LFC & Standard Chartered. Rok po
Udzielając wywiadu, Gavin Laws desperacko starał się by go słyszano, pośród tłumu krzyczących fanów, gdy zjawił się Kenny Dalglish i postanowił zainterweniować.
- Powiedziałeś im już, że jesteś kibicem Manchesteru United? - wtrącił Kenny, który dostrzegł nasz wywiad i nigdy nie tracąc okazji by kogoś wkręcić, postanowił zrobić sobie przerwę w doglądaniu treningu.
- Wszyscy już wiedzą - odparł Laws. - Zdemaskowano mnie na stronie internetowej, gdy byliśmy w Kenii.
Jest 15 lipca, czwarty dzień Liverpool's 2011 Asia Tour, sponsorowanego przez Standard Chartered. Ponad 38 tysięcy fanów znalazło się na trybunach stadionu Bukit Jalil, by obserwować pierwszy w historii trening Liverpoolu na malezyjskiej ziemi, a my mieliśmy okazję by podsumować pierwsze 12 miesięcy, w których logo Standard Chartered znalazło się na koszulkach Liverpoolu, dzięki rekordowej umowie sponsorskiej.
Laws miał rację, mówiąc o klubowej stronie internetowej, demaskującej go jako odwiecznego sympatyka Manchesteru United w sierpniu zeszłego roku, ale wszystko odbyło się w najmilszy możliwy sposób. Dzień przed przyjazdem do Kenii, Laws był na Anfield, gdzie oglądał mecz Liverpoolu z Arsenalem, otwierający miniony sezon ligowy. Przez 11 miesięcy, jakie minęły od tamtego wydarzenia, był z klubem, piłkarzami i kibicami tak często, że trudno jest uwierzyć, że Liverpool nie stał się potajemnie jego ulubionym zespołem.
LFC: To było rok temu w lipcu, gdy ogłoszono współpracę Standard Chartered z Liverpoolem. Czy czuć jakby to było rok temu?
Gavin Laws: Nie, w ogóle. To był dla nas tak wspaniały czas, że niesamowicie szybko minął. Tyle dobrych spraw wydarzyło się w związku z umową sponsorską, że trudno uwierzyć, że to było rok temu.
Kiedy zaczęliście rozmowy z Liverpoolem w sprawie logo na koszulkach? Jakie cele chcieliście dzięki temu osiągnąć?
Cóż, głównym celem było zwiększenie rozpoznawalności naszej marki, poprzez skojarzenie z czymś, co każdy chce oglądać. Premier League i pozycja Liverpoolu w Premier League była jedyną miarą, za pomocą której mierzyliśmy potencjalny sukces. Zaczęliśmy myśleć, że możemy pracować w tym środowisku. Sporo rzeczy, które zrobiliśmy przez ostatnie 12 miesięcy absolutnie nas zaskoczyło. Nie przypuszczaliśmy, że Liverpool może do nas dołączyć w niektórych inicjatywach, a to było absolutnie fantastyczne.
Jesteś fanem piłki nożnej, a w Standard Chartered jest kilka innych ważnych osób, które interesują się futbolem, ale dla niektórych osób, odpowiedzialnych za partnerstwo z Liverpoolem, jest to całkiem nowy świat. Czy były one zaskoczone skalą współpracy w pierwszym roku?
Definitywnie. W naszym banku jest pełno kibiców piłkarskich, ale nigdy nie mieliśmy umowy sponsorskiej takiej jak ta. Mieliśmy kilka wstępnych pomysłów odnośnie tego, co chcemy osiągnąć. W Chinach w koszulce Liverpoolu pojawił się Peter Sands. To dyrektor wykonawczy w naszym przedsiębiorstwie, naprawdę zaangażowany w tą inicjatywę.
