Wspominamy Jessie Paisley
W 2006 roku podczas tygodniowych obchodów związanych z dziesiątą rocznicą śmierci Boba Paisley'a, Liverpoolfc.tv odwiedził w domu Jassie Paisley. Dzień po tym, jak ogłoszono że Jessie odeszła w wieku 96 lat, dajemy fanom możliwość przeczytania bardzo osobistego wywiadu z kobietą, która mimo, iż była poza sceną, na swój unikalny sposób odgrywała jedną z kluczowych ról w wielu sukcesach Liverpoolu.
Poniedziałek, 13 stycznia 2006. Na dzień przed dziesiątą rocznicą śmierci swojego męża, Jessie Paisley siedzi z kocem na nogach w swoim domu w Woolton. Ma teraz problemy z poruszaniem się i czeka na operację kolana, dlatego powiedziała mi, że nie będzie mogła odwiedzić grobu Boba we wtorek. Rodzina złoży za nią kwiaty.
W rogu pokoju, na stole znajduje się komputer, na którego ekranie widać serwis Liverpoolu FC. Na głównej stronie można dostrzec artykuł na temat Boba, napisany przez Stuarta Halla, jego wielkiego przyjaciela. Kiedy przybywam Graham Paisley, najmłodszy syn Jessie, właśnie go drukuje, by mogła go przeczytać.
Wchodzę, a Jassie patrzy na mnie ponad jakimś innym wydrukiem i mówi: "Witaj". Co zadziwiające czyta właśnie jeden z postów zamieszczonych na naszym forum. "To miłe, że fani ciągle tak ciepło go wspominają" - mówi, a potem pyta Grahama, czy tą stronę internetowa i wszystkie miłe artykuły na niej, można zobaczyć tak daleko jak w Bishop Auckland, gdzie ciągle żyją członkowie rodziny Boba. "Można to zobaczyć w Nowej Zelandii, a co dopiero w Bishop Auckland" - śmieje się Graham.
Jessie, kiedy spotkałaś Boba po raz pierwszy?
- To nie jest coś, o czym mogłabym zapomnieć. W szkole, w której uczyłam była właśnie przerwa semestralna i razem z przyjaciółką zamierzałyśmy pojechać do Londynu, by zatrzymać się tam u znajomych. Wsiadłyśmy w nocny pociąg i usiadłyśmy w jednym przedziale, naprzeciwko siebie. Zabrałam ze sobą kanapki, ponieważ w tych czasach nie podawali niczego w pociągach. W pewnym momencie do pociągu wsiadł młody żołnierz. Wszedł do naszego przedziału i rzucił swój płaszcz na moje kanapki. Nie podobało mi się to, jednak on przeprosił bardzo mile, a potem usiadł obok mnie. Moja przyjaciółka zawsze powtarzała, że gdyby usiadł po drugiej stronie, nigdy nie zostałabym panią Paisley.
Spędziliśmy ze sobą cały dzień, on jednak musiał wrócić przed nocą do swych baraków w Woolwich. Zanim się rozstaliśmy, ustaliliśmy, że spotkamy się kilka dni później. Zastanawiałam się, czy żartował, kiedy powiedział, że przyjdzie, żeby się ze mną spotkać, więc na wszelki wypadek - gdyby okazało się, że jednak się nie zjawi - zabrałam ze sobą przyjaciółkę.
Po jakimś czasie zdecydowałam, że zabiorę go do domu, żeby mógł się ze wszystkimi spotkać. W tamtych czasach, przyprowadzenie chłopaka do domu, było naprawdę poważną sprawą.
Mój ojciec był kibicem Manchesteru City. Powiedziałam mu, że przyprowadzę młodego mężczyznę do domu. Zapytał, z czego on żyje. Powiedziałam, że jest piłkarzem. Ojciec skrzywił się na taką odpowiedź, ponieważ uważał, że piłkarze byli pijanymi chuliganami. Więc powiedziałam mu, że Bob był profesjonalnym piłkarzem, ale to jeszcze mniej go zachwyciło. W końcu powiedziałam, że był także murarzem. "O, to znacznie lepiej" - usłyszałam - "Ma konkretny zawód". Nie trzeba było jednak długiego czasu, by wszyscy pokochali go tak, jak ja. Bob kończył właśnie służbę.
Kiedy go spotkałaś, był piłkarzem, jednak nie grał dla Liverpoolu, prawda?
Cóż, no tak, ale tylko na pół etatu, ponieważ ciągle był w wojsku. Potem jednak zwolnili go i mógł grać w soboty dla Liverpoolu.
Czy w tamtym czasie myślałaś, że poświęci resztę życia piłce nożnej?
Futbol zawsze był dla niego wszystkim. Wydawało się, że nigdy nie myśli o niczym innym. Wykonywał różne inne prace, na przykład jako murarz i przez pewien czas pracował nawet w kopalni, ale z tego co ja widziałam, wyglądało na to, że tak naprawdę nic oprócz futbolu nie miało dla niego znaczenia. Nie wątpiłam, że taka będzie droga jego kariery.
Po raz pierwszy Bob spotkał się z ludźmi z Liverpoolu, kiedy służył z nimi w jednym regimencie, czyż nie?
Tak, i bardzo tych ludzi polubił. Zakochał się w nich, kiedy grał, ale pokochał także miejsce i zawsze mówił, że nie ważne, gdzie zawędruje, Liverpool pozostanie jego ulubionym miejscem. Pamiętam jak otrzymał Freedom of the City (odpowiednik przyznawanego w Polsce honorowego obywatelstwa - przyp. tłumacz) - powiedział wtedy, jak bardzo to miejsce i ci ludzie byli dla niego ważni.
Czy myślisz, że jego prostolinijna natura, związana była z tym, że pochodził z górniczej osady?
Cóż, pochodził z Hetton, małego, zwykłego miejsca. Wtedy to była osada górnicza, ale teraz już nie. To dość dziwne, ale wielu ludzi ze świata piłki nożnej pochodzi właśnie z takich skromnych miejsc - Bill Shankly, czy Harry Potts, który żył na tej samej ulicy, co Bob i też został menadżerem. Wydaje się, że takie pochodzenie miało na nich jakiś wpływ.
Zwykło się mówić, że Bob nigdy nie chciał zostać menadżerem Liverpoolu. No ale w głębi serca musiał tego pragnąć?
To rzeczywiście prawda. Byłam nauczycielką, kiedy usłyszałam o tym pierwszy raz w radiu. Wszyscy moi przyjaciele pytali mnie, kto według mnie zostanie wybrany następnym menadżerem i co na ten temat myśli Bob. Bob zawsze uważał, że to będzie ktoś pokroju Iana St Johna. Bob nigdy nie brał i nie chciał brać siebie pod uwagę - głównie dlatego, że nie chciał, żeby Bill Shankly rezygnował. Nawet próbował go przekonać, żeby został. Powiedział do niego: "Wyjedź, zabierz żonę na wakacje. Zrób sobie przerwę i być może poczujesz się inaczej". Jednak Bill niczego takiego nie zrobił i do dzisiaj nikt nie wie, dlaczego naprawdę odszedł. Był silny i zdrowy, a zespół świetnie sobie radził. Ostatecznie zarząd zadecydował, że jedyną osobą jakiej chcą, jest Bob. W tym czasie wielu ludzi nawet o nim nie słyszało.
Bardzo różnił się od Billa, prawda?
Tak, byli bardzo różni, jednak od razu polubili się i tak już zostało przez lata. Wydaje mi się, że pracowali razem przez piętnaście lat i mimo, iż byli niemal jak ogień i woda, nigdy się nie kłócili. Może właśnie na tym polega idealne dopasowanie, może gdyby byli bardzo podobni sprzeczaliby się często. Lubili całkowicie różne rzeczy, na przykład Bill nienawidził podróżować, za to Bob po prostu kochał.
Bill kochał także zadawać się z mediami...
To prawda. Bob tego nie cierpiał, podczas gdy Bill wprost uwielbiał i rozmawiałby z każdym. Bob, jeśli tylko mógł, wolał pozostać w cieniu. Musiał się jednak do tego przyzwyczaić, ponieważ stanowiło to część jego obowiązków. Wolał zrobić to, co miał do zrobienia i zwykł mówić prasie: "Pozwólmy chłopakom wykonać ich pracę", co było według mnie całkiem w porządku.
Czasy się zmieniły. Co Bob zrobiłby z możliwościami jakie dają relacje telewizji Sky i internet?
Och, nie wydaje mi się, żeby w ogóle chciał być menadżerem w dzisiejszych czasach, zwłaszcza ze względu na wielkie pieniądze, jakie są w to wszystko zamieszane. W ogóle by mu się to nie podobało.
Myślisz, że byłby w stanie rozpoznać dzisiejszą piłkę nożną?
Nie wiem. Nic nie jest już takie samo. Dawniej znało się wszystkich i wszyscy żyli blisko siebie. Mieszkaliśmy w Huyton, mieliśmy sześć, czy siedem domków w szeregowej zabudowie i płaciliśmy za wynajem 25 szylingów tygodniowo. Billy Liddell mieszkał naprzeciwko, a Eddie Spicer zaraz obok. Wszyscy trzymaliśmy się razem. Było jak w rodzinie.
Czy Bob kiedykolwiek przynosił pracę do domu?
Raczej nie. Raczej tego nie robił i nigdy na ten temat nie rozmawiał. Cóż, w każdym razie na pewno nie rozmawiałby na ten temat ze mną! Bardzo rzadko przyprowadzał do domu ludzi z klubu i raczej nie rozmawiał o piłce.
Czy często był w rozjazdach? Wyobrażam sobie, że wygrywanie europejskiego pucharu co rok, wiąże się z częstym podróżowaniem.
Ciągle był w podróży. Dzieci, kiedy były małe, mówiły, że nigdy go nie widziały. Kiedy wystąpił w "This Is Your Life" (biograficzny program prezentowany przez BBC - przyp. tłumacz), prezenter zapytał je, co według nich na jakiś temat pomyślałby ojciec, odpowiedziały, że nie mają pojęcia, bo on tak często podróżuje, że ledwie go widzą. Nie chodziło tylko o podróże zagraniczne, ponieważ nawet kiedy grali mecze wyjazdowe, nie było go przez kilka dni. Zwykłam żartować, że dzieci wychowuje samotnie.
Sądzę, że nie spędziliście wspólnie wielu sobót?
Nie, raczej nie, ale jeździłam na mecze.
Czy to znaczy, że interesowałaś się piłką?
No cóż, oglądałam trochę, kiedy on był piłkarzem. Kiedy został trenerem, chodziłam o wiele częściej, a kiedy objął funkcję menadżera zaczęłam się bardzo interesować i oglądać cały czas. Lubiłam obserwować jego reakcje, kiedy stał przy linii bocznej, ponieważ wiedziałam co one znaczą. Mówił mi o tym po meczach.
Próbowałaś kiedyś dać mu jakąś radę?
Och, nie! Nie wiedziała bym co powiedzieć, a poza tym myślę, że i tak by mnie nie słuchał.
Czy czułaś się dziwnie jako żona kogoś, kto wydawał się być w związku małżeńskim z Liverpool Football Club?
Nie, nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Ja po prostu wyszłam za Boba, a to było jego życie. Tak było naprawdę. Chcieliśmy spędzać ze sobą więcej czasu, jednak ze względu na nasze prace, nie mogliśmy. Byłam nauczycielką, więc zdarzało się, że kiedy kończył się semestr, sezon właśnie trwał. Nauczyliśmy się jakoś z tym żyć.
Czy wasze dzieci odziedziczyły bo Bobie futbolową pasję?
Chłopcy tak, ale córeczka była mała w tym czasie, więc nie była tak bardzo zainteresowana. Graham marzył o tym, żeby zająć się futbolem, jednak ojciec powiedział mu, że na to trzeba być naprawdę bardzo, bardzo dobrym piłkarzem. Robert, mój najstarszy syn, ciągle jest związany z Quarry Bank (część Dudley - przyp. tłumacz). Oni wszyscy szaleją na punkcie piłki.
Graham, czy jako dziecko zdawałeś sobie sprawę z tego, jak sławny jest twój ojciec?
Graham Paisley: Nasz dom zaczął to naprawdę odczuwać, wtedy, kiedy on został menadżerem. Urodziłem się i wychowywałem w Liverpoolu - jakaż praca miała być dla mojego ojca lepsza, od bycia menadżerem mistrzów Europy?
Czy to wydawało ci się normalne?
Było ekscytujące, jednak opuszczałem wiele sobotnich meczów, ponieważ grałem dla Quarry Bank - wydaje mi się, że to było normalne. Miałem dużo szczęścia, że kiedy dorastałem, nikt się na mnie nie wyżywał, mówiąc, że mój ojciec nie powinien być menadżerem, bo przez te dziewięć lat, klubowi wiodło się naprawdę dobrze.
Myślisz, że dzisiaj twój ojciec też byłby menadżerem, czy może odmówiłby, ze względu na warunki stawiane przez media?
On zawsze miał świadomość, że wielu ludzi mówiło, iż dzisiaj piłka nie jest taka jak dawniej. Jednak nie należał do ludzi patrzących wstecz. Jak już powiedziała moja mama, nigdy nie lubił rozmów z prasą, to go denerwowało, mimo iż nie było na takim poziomie, na jakim jest dzisiaj. Chciałbym móc zobaczyć, jak radziłby sobie z tym teraz. Wiele osób uważało go za staromodnego menadżera, prawda jest jednak taka, że był bardzo przytomny i staraj się dostosowywać do zmian, a jego metody ewoluowały.
Czy kiedykolwiek widział jak grałeś w piłkę?
Kiedy miałem około dwunastu lat i grałem w szkolnym zespole, przyszedł i patrzył na mnie przez jakieś dziesięć minut. Jak w przypadku każdego chłopaka w wieku szkolnym, moją ambicją było grać w piłkę profesjonalnie. Kiedy wróciłem do domu, powiedział: "Możesz iść na próbę do Liverpoolu, ale już teraz mówię, że ci się nie uda!".
Nie ma to jak odrobina ojcowskiego wsparcia...
Graham śmieje się: To trochę zabolało, ale jakoś trzeba się było z tym pogodzić. Byłem porządnym amatorem i jak większość chłopaków, żywiłem nadzieje, że uda mi się dostać na szczyt. Jednak tego nie da się osiągnąć, jeśli nie jest się prawdziwie obdarzonym czymś specjalnym.
Czy rozmawiał z tobą na temat piłki albo pracy?
Jeśli go zapytałem, to tak. Później, kiedy nie był już menadżerem, oglądaliśmy razem futbol w telewizji. Moja żona także z nim oglądała i mówiła, że to było coś specjalnego, ze względu na sposób w jaki on jej wszystko tłumaczył. Zwracał uwagę na rzeczy, których nikt inny nie był w stanie zauważyć. Tak samo było z kontuzjami. Czasami, kiedy wróciłem do domu poturbowany po sobotnim meczu, oglądał mnie i mówił, czy mogłem dalej grać, czy może potrzebowałem odpoczynku. Pamiętam, jak kiedyś po sposobie w jaki chodziłem, powiedział dokładnie co było nie tak. Poszliśmy do szpitala i okazało się, że miał racje. Tak samo było, kiedy oglądał mecze w telewizji - miał niesamowite wyczucie, jeśli chodzi o kontuzje.
Czy żałowałeś tego, że nie mogłeś go częściej widzieć, kiedy dorastałeś?
No cóż, ciągle jednak mieliśmy możliwość widywania się z nim, i jak już powiedziałem, świetnie było mieć ojca, który był menadżerem Liverpoolu. Miałem też możliwość spotykania się z niektórymi wspaniałymi piłkarzami - takim, którzy byli moimi idolami. To było czymś niesamowitym, ale stanowiło po prostu część naszego życia. Bardzo pomogło to, że mama była bardzo trzeźwo myśląca.
Jessie, czy Bob miał jakieś inne zajęcie poza futbolem?
Bardzo interesowały go wyścigi konne, jednak zwykle nie miał czasu, by pójść na nie popatrzyć. Wśród jego przyjaciół byli ludzie związani z wyścigami konnymi - na przykład Frank Carr z Yorkshire. Czasami jeździł do Fanka w lecie i zostawał tam na kilka dni.
Jest takie zdjęcie Boba, które ma chyba każdy - Bob wygląda na nim jak taki duży, przyjazny wujek. Czy to dla ciebie brzmi znajomo?
To był sposób, w jaki wiele osób próbowało go przedstawić, jednak prawda jest taka, że jeśli ktoś zrobił coś źle, Bob potrafił być bezwzględny.
Ludzie mówią też często, że gdziekolwiek nie poszedł, zawsze był w kapciach...
Jest wiele opowieści na temat Boba i jego kapci, ale nie wiemy czy są prawdziwe, czy nie. Prawdą jest natomiast, że lubił nosić kardigany (rodzaj swetra - przyp. tłumacz).
Jeśli chodzi o ludzi, z którymi pracował, czy masz wrażenie, że jego ulubieńcem był Kenny Dalglish?
Hm, zawsze wyrażał się o nim w jak najlepszy sposób, ale nie wiem kto był jego ulubieńcem. Kiedy zaczynał, jednym z jego najlepszych przyjaciół był Billy Liddell, którego po prostu uwielbiał.
Czy ciągle interesujesz się tym, jak radzi sobie Liverpool?
O tak, ciągle się tym interesujemy. Ciągle chodzimy na mecze, a ponieważ rodzina jest naprawdę duża, walczymy o bilety!
Graham: Ciągle jestem nabuzowany po tym co zdarzyło się ostatniego maja. Zawsze myślałem, że puchar z roku 1977 był najlepszy, jednak wydaje się, że ten zeszłoroczny go przebija. Wszyscy to oglądaliśmy.
Jessie: Ciągle ekscytują mnie mecze, ale powiem, że miałam ochotę wyłączyć telewizor w przerwie tego finału. Pomyślałam: "Już po wszystkim. Nie byliśmy wystarczająco dobrzy." Kiedy Steven Gerrard zdobył bramkę, wszyscy zaczęliśmy wrzeszczeć! To było fantastyczne.
Ostatnio wiele się mówi na temat tego, czy Bob powinien otrzymać szlachectwo, czy nie...
Myślę, że moje spojrzenie jest nieco tendencyjne, ale wydaje mi się, że powinien.
Czy za życia kiedykolwiek wspomniał o tym, że nie dostał szlachectwa?
Nie, nigdy się tym nie przejmował. Nigdy o tym nie wspomniał. Szczerze mówiąc, nigdy nie przejąłby się nawet, gdyby nie dostał żadnego medalu za odniesione zwycięstwa.
Jednak to, że Alex Ferguson otrzymał tytuł szlachecki tak szybko, po wygraniu zaledwie jednego europejskiego pucharu, jest czymś, co drażni większość kibiców Liverpoolu...
Myślę, że atmosferę podkręciło to, że dostał to zaledwie trzy tygodnie po zwycięstwie, prawda?
Graham: Wielu fanów było złych - ja także. Myślę, że mój ojciec żył w niewłaściwej części East Lancashire.
Na zakończenie muszę wam zadać pytanie: czy Bob był tym największym?
Jassie: Był moim mężem, w cóż innego miałabym wierzyć?
Graham: Tak, To co zrobił, było fantastyczne. Osiągnięcia mówią same za siebie. jesteśmy ogromnie dumni z tego, co osiągnął i uważamy, że był najlepszy.
JESSIE PAISLEY, SPOCZYWAJ W POKOJU
Paul Rogers
Komentarze (3)
http://lfc.pl/Artykuly/12
Świetny artykuł ( ten co podałes pod linkiem ), tak naprawde do tej pory niewiedziałem kto to jest, lecz teraz wyobrażam sobie jakim ona musiała być dobrym człowiekiem...