Liverpool i United dzieli przepaść
Niezależnie od rezultatu dzisiejszej bitwy w palącej wojnie pomiędzy Liverpoolem i Manchesterem United, wątpliwe jest, aby przepaść dzieląca oba kluby nie była tak rażąca, jak stanie się to w połowie tygodnia.
We wtorkowy wieczór, kiedy United będą kontynuować walkę o swój czwarty finał Ligi Mistrzów w ciągu ostatnich pięciu lat, Liverpool rozegra towarzyskie spotkanie z Rangers. Klub ma nadzieję, że chociaż w minimalnym stopniu zniweluje to straty, spowodowane nieobecnością w najlepszych europejskich rozgrywkach.
Owa przepaść nie jest niczym nowym. Właściwie, jest widoczna gołym okiem od 20 lat, ale wtorek stanie się najbardziej sugestywnym dowodem tej sytuacji od kwietnia 1999 roku. Wtedy Liverpool został pogrążony na Anfield przez Iana Marshalla i jego bramkę dla Leicester City, a United awansowali do swojego pierwszego finału Ligi Mistrzów od 31 lat, wracając do gry w rewanżu, po przegranym dwoma bramkami spotkaniu z Juventusem w Turynie.
Jak przyznał w tym tygodniu właściciel Liverpoolu, John W. Henry, klub wciąż znajduje się "daleko w tyle" za swoimi wielkimi rywalami, pomimo kroków wykonanych we właściwym kierunku przez Fenway Sports Group.
Nie chodzi tylko o trzy lata regresu i urazy spowodowane panowaniem poprzednich właścicieli, Toma Hicksa i George'a Gilletta Jr. To, co FSG stara się zmienić, to krajobraz pozostawiony po dwudziestu latach podupadania klubu.
W 1990 roku, ostatnim mistrzowskim sezonie Liverpoolu, średnia frekwencja na Anfield wynosiła 36.690, a w przypadku United było to niewiele więcej, bo 39.077. W tym sezonie, dzięki rozbudowie Old Trafford, United osiągnęli wynik o 30.000 kibiców wyższy. Pojemność Anfield się nie zmieniła.
Te rozbieżności sprawiły, iż w poprzednim sezonie United zarobili 60 milionów funtów więcej na "dniach meczowych" niż Liverpool. Kenny Dalglish przyznał, że finanse klubu kuleją, jednak nie załamała go ta sytuacja.
- Czynnik finansowy jest niezwykle ważny, jednak pieniądze nie gwarantują sukcesu. One pomagają - powiedział menedżer Liverpoolu.
- Każdy, kto osiągnął sukces, miał wsparcie finansowe. Chcemy pracować tak ciężko, jak to możliwe. Gdzie nas to zaprowadzi, nie mam pojęcia.
Zniwelowanie tej różnicy to niepohamowane zamiłowanie zarządu, wyjaśniające jednocześnie, dlaczego Ian Ayre zapoczątkował w tym tygodniu debatę, dotyczącą sprzedaży praw telewizyjnych.
Dyrektorowi wykonawczemu Liverpoolu nie zależy na wyłamaniu się z obecnego systemu, dzięki któremu pieniądze dzielone są równomiernie pomiędzy wszystkie kluby Premier League. Chce po prostu, aby istniała możliwość zgłębienia dochodów dzięki zagranicznym telewizjom.
Liverpool rozważa każdy możliwy scenariusz, który pozwoli im zdystansować United. Nowy stadion oznaczałby spełnienie ich międzynarodowego potencjału, a powrót do Ligi Mistrzów to jedna z najważniejszych spraw.
United nie mają takich problemów i jasne jest, że plany gigantów angielskiego futbolu są zgoła inne. Dalglish musi z tym walczyć.
Po dwóch miesiącach nowego sezonu, wyjawił się przejrzysty obraz nowego Liverpolu, który zawdzięcza swoją pozycję przyzwoitym, choć nie wybitnie imponującym wynikom. Pokonywali Arsenal i Everton, ale ich słabość bezwzględnie wykorzystał Tottenham Hotspur.
Nie wszystkie letnie nabytki zadomowiły się w klubie tak szybko, jak wszyscy by sobie tego życzyli. Jose Enrique udało się to najszybciej, a w drużynie Dalglisha widać progres.
Niektórzy mogą kłócić się, że wydatki w okolicach 110 milionów funtów, choć 70 milionów wpłynęło na klubowe konto dzięki sprzedażom zawodników, powinny skutkować lepszymi wynikami, jednak często zapomina się, iż Liverpool nie był liczącym się zespołem w Premier League przez ostatnie 18 miesięcy, aż do nastąpienia kapitalnych zmian. Nawet po nich potrzebny jest czas.
Największym sukcesem Dalglisha było złagodzenie bólu, wynikające z dominacji United. Podczas swojego pierwszego meczu na ławce trenerskiej nie był w stanie uchronić the Reds przed porażką z ręki podopiecznych Fergusona w FA Cup, jednak jego obecność wystarczała, by zapewnić, iż ta przegrana to nic wielkiego.
Aura Dalglisha sprawiła również, iż mniejszy był ból po zdobyciu przez United 19. mistrzowskiego tytułu, spychając z tronu Liverpoolu. Inną kwestią jest, że zdaniem niektórych Liverpoolu nikt ze szczytu nie zepchnął. Oni sami z niego skoczyli.
Jeśli Liverpool zanotuje czwarte z rzędu zwycięstwo u siebie przeciwko United - po raz pierwszy od 1979 roku, kiedy w składzie the Reds występował Dalglish - zmniejszą stratę do swoich północno-zachodnich rywali do trzech punktów. Porażka oznaczałaby zwiększenie jej do dziewięciu.
- Oni (United) są na pozycji na której chciałby być każdy, czyli na pierwszym miejscu w tabeli - powiedział Dalglish.
- Nie można się z tym kłócić, gdyż każdy chciałby zająć ich miejsce. Nie ma sensu być zazdrosnym.
- Dla pozostałych są wzorem do naśladowania i przewyższenia. My musimy podjąć wyzwanie i dać z siebie wszystko.
- To fantastyczny zespół, który osiągnął wiele sukcesów i wiemy, że czeka nas trudny mecz. Mamy jednak możliwość odrobienia strat i musimy ją wykorzystać.
Tony Barrett
Komentarze (4)