Przyszłość Gerrarda
Kapitan, symbol, legenda, najlepszy piłkarz Liverpoolu pierwszej dekady XXI wieku – to tylko niektóre określenia dotyczące Stevena Gerrarda. Mimo niesamowitych umiejętności piłkarskich i charakteru oraz wielkiego uwielbienia jakim darzą go kibice, wychowanek The Reds nie może powiedzieć o sobie, że jest piłkarzem spełnionym.
Jeśli spytasz się go jaki jest jego cel w karierze, usłyszysz tylko jedną odpowiedź: zdobycie mistrzostwa Anglii z Liverpoolem.
Steven Gerrard przez wiele lat był obiektem pożądania najlepszych klubów na świecie. Praktycznie podczas każdego letniego okienka transferowego mogliśmy wyczytać, że Real Madryt zarzuca sieci na talizman Liverpoolu i składa wielomilionową ofertę za Anglika. Również Chelsea często próbowała skusić naszego kapitana, na szczęście, bezskutecznie. Od takiego szumu transferowego może zakręcić się w głowie zwłaszcza, gdy z każdej strony wysłuchujesz najróżniejszych porad. Nic dziwnego, że Gerrard miał momenty zwątpienia.
Został urodzony, by zwyciężać, ale jego ambicje nie były zaspakajane, gdyż musiał grać w zespole z piłkarzami o mniejszej skali talentu od niego podczas, gdy w innych klubach gwarantowano mu co roku walkę o najwyższe cele i solidne podstawy piłkarskie i finansowe, by owe cele zrealizować. Dzisiaj jest on już człowiekiem zdecydowanym, głosi, że chce grać w swoim obecnym klubie, bo trofea zdobywane na Anfield i dzielenie radości z rodziną i przyjaciółmi, którzy tak jak on mają LFC w sercu, są wiele bardziej cenne nawet od wielokrotnego wygrywania ligi z innym klubem. Po finale w Stambule powiedział: Jak mógłbym odejść po takim wieczorze, jak ten? To była najwspanialsza noc w moim życiu. Dowody swojego przywiązania do klubu dał również w autobiografii, pisząc: przetnijmy moją skórę, a zobaczymy czerwoną krew Liverpoolu. Kocham Liverpool z płonącą namiętnością.
Gerrard od lat był inspiracją dla pozostałych kolegów z drużyny. Jeśli pod wodzą Dalglisha czeka nas świetlana przyszłość – w co gorąco wierzę – to Steven odegra w niej kluczową rolę. Tak samą jak w sezonie 2004/2005, gdy w meczu fazy grupowej z Olympiakosem znakomitym strzałem uratował byt Liverpoolu w Lidze Mistrzów, a w meczu z AC Milan to on dał sygnał do odrabiania strat, strzelając pierwszą bramkę dla The Reds. Sezon później to jego asysta przy bramce Cisse i dwa gole z gry oraz jeden z rzutu karnego w dużej mierze przyczyniły się do zdobycia Pucharu Anglii i pokonania West Hamu, w którym z różnym szczęściem poczynał sobie wtedy Paul Konchesky. Lewy obrońca najpierw strzelił gola na 3:2 dla Młotów, a później w serii rzutów karnych nie wykorzystał swojej jedenastki.
Niestety, sezon 2008/2009 był ostatnim sezonem, w którym mogliśmy podziwiać prawdziwie wielkiego Stevena Gerrarda. W samej Premier League strzelił aż 16 goli i dorzucił 12 asyst. Był głównym motorem napędowym ofensywnej gry Liverpoolu. Nasz kapitan miał olbrzymi udział we wspaniałym zwycięstwie na Old Trafford, zdemolowaniu Realu Madryt na Anfield czy też w przerwaniu hegemonii Chelsea na jej boisku. Świetnie układała mu się współpraca z Fernando Torresem, który mimo problemów zdrowotnych spowodowanych przeciążeniem organizmu, zdobył wiele ważnych bramek dla Liverpoolu. Ogromną rolę nie do przeceniania w grze kapitana odegrał także duet środkowych pomocników ubezpieczający go na boisku i dający mu większą swobodę w grze oraz możliwość koncentracji wyłącznie na atakowaniu bramki przeciwnika. Mowa oczywiście o świetnie dysponowanych i uzupełniających się Mascherano i Alonso.
Argentyńczyk z dobrym skutkiem rozbijał ataki rywali, natomiast Alonso, prócz pomocy udzielanej Javierowi, dodawał dużo od siebie w rozegraniu piłki na własnej połowie. Hiszpan wiedział kiedy należy rozciągnąć grę, a kiedy ukierunkować ją do przodu, posyłając mocne, a zarazem celne podania, które nadawały tempo akcjom drużyny. Problemy rozpoczęły się w kolejnym sezonie po odejściu Alonso do Realu. To właśnie odejście Baska miało główny wpływ obok problemów zdrowotnych na nie najlepszą formę Gerrarda. Rafa Benitez postanowił, że nie zmieni systemu gry, który zdawał egzamin w poprzednich rozgrywkach, uważając, że zmiana jednego elementu będzie najlepszym rozwiązaniem. Tym elementem był partner Mascherano, Lucas miał zastąpić Alonso, ale zadaniu nie podołał.
Błędem Beniteza było zestawienie obok siebie dwójki Latynosów. Obaj to piłkarze z nastawieniem defensywnym. Kulało rozegranie piłki, Gerrard nie dostawał już tylu dobrych podań i zawodnicy drużyny przeciwnej mieli łatwiejsze zadanie, by wyłączyć Anglika z gry. Zespół piłkarski jest jak mechanizm, gdy zepsuje się jeden element, wszystkie pozostałe nie pracują odpowiednio. U nas tym niedziałającym elementem był brak rozgrywającego, niestety Benitez tego nie dostrzegł. Początkowo rolę Alonso miał przejąć Aquilani, ale Włoch miał wiele problemów zdrowotnych, a gdy je przezwyciężył to nie potrafił zapracować na pełne zaufanie hiszpańskiego szkoleniowca. Benitez powinien przesunąć wtedy Gerrarda bliżej własnej bramki, by w pełni wykorzystać jego atuty i pozwolić mu, by miał większy wpływ na grę. Niestety, mecze w których Gerrard grał obok Mascherano lub Lucasa można było zliczyć na palcach jednej ręki.
Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Już w poprzednim sezonie Roy Hodgson wystawiał Stevena Gerrarda obok Lucasa i Anglik nie zawodził. Co prawda, znaleźli się tacy kibice, którzy narzekali na jego grę i ośmielali się mówić, że nasz kapitan powinien usiąść na ławce rezerwowych, ale nie mieli racji. Wystarczy spojrzeć na oceny pomeczowe wystawiane przez lfc.pl, Gerrard otrzymywał najlepsze noty i często był wyróżniany jako piłkarz meczu. A że nie wygrywaliśmy to nie jego wina, samemu się meczów nie wygrywa. Ja podzielam zdanie Jamiego Carraghera na temat kolegi z zespołu i jestem przekonany, że nie były to tylko kurtuazyjne wypowiedzi. A brzmiały tak: Czeka nas jeszcze wiele spotkań ze Stevenem Gerrardem w roli głównej. Gdy wróci do gry to będzie dla nas jak transfer światowej klasy zawodnika. Ciągle ma przed sobą 4-5 lat gry dla Liverpoolu.
Jedyne co może stanąć na przeszkodzie kapitanowi to kontuzje. Miejmy jednak nadzieję, że te już za nim i we wrześniu ujrzymy go na boisku. Na szczęście nie gramy w europejskich pucharach i mecze rozgrywamy co tydzień, dzięki czemu zawodnicy będą się mogli zregenerować po spotkaniu i w pełni sił przystąpić do każdego kolejnego pojedynku. Gerrard nie będzie już tak eksploatowany grą co trzy dni, a wokół siebie będzie miał teraz lepszych partnerów. W końcu mamy skrzydłowego z dobrym dryblingiem, który trochę odciąży kapitana z ofensywnych zadań, mamy Suareza, który potrafi zrobić różnicę, przekonali się o tym obrońcy Manchesteru United w swoim polu karnym, mamy Charliego Adama, który potrafi rozegrać inteligentnie piłkę otrzymaną od linii obrony. Jest młody Henderson, który na pewno chciałby być dla Liverpoolu i dla Anglii drugim Gerrardem. Jednak najważniejszą osobą jest odpowiedni człowiek na ławce rezerwowych.
Człowiek, który w swojej karierze zdobył niemal wszystko zarówno jako piłkarz i trener. Człowiek, który wie co to Liverpool Way i zwycięstwa ma w kodzie DNA. Jestem pewien, że odpowiednio wkomponuje do drużyny zdrowego już Gerrarda i będzie potrafił wycisnąć z niego maksa, z korzyścią dla niego i klubu. On wciąż jest w stanie grać na najwyższym poziomie i będzie to robił jeszcze w tych rozgrywkach. Z Gerrardem Liverpool będzie niezwykle mocny, bo dawno na Anfield nie było tak silnej kadry. Benitez potrafił stworzyć silną jedenastkę, ale nigdy nie miał wystarczająco dobrej ławki rezerwowych. Kenny Dalglish ma to i to. Przed nami niezwykle ekscytujący sezon, oby z Stevenem Gerrardem w roli głównej, bo to będzie oznaczać, że będziemy bić się o najwyższe cele do ostatniego dnia sezonu.
Komentarze (0)