zrobić. Robią to dla innych. Jak to wyjaśnić? Ujmę to tak: chcesz, by twoje dzieci miały więcej niż ty, były od ciebie lepsze. Zrobiłbyś dla nich wszystko i czasami czuję mniej więcej to samo na temat fanów i mistrzostwa. Nie dla mnie, chcę im po prostu coś dać. Jestem zdesperowany bo wiem, jak bardzo ludzie tego chcą.
- Jeśli się uda, po prostu się uda. Gadam o tym ze Steviem i prawdopodobnie zbyt dużo na ten temat rozmawiamy, co wywołuje presję i odrobinę niepokoju. Jesteśmy lokalnymi chłopakami, więc wciąż będziemy tu mieszkać, gdy już skończymy grać w piłkę. Jeśli się nie uda i tak będziemy mieli za sobą sobą porządne kariery, które będzie można wspominać. Kiedyś czytałem, że George Best nigdy nie wygrał FA Cup. Był on o wiele lepszym piłkarzem niż ja, choć to ja wygrałem te rozgrywki dwa razy. Spójrzcie na piłkarzy, którzy nie wygrali Ligi Mistrzów. Ronaldo - mówię o tym brazylijskim Ronaldo - był i jest fantastycznym piłkarzem. Jeśli nam się nie uda, będziemy to po prostu musieli zaakceptować. Mamy jeszcze kilka lat na dokonanie tego, ale jest to rzecz, którą bardzo chcielibyśmy móc już odhaczyć. Staram się tak myśleć, co złagodzi ból, jeśli Liverpool tytułu mistrzowskiego nie zdobędzie. Gdy jest się człowiekiem lubiącym współzawodnictwo, nie patrzy się na to, czego się dokonało, ale na to, czego dokonać się nie udało. Jest wielu takich ludzi i to chyba ta cecha pozwala na wspięcie się na szczyt.
Carragher ma mnóstwo pomysłów i teorii związanych z piłką nożną, jest wielkim myślicielem futbolu, który zanim podejmie decyzję, rozważa każdą możliwość, każdy argument. Czy, jeśli Liverpool zakończy sezon na drugim miejscu, jakąkolwiek pociechą będzie fakt, że w obecnym sezonie dwukrotnie pokonał United?
- Nie. Fajnie jest z nimi wygrać, ale to stek bzdur - stwierdził. - Jeśli wygrają ligę, okażą się najlepszym zespołem.
A gierki słowne pomiędzy menedżerami?
- Prawdę mówiąc, kocham to. Uważam, że to wspaniałe. Myślę, że większość kibiców Liverpoolu czuje do niego (Alexa Fergusona - przyp. red.) respekt. Nie trzeba go lubić, ale należy mieć do niego szacunek. Jeśli chodzi o gierki między menedżerami, myślę, że są one zabawne. Śledzę je i próbuję postawić się na ich miejscu: "Co bym odpowiedział na taki atak?" To świetna rozrywka. Może ma jakieś przełożenie na wyniki, kto wie?
- Ferguson wypowiedział się przed naszym meczem z Realem Madryt i myślę, że było to sprytne, bo nie miałem wątpliwości, jaki był cel tego stwierdzenia. "Real Madryt nie ma szans na wygranie Pucharu Europy", powiedział, więc oczywiste jest, że chciał odrobinę zmotywować Real. Może przed ich meczem z Porto powinniśmy powiedzieć: "Manchester United jest już w finale", co sprawiłoby, że Porto dałoby z siebie odrobinę więcej niż wszystko.
A jaki wpływ mają tego typu gierki na zastępy zagranicznych piłkarzy w drużynie Beniteza.
- Połowa z nich prawdopodobnie nie zna języka na tyle, by czytać gazety. Nie przejmą się tym zbytnio.
