Analiza taktyczna meczu ze Stoke
Z okazji 25. kolejki Premier League na Anfield przyjeżdżał zespół Stoke City – solidny ligowy średniak, charakteryzujący się dość specyficznym stylem gry. Dla Liverpoolu była to okazja do zgarnięcia trzech punktów i kontynuowania dobrej serii. Dla Dalglisha – kolejna sposobność do udowodnienia niedowiarkom, że futbolowym dinozaurem nie jest.
Kto choć raz oglądał mecz z udziałem Stoke City, po tym jak awansowali do najwyższej klasy rozgrywkowej, nie będzie miał problemów z rozszyfrowaniem ich sposobu gry. Zespół z Brittania Stadium gra piłkę prostą, bazując na dalekich wykopach i stałych fragmentach gry. W środowym meczu, bez Shawcrossa i Etheringtona (kluczowymi dla Stoke w tym sezonie), nie potrafili stworzyć realnego zagrożenia pod bramką Reiny. Mimo dobrej postawy Johna Carewa, który wygrał większość pojedynków główkowych, w których uczestniczył, graczom Stoke nie udało się wywalczyć ani jednego rzutu rożnego. Brak w pierwszym składzie Rory'ego Delapa niwelował natomiast zagrożenie płynące z wyrzutów z autu. Tak naprawdę jednak, mimo osłabień kadrowych, Pulis zwyczajnie nie był przygotowany na szaleństwo Króla Kenny'ego.
Dalglish wiedział jak zagra Stoke i miał plan jak sobie z nimi poradzić. Niespotykane w Premier League ustawienie 3-4-2-1 wprowadzało kilka nowości do gry Liverpoolu. Trójka środkowych obrońców, dzięki dobrej asekuracji nie miała problemów z powstrzymaniem Carewa. Wprowadzenie Kyrgiakosa za Maxiego i Aurelio za Torresa na pierwszy rzut oka nie wygląda na zmianę ofensywną, jednak takie rozwiązanie po pierwsze ułatwia obronę przy stałych fragmentach gry (na które gracze Stoke City liczyli przede wszystkim) oraz po drugie, pozwala na dużo bardziej ofensywną grę Johnsonowi i Kelly'emu:
Podczas gdy skrzydłowi Stoke, Pennant i Walters, zajęci byli pilnowaniem cofniętych skrzydłowych Liverpoolu, a wysoko wychodzący Gerrard i Meireles ściągali za sobą Diao i Wilsona, Whitehead pozostawiony był sam przeciwko dwóm defensywnym pomocnikom the Reds – Aurelio i Lucasowi. Z jednej strony umożliwiło to Brazylijczykom utrzymywanie się przy piłce w środku pola i śrubowanie rekordu skuteczności podań (Lucas – 89,2%, Aurelio – 88,8%). Z drugiej, cofając dziewięciu graczy i zostawiając jedynie Carewa na desancie, Pulis doskonale zabarykadował przestrzeń przed bramką Begovicia. Brak w składzie Liverpoolu zawodnika potrafiącego złamać linię ciasno ustawionej defensywy przeciwnika spowodował, że na pierwszą interwencję bramkarza Stoke musieliśmy czekać do 36. minuty.
Problem mógłby być w prosty sposób rozwiązany, jednak sami sobie utrudnialiśmy życie. Przy tak zestawionej obronie przeciwnika klucz do sukcesu to odpowiednie jej rozciągnięcie, za co odpowiedzialni są skrzydłowi. O ile jednak Kelly grając na preferowanej przez siebie stronie rzadko kiedy schodził do środka, to Johnson robił to notorycznie. Po jednym z takich zejść omal nie zdobył bramki – tyle, że w tamtym przypadku piłka była już rozegrana i wyłożona Kelly'emu na dośrodkowanie. Kiedy piłka znajdowała się daleko od bramki, Johnson mogąc skorzystać z wolnej przestrzeni przy linii bocznej bądź odciągać Wilkinsona i stworzyć miejsce wbiegającemu Meirelesowi, robił to, czego robić nie powinien – zbiegał do środka i tym samym zacieśniał defensywę Stoke, znacznie ułatwiając im obronę.
Mimo że prowadzenie Liverpool objął po dość przypadkowym trafieniu, ani przez minutę nie było wątpliwości, która drużyna była w środę lepsza. Zespół Stoke City bez trudu został rozszyfrowany przez sztab Liverpoolu, a Dalglish potrafił ich słabości bezbłędnie wykorzystać. Mimo że nietypowa taktyka obrana przez Kenny'ego okazała się skuteczna, nie należy się spodziewać jej powszechnego stosowania. Jakiegokolwiek składu by Dalglish nie wystawił przeciwko Chelsea, pewni możemy być jednego – Król będzie miał plan jak zdobyć punkty na Stamford Bridge.
Komentarze (0)