Prentice: Liverpool ma kłopoty
Przedstawiamy Wam artykuł Davida Prentice'a, który na łamach serwisu Liverpool Echo poruszył temat George'a Gilleta i Toma Hicksa - współwłaścicieli klubu z Anfield. W całym mieście Beatlesów dostrzec można plakaty wywieszone przeciwko obu wymienionym panom.
Dług. Kłamstwa. Kowboje. Plakaty The Spirit of Shankly porozklejane w całym mieście w tym tygodniu niewygodnie głoszą prawdę, któregokolwiek z tych stwierdzeń byś nie przeanalizował.
Kowboje? Cóż to właśnie pochodzący z Texasu Tom Hicks dumnie prezentował swój klub w kowbojskich butach.
Kłamstwa? Nie kto inny, jak George powiedział: "Zamierzamy wbijać łopaty w ziemię w ciągu 60 dni", albo "To nie jest przejęcie, jak umowa Glazerów w Manchesterze United. Nie ma żadnych długów."
I wreszcie największe z tych słów. Dług.
Liverpool jest w sytuacji podbramkowej.
Oficjalny raport UEFA opublikowany w tym tygodniu, The European Club Footballing Landscape wyjawił, że kluby Premier League mają zadłużenie większe od całej Europy razem wziętej - a długi Liverpoolu i Manchesteru United stanowią ponad 50 procent tej kwoty.
To poważna sprawa, góra długów przypominająca sytuację Leeds United.
Grupa The Spirit of Shankly jest czasem oskarżana o bycie zażartą, staromodną bojówką, która rozpoczęła walkę bez powodu.
Jednak ich plakatowa kampania ma nie tylko dobre intencje, ale jest usprawiedliwiona, ponieważ pokazuje bardzo realne zagrożenie sukcesywnej przyszłości Liverpool Football Club. A teraz nastał czas, gdy wszyscy biorą to pod uwagę.
W 2004, 2005 i 2006 końcoworoczne rozliczenia Liverpoolu przynosiły długi w wysokości odpowiednio 14, 15 i 26 milionów funtów.
Po pierwszych rozliczeniach po objęciu steru przez Amerykanów, te długi urosły do rangi "O mój Boże!". W 2007 roku Liverpool i spółka macierzysta Kop Holdings osiągnęły dług 288 milionów funtów.
W 2008 roku ta suma wzrosła do 385 milionów.
Ta zaskakująca liczba przypomniała mi o rozmowie, którą przeprowadziłem ze wspaniałym zarządcą Anfield, Peterem Robinsonem, jeszcze w roku 1988.
Po zamieszaniu w terminarzu, w trakcie którego the Reds nie rozgrywali meczu u siebie przez miesiąc, powiedział mi: - Musieliśmy poprosić nasz bank o debet pierwszy raz, od kiedy pamiętam. Przez to mamy problemy z płynnością finansową i jesteśmy pod kreską."
To był czas, kiedy wyniki finansowe Liverpoolu nie były w centrum zainteresowania. Klub zarabiał pieniądze, zarządzał nimi menadżer i tak wygrywali różne trofea.
Ale to były stare, dobre czasy.
Sposób, w który Tom Hicks i George Gillet kupili Liverpool - "wykup kredytowany" - oznaczał, że klub musi teraz generować pieniądze, by spłacić pożyczki zaciągnięte przez nich na kupno LFC.
Amerykanie dramatycznie zwiększyli obroty na Anfield od kiedy objęli stery - od czasu zwycięstwa w Champions League w 2005 roku wzrosły one o jakieś 70 procent.
To ogromny postęp, ale głównych korzyści nie czerpie z niego Liverpool, a jego właściciele.
Ogromny dług klubu oznacza, że oprocentowanie w stosunku rocznym ze skromnych 2 milionów w 2006 roku, wzrosło teraz do około 44 milionów.
Porównajmy tę kwotę do rywali o miejsce w Champions League, albo do naszych sąsiadów Evertonu, którzy płacili w przybliżeniu 4 miliony w 2008 roku.
To dlatego kwalifikacja do "generatora forsy", jakim jest Champions League, jest konieczna. Jeśli Liverpool nie skończy na czwartym miejscu, Amerykanie będą musieli po prostu sprzedać klub innemu właścicielowi, albo zacząć pluć rodzinnym majątkiem.
Bez cienia wątpliwości niektórzy fani the Reds przeczytają ten artykuł z paniką w oczach, oskarżą mnie o bycie zgorzkniałym Niebieskim szukającym dziury w całym.
Cóż, czasami prawda boli.
Liverpool jest w kłopotach - a plakatowa kampania grupy The Spirit of Shankly stara się to uświadomić.
Komentarze (0)