Za cztery dni Carragher wyjdzie na murawę Anfield, by zagrać w piątej części sagi Liverpool - Chelsea w Lidze Mistrzów. W poprzednich sezonach zagrał oczywiście we wszystkich ośmiu spotkaniach. W swojej autobiografii skrytykował zachowanie piłkarzy Chelsea przed półfinałem w 2005 roku. Wspominał o "historycznych i filozoficznych różnicach" pomiędzy dwoma klubami, "buńczucznych wypowiedział" i "pustych przechwałkach" zawodników Chelsea. W jego oczach było to "starcie wojowników klasy pracującej z elegancikami klasy średniej". Przez cztery lata od tamtego meczu Carra wyraźnie dojrzał.
- Wtedy (w 2005 roku - przyp. red.) miała miejsce ta sytuacja ze Steviem. On jest naszym najlepszym piłkarzem, a oni po prostu próbowali go nam zabrać - powiedział. - To zdenerwowało ludzi w Liverpoolu. Myślę, że oni (gracze Chelsea - przyp. red.) trochę się od tamtego czasu zmienili.
Chelsea z całą pewnością nie jest tak bogata, jak w 2005 roku, czyż nie?
- Być może stanowi to różnicę. Teraz starają się znaleźć kumpli, ale w piłkę wciąż grają dla zwycięstw. Nie negujemy tego, co osiągnęli. Ten zespół wciąż istnieje, prawda? Grają tam ci sami piłkarze, którzy dostali się do finału Ligi Mistrzów. Mamy respekt dla ich osiągnięć, ponieważ też chcielibyśmy wygrać parę tytułów mistrzowskich.
Carragher przyznał, że drużyna Liverpoolu, która wygrała w 2005 roku Ligę Mistrzów, nie była podówczas najlepszą w Europie. Trofeum to zostało wywalczone dzięki niesamowitemu sezonowi, chaotycznym wysiłkom w drodze do Stambułu i nieprawdopodobnemu zwycięstwu z Milanem.
- Zabrzmi to dziwnie, jednak nawet w 2007, gdy przegraliśmy, czuliśmy, że menedżer zdążył pozmieniać wiele rzeczy, sprowadził swoich piłkarzy i zbudował zespół - stwierdził. - Zwycięstwo w roku 2005 było jak film, jako niewiarygodna opowieść.
- Wszyscy wiemy, że ten zespół nie był taki wspaniały, a, jako że byłem jego częścią, krytykuję również siebie. Nie byliśmy najlepsi w Europie. Dzięki temu smak triumfu był prawdopodobnie jeszcze lepszy. Top było jak film, w którym skazywana na porażkę drużyna pokonuje wszystkich. W roku 2007 było inaczej. Fazę grupową zakończyliśmy nad Chelsea (Carra się pomylił, Liverpool grał w grupie z Chelsea sezon wcześniej i faktycznie ją wygrał, by potem jednak odpaść po dwumeczu z Benficą - przyp. tłum.). W roku 2005 potrzebowaliśmy gola Steviego w ostatniej minucie (z Olympiakosem - przyp. red.), by awansować.
Jeśli więc Liverpool wygra w tym sezonie Ligę Mistrzów, będzie mógł ubiegać się o miano najlepszego zespołu w Europie?
- Ciężko w ogóle mówić o najlepszym zespole w Europie, ponieważ w zależności od dnia każdy z czołowej ósemki mógłby pokonać każdego. My prawdopodobnie jesteśmy jednym z pięciu - sześciu najlepszych zespołów w Europie i możemy wygrać to trofeum. Zawsze myślę, że ciężko używać takich stwierdzeń, gdy nie zwycięża się na arenie krajowej, bo nawet jeśli wygra się Puchar Europy, ktoś był lepszy w lidze.