W jaki sposób bankowe osobistości zareagowały na spotkanie z kilkoma z największych klubowych legend, które miało miejsce podczas azjatyckiego tour? Nieistotne jak ważną rolę ktoś spełnia, zawsze jest coś niezwykłego w spotkaniu z piłkarskimi legendami, czyż nie?
Oczywiście. Gwiazdy są celebrytami. Pierwszy raz, gdy spotykasz jednego z czołowych piłkarzy - niech to będzie Rushie, legenda Liverpoolu, czy Steven, jako jeden z obecnych zawodników, nagle brakuje ci słów, co jest bardzo dziwne, bo tym właśnie cały czas zajmujemy się w bankowości - spotykamy nowych ludzi i rozmawiamy z nimi. Piłka nożna ma ten wyjątkowy status, ale w rzeczywistości odkryliśmy, że wszyscy tu twardo stąpają po ziemi, można z każdym swobodnie porozmawiać, a w kilku przypadkach, gdy pojawiały się jakieś problemy, byliśmy w stanie otwarcie rozmawiać i czasami klub się z nami zgadzał, a czasami nie.
Wygląda na to, że nieco odeszliśmy od rozmowy na temat sponsorów w Liverpool Football Club. Od pierwszego dnia połączenie Standard Chartered - Liverpool było prawdziwą współpracą?
Oczywiście. To dlatego wybraliśmy Liverpool, a Liverpool wybrał nas. Mówimy tym samym językiem. Łatwo jest mówić o współpracy, ale trudniej jest wprowadzić ją w życie. Potrzebni są ludzie, którzy będą przygotowani by ze sobą rozmawiać o wszelkich możliwych sprawach i znajdować rozwiązania, które będą najlepsze dla nas wszystkich. Myślę, że Ian Ayre zgodziłby się ze stwierdzeniem, że wszystko co zrobiliśmy, zrobiliśmy za sprawą wzajemnego porozumienia. Nie ma niczego, co wymusiliśmy na klubie i niczego, co klub wymusił na nas i uważam, że służy to obu stronom.
Klub, z którym współpracujecie teraz, w lipcu 2011 roku, znacznie różni się od tego, z którym związaliście się rok temu. Zamieszanie z właścicielami zdominowało myśli kibiców, a manager był ledwie akceptowany przez fanów. Kiedy protesty osiągały moment kulminacyjny, a wyniki sportowe były dokładnie odwrotne, czy pomyśleliście 'Co my tutaj zrobiliśmy?'
Nie, nie - nigdy. Od pierwszego meczu z Arsenalem, zakończonym remisem 1:1 i czerwoną kartką dla Joe Cole'a, pamiętam dokładnie, na trybunach mieliśmy 250 naszych pracowników i klientów, a ich reakcja w związku z zaangażowaniem się w Liverpool, była po prostu świetna. Zespół miał swoje wzloty i upadki, a w pewnych przypadkach rozgłos prawdopodobnie działał lepiej dla sponsora, niż dla klubu, ale Liverpool ukończył sezon jako najlepiej spisująca się drużyna w lidze, a to dla nas świetna rzecz, do bycia z nią kojarzonym.
Wszystko się zmieniło w Liverpool Football Club w październiku 2010, kiedy John Henry i Tom Werner kupili klub. Czy rozmawialiście z nowymi właścicielami zanim przejęli klub?
Nie. Zawsze mówiliśmy jasno, że jesteśmy tylko sponsorem i nie mamy nic do powiedzenia, jeśli chodzi o prowadzenie klubu. Ian Ayre w bardzo grzeczny sposób na bieżąco informował nas o całej sprawie i kilka razy spytał o naszą opinię, ale mówimy jasno - klub piłkarski to klub piłkarski, a my jesteśmy sponsorem. W ostateczności wszystko dobrze się skończyło. Spotkałem nowych właścicieli, myślę, że są fantastyczni, uważam, że mają dobry pomysł odnośnie tego, co chcą osiągnąć i to nas zadowala.
Więc to nie Ty zaprojektowałeś nasz trzeci strój - jak zasugerowała grupa cyników?
[Śmiech] Nie, i nie jestem też odpowiedzialny za to, że Anglia nie zdobyła mistrzostwa świata od 1966 roku! Obejrzymy nowe stroje, zanim zostaną ostatecznie zatwierdzone. Wątpię, byśmy chcieli je zawetować. Kolory naszej firmy to niebieski i zielony i wiemy, że nie ma możliwości, by pojawił się wyjazdowy strój w jaskrawym niebiesko-zielonym kolorze. Pojawiła się nowa koszulka i to nie ma nic wspólnego z nami. Absolutnie nic.
Podczas tour często żartujesz i śmiejesz się wspólnie z Kennym Dalglishem. Jego przyjście w styczniu naprawdę uniosło cały klub, czyż nie?
Tak było, ale dla nas, jako sponsorów, od samego początku był on ambasadorem. Wspólnie z nami uczestniczył w wielu wydarzeniach i nawet gdy został managerem, respektował okazje, w których był wcześniej zapisany, a to świadczy o nim, jako o wyjątkowym człowieku. Zabieraliśmy go na spotkania bankowe, które są z reguły ciche i stateczne, a ludzie ustawiali się w kolejce, by tylko uścisnąć jego dłoń. To wyjątkowa osoba, naprawdę. Widać to po piłkarzach, po kibicach, każdy jest podekscytowany faktem, że on tu jest, a to sprawia, że łatwiej nam o zwycięstwa.
Dwie inne legendy Liverpoolu - Ian Rush i Phil Thompson, również są tu w Azji. W szczególności Rush angażował się w sprawy banku od pierwszego dnia partnerstwa...
Jest niesamowity. Spotkaliśmy się już rok temu w Kenii, gdy wspólnie zakładaliśmy pierwszą piłkarską klinikę i było to wspaniałe przeżycie. Nie mieliśmy pojęcia jaki jest Ian, nie wiedzieliśmy, czy nie będzie zmęczony tymi wszystkimi ludźmi proszącymi go o autografy. Trzeba było widzieć twarze dzieciaków i trenerów w Kenii, gdy Ian z nimi rozmawiał. Rush był wspaniały i wciąż jest, podobnie jak Phil Thompson i wszyscy inni, których spotkaliśmy.
Wracając do tematu klinik piłkarskich - po tej w Kenii, podobne były w Londynie i Korei. Twoim zdaniem były to jedne z prawdziwych sukcesów w tym pierwszym roku współpracy?
Tak, były. Dla nas było to rozszerzenie rozpoznawalności naszej marki i powiązanie nas z sukcesem, a na tym poziomie, nie mogło pójść lepiej, a dla mnie, wspomnieniem, które przetrwało z pierwszego wyjazdu do Kenii, był widok około setki bardzo małych afrykańskich dzieci, ubranych w nowiutkie koszulki Liverpoolu i uśmiechniętych od ucha do ucha. Z pewnością większość z nich nie miała pojęcia kim jest Ian Rush, bo on grał jeszcze zanim się urodzili, ale jego siła i charyzma były widoczne. To było fantastyczne.
Wspólnie z wami byłem w Kenii, gdzie w jednym ze szpitali oglądaliśmy dziewczynkę, której usuwano katarakty z oczu. Poprzez akcję 'Seeing is Believing' [Widzieć znaczy wierzyć - przyp. red.] Standard Chartered czynnie uczestniczy w wielu podobnych sprawach, ale dzięki współpracy z LFC wysłano wiadomość do nowej publiczności tamtego dnia...
To się przenosi na całkiem inny poziom w chwili gdy angażujesz w sprawę kogoś, kto może zwrócić na nas uwagę i pomóc nam zwiększyć środki, których ten projekt potrzebuje. Phil Thompson powiedział mi w Chinach, obserwując jak niewidome dzieci grają w piłkę, że nie miał pojęcia, iż trenerzy są w to tak zaangażowani i wykonują w tym środowisku tak wspaniałą pracę. Wielu ludzi o tym mówiło - choć dla niektórych to nieprawda, ale rzeczywistość jest taka, że praca środowiskowa jest dla nas tak samo ważna jak ta, która jest wykonywana na piłkarskim boisku.
W podobnym przedsięwzięciu uczestniczyliśmy w Korei, ale zaplanowanego meczu z FC Seoul ostatecznie nie udało się rozegrać. Czy byłeś rozczarowany z tego powodu?
To było ogromne rozczarowanie, ale pozostały jeszcze trzy lata pierwszego kontraktu i mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli szansę tam pojechać. Korea to wielki rynek, ze wspaniałymi ludźmi uwielbiającymi piłkę nożną, tak więc od czasu do czasu będziemy się tam pojawiać.
Kliniki piłkarskie okazały się stałym elementem azjatyckiego tour Liverpoolu w 2011 roku. Czy praca wykonana z dala od telewizyjnych kamer w Chinach, Malezji i Singapurze jest tak samo ważna, jak wszystkie wizyty piłkarzy w centrach handlowych i oddziałach banku?
To niezwykle ważne dla naszych klientów i naszych pracowników, bo to ich dzieci przychodzą z nami potrenować, wspólnie z dziećmi upośledzonymi i niepełnosprawnymi. O to właśnie chodzi w tej współpracy.
*
Szybko minęły trzy dni i tour doszedł do swojego końca w Singapurze. Cały podróżujący skład za godzinę znajdzie się na pokładzie samolotu lecącego na John Lennon Airport w Liverpoolu. Gavin i ja stoimy w pobliżu wejścia dla podróżnych. Pytam go jak minął tour, z perspektywy Standard Chartered.
- Mogę ci powiedzieć, że byłem bardzo zdenerwowany w zeszłym tygodniu, wiedząc, że treningi będzie oglądać więcej niż 25 tysięcy kibiców - mówi. - Nie masz pojęcia jak zdenerwowani byliśmy z tego powodu. Chiny przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Piłkarze byli wspaniali. Też tam byłeś, podpisywałeś koszulki wspólnie z innymi, bo ludzie byli tak podekscytowani, że spotkanie z kimkolwiek powiązanym z klubem, było dla nich wielkim przeżyciem. To było fantastyczne. Ponad 80 tysięcy widzów podczas meczu z Malezją podziałało na naszą wyobraźnię, a Singapur był wspaniałym miejscem na zakończenie tour. Z naszej perspektywy ten wyjazd nie mógł się udać lepiej.
Jeden rok za nami. Czego możemy się spodziewać po następnych trzech?
Cóż, myślę, że możecie oczekiwać dużo więcej pracy środowiskowej, myślę, że zobaczycie bardziej agresywną ekspozycję drużyny i mamy nadzieję, że będziemy kontynuować współpracę z legendami na wielu dodatkowych rynkach. To ważne dla Liverpool Football Club i dla nas, byśmy kontynuowali ekspozycję i sukces komercyjny, a wówczas obie strony na tym skorzystają.
Jeśli za rok się znów spotkamy, a Liverpool, ze Standard Chartered na koszulkach zostanie ukoronowany jako nowy mistrz Premier League, zapewne nie będzie bardziej szczęśliwej osoby od ciebie, prawda?
[Śmiech] Byłbym zachwycony. Oczywiście! Popatrz, całe życie byłem kibicem Manchesteru United, więc trudno jest zrobić taką zmianę - moja żona bardzo się o mnie martwi, ale z całą pewnością, wygranie Premier League przez Liverpool jest naszym głównym celem. Powrót do Ligi Mistrzów i dalszy rozwój. To było by fantastyczne dla nas i fantastyczne dla klubu.
Paul Rogers
Komentarze (0)