Analiza taktyczna meczu z B'pool
Mimo zmiany menadżera i stylu gry, postawa the Reds jest wciąż daleka od oczekiwanej. W Liverpoolu w dalszym ciągu brakuje dokładności i precyzji podań a indywidualne błędy kolejny raz okazały się bardzo kosztowne.
Powrót Króla
Kenny Dalglish podobnie jak w meczu z Manchesterem United wybrał formację 4-1-4-1 z wysuniętym Torresem i Poulsenem operującym między liniami pomocy i obrony, wspomaganym przez cofającego się Lucasa. Ian Holloway zagrał swoim ulubionym ustawieniem 4-2-3-1.
Udowodnienie wszystkim tym, którzy sądzili, że Dalglish to futbolowy dinozaur, który przez wieloletni rozbrat z profesjonalną piłką nie będzie potrafił odpowiednio ustawić zespołu, że są w błędzie, zajęło królowi Kenny'emu mniej niż minutę. Podczas gdy Roy Hodgson preferował grę w obronie opartą na ufortyfikowaniu się przed własną bramką i nadziei, że rywalowi nie uda się dokładnie dośrodkować, Dalglish wybrał obronę aktywną, polegającą na zablokowaniu przeciwnikowi możliwości podania do przodu poprzez wysoko ustawioną i mobilną linię pomocy. Efekt jest natychmiastowy – w porównaniu wykresów przechwytów z ostatniego, zwycięskiego, ligowego meczu Hodgsona, z Boltonem:
i z meczu z Blackpool, widać wyraźnie, iż nowy-stary menadżer Liverpoolu nie zamierza zostawiać nic przypadkowi i chce prowadzić grę jak najdalej od własnej bramki, nie dając przeciwnikowi miejsca na rozegranie piłki, starając się ją odebrać już na połowie rywala:
Dwie wieże
Jak każdy kompromis, takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. W tym przypadku uzależniony jest bardziej niż jakikolwiek pomysł Hodgsona od formy i koncentracji środkowych pomocników, którzy cały czas muszą kontrolować pozycje nie tylko rywali, ale też wszystkich kolegów z linii. Każda niedokładność w linii Meireles – Poulsen – Lucas, na przykład sekundowe spóźnienie któregoś z nich skutkować będzie stworzeniem przeciwnikowi możliwości podania z obrony (czerwony) do ofensywnych pomocników (żółci):
co z kolei stawia ich w komfortowym położeniu, w którym mają przewagę liczebną przed bramką Reiny i jedno, dokładne, prostopadłe podanie dzieli ich od zdobycia bramki:
Natomiast jakakolwiek niesubordynacja, jak na przykład wyższy pressing, któregoś z trójki środkowych pomocników (w tym wypadku Meirelesa – fioletowy):
skutkować będzie rozerwaniem szyku i wyłożeniu piłki przeciwnikowi (w tym wypadku jest to Taylor-Fletcher - czerwony) na tacy, podczas gdy defensywny pomocnik Liverpoolu, Poulsen (żółty) pozostaje w bocznym sektorze boiska, bez możliwości przerwania akcji.
Dla kontrastu, gdy w podobnej sytuacji znaleźli się zawodnicy the Reds, kiedy zawodnicy Blackpool zbyt wysoko wyszli z pressingiem, pasywnie grający Kuyt (żółty), Poulsen (niebieski) oraz Meireles (poza kadrem, w linii obrońców przed polem karnym Kingsona) w najmniejszym stopniu nie byli zainteresowani wykorzystaniem wolnej przestrzeni:
Drużyna pierścienia
Tragicznie grający środkowi pomocnicy Liverpoolu, w połączeniu ze słabym tego dnia Kuytem oraz niewidocznym Jovanoviciem, który częściej walczył o piłkę na własnej połowie, niż na połowie przeciwnika (żółty):
umożliwili podopiecznym Iana Hollowaya przejęcie kontroli nad meczem. Taktyka Dalglisha okazała się niewypałem z prostego powodu – zbyt słabych wykonawców. Aby przyniosła efekty potrzebny jest w niej ktoś, kto przejmie całkowitą kontrolę nad środkiem pola i będzie precyzyjnie kierować poczynaniami całej linii. Ktoś taki, jak zawieszony na trzy mecze za bezmyślny faul Steven Gerrard.
Komentarze (0)