Carragher, któremu pozostały jeszcze dwa lata kontraktu i w obecnym sezonie grał we wszystkich możliwych rozgrywkach, przyznaje, że nie ma czasu na odprężenie. Wzdrygnął się, gdy wspomniałem relatywnie nieważny mecz, który w tym sezonie opuścił czyli porażkę w Carling Cup z Tottenhamem. Gdy powiedziałem o jego robiącej wrażenie serii meczów w pierwszej jedenastce, odpowiada raźnie:
- Nie opuściłem również ani jednego treningu.
- Boję się, że ktoś zajmie moje miejsce - powiedział. - Jestem przerażony, że mógłbym opuścić jeden mecz. Na początku sezonu myślałem, że czeka mnie walka o utrzymanie miejsca w składzie. Agger powrócił po kontuzji, Skrtel radził sobie nieźle. Szczerze mówiąc, jestem dumny z mojej serii i gry w każdym meczu. Na starcie sezonu nie myślałem: 'Zagram w pierwszym meczu'. Przez moją głowę przebiegała raczej wątpliwość: 'Nie wiem, jaka jest moja pozycja w zespole'. Wiem, że ludzie mogą uznać, że to dziwne.
- Wiem, jak jestem postrzegany jako piłkarz, uważa się mnie za "grającego na wielu pozycjach". "Zagra wszędzie" i tak dalej. Owszem, ale to nie jest prawdziwy obraz mnie. Grałem w Liverpoolu w wieku 18 lat - ilu piłkarzy może się czymś takim pochwalić? Nigdy nie byłem regularnym rezerwowym. Odkąd skończyłem 20 lat, grałem w Liverpoolu tydzień w tydzień. Ludzie mówią czasem: "Tak, on jest uniwersalny". Są piłkarze, którymi trzeba zapchać powstałe dziury. Ja nigdy nie byłem zapchajdziurą. Grałem w 50 meczach na sezon. Na różnych pozycjach, jednak nawet gdy wszyscy byli zdrowi, nie wypadałem z jedenastki.
Zgoda. Cara ma 31 lat i wciąż trudno sobie wyobrazić Liverpool bez numeru 23 sterującego wszystkim z linii obrony. Przerwa na mecze reprezentacyjne dała mu czas na pracę nad swoją licencją trenerską stopnia B w Akademii Liverpoolu, choć nie jest do końca pewien, czy w przyszłości będzie menedżerem.
Patrzy na czołowych menedżerów "z worami pod oczami", myśli o konieczności przeniesienia dwójki dzieci do nowej szkoły w innej części kraju i zastanawia się, czy miałoby to sens. Na chwilę obecną ma jednak tylko jeden cel.
- To najlepszy zespół Liverpoolu (w jakim Carra kiedykolwiek grał - przyp. red.), jednak nie ma to znaczenia. Wszystko zależy od tego, co się wygra - powiedział. - Jeśli nic nie wygramy, nikt nie zapamięta tej drużyny, nawet mimo iż jesteśmy z 10 razy lepsi, niż gdy wygrywaliśmy Ligę Mistrzów. Gdy w 2001 roku zdobyliśmy potrójną koronę, byliśmy słabsi niż rok później, ale w następnym sezonie nic nie wygraliśmy. Wszystko zależy od tego, co się wygra, a im lepszy zespół, tym większe szanse na trofea. Ludzie pamiętają jednak jedynie zwycięzców.
Życie niepiłkarskie
- Ubiegły weekend spędziłem w Londynie, gdzie zobaczyłem spektakle "Billy Elliot" i "Chicago". Billy Elliot był o wiele lepszy.
- To coś odmiennego. Piłkarze przeważnie wychodzą na browara, ale ja mam żonę i staram się spędzać z nią jak najwięcej czasu. Musicale były w porządku. Prawdę powiedziawszy nie spodziewałem się, że jestem typem człowieka, któremu mogłyby się podobać. Dobrze jest znaleźć coś, co odciąga myśli od futbolu. Nie zmienia to faktu, że i tak znajduję czas na oglądanie meczów angielskiej kadry.
Ten artykuł ukazał się w sobotnim wydaniu The Independent
Komentarze (0)