Liverpool spogląda na "Plan B"
Tracąc dwanaście punktów do miejsca dającego możliwość udziału w Lidze Mistrzów, Liverpool już się pogodził z tak zwanym "planem B" na te wakacje.
Potencjalny przychód w kwocie 20 mln funtów od UEFA nie został uzyskany, ale bagatelizując jego znaczenie trzeba mieć na uwadze, że klub z Merseyside w coraz większym stopniu polega na swojej nieprzemijającej sławie i estymie, aby przyciągnąć piłkarzy, toteż kolejny rok poza europejską elitą jest jak bolesny cios.
Nie tylko spory kawałek funduszy europejskich na transfery trafi w inne miejsce niż na Anfield trzeci sezon z rzędu, lecz także skuszenie zawodników występujących w klubach z Ligi Mistrzów staje się tym bardziej skomplikowane, im mniej klub gra w najważniejszych rozgrywkach.
Puchar Ligi Angielskiej ocalił ten sezon. Puchar Anglii może wynieść go do rangi wyczynu, ale brak miejsca w pierwszej czwórce sprawił, że osiągnięcie celu jakim jest kwalifikacja do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie jest jeszcze trudniejsze.
Rozwiązanie, jak większość z nas sobie wyobraża, polega na tym, że właściciele dostarczą kolejne 50 mln funtów na siedmiu nowych graczy latem tego roku.
Niemniej jednak, jeśli ktoś spodziewa się takiej reakcji bez przychodów, które nie wynikają ze sprzedaży zawodników czy kontraktów handlowych, nie poświęcał wystarczająco dużo uwagi modelowi jaki jest preferowany przez włodarzy klubu.
Główny właściciel John W. Henry i prezes Tom Werner jaśniej już nie mogli zaakcentować tego, że Liverpool musi funkcjonować samodzielnie odkąd nabyli klub, w związku z czym tak bardzo pożądają miejsca w pierwszej czwórce.
Zdawali sobie sprawę, że to wzmocni ich pozycję w późniejszej rekrutacji nowych graczy, jak również bardziej podniesie wartość kontraktów ze sponsorami, szczególnie mając na uwadze fakt, iż nadal próbują przekazać prawa do nazwania coraz bardziej niematerialnego stadionu.
Najnowsze oświadczenie Johna W. Henry'ego podkreśliło postawę pragmatyczną, którą przyjęła władza klubu.
- Tom i ja wzięliśmy udział w spotkaniach Europejskiego Stowarzyszenia Klubów - powiedział Henry.
- Istnieje szereg istotnych kwestii takich, jak zasada Financial Fair Play i problemy ekonomiczne klubów zarówno dużych, jak i małych, którymi trzeba się zająć.
- Podobnie jak w krajach Europy, wymagany jest plan bezpieczeństwa finansowego zarówno dla dyscypliny piłki nożnej, ale także sportu.
To nie są słowa człowieka, który zainwestował w angielski futbol ze względu na podziw dla gospodarczego hedonizmu Romana Abramowicza czy szejka Mansoura.
Menedżer Kenny Dalglish otrzyma fundusze na wzmocnienia drużyny, ale w mniejszym stopniu niż można by się spodziewać, gdyby poprowadził spóźniony szturm na czwartą lokatę.
Zarówno on, jak i dyrektor ds. piłki nożnej Damien Comolli będą musieli wykazać się największą starannością i darem przekonywania, aby ubić dobry interes.
Klub powinien otrzymać pierwszą ratę z harmonogramu spłaty 6 mln funtów w ten weekend, gdy Alberto Aquilani zostanie wyznaczony do rozegrania swojego 25. meczu w sezonie dla AC Milanu.
W ten sposób Włoch aktywuje klauzulę sprzedaży w swoim porozumieniu z klubem Serie A, dzięki czemu Liverpool definitywnie skończy współpracę z nim w maju.
Mimo że Liverpool będzie musiał zaakceptować nadzwyczajną stratę 14 mln funtów na sprzedaży 27-latka - Rafa Benitez zapłacił za niego 20 mln funtów w 2009 roku - Dalglish wciąż będzie wdzięczny za każdy dodatkowy pieniądz, jako że rozwiązuje problem związany ze źródłem większości swojego budżetu transferowego.
Zakwalifikowanie się do Ligi Europy może być także warte około 6 mln funtów, jeśli drużyna znacznie posunie się naprzód, podczas gdy może pojawić się pewien zastrzyk finansowy, jeśli Lille zdecyduje się zatrzymać Joe Cole'a - kolejnego wypożyczonego pomocnika - na zasadzie definitywnej umowy.
Tak czy owak, nie będzie dużej forsy dla Dalglisha na rozwiązanie przewlekłych problemów, skupiających się między innymi na tym, jak skierować wskaźnik skuteczności jego drużyny we właściwym kierunku.
Mimo rozbieżności między zakładanym przed sezonem celem a rzeczywistością, pozycja Dalglisha nie zostanie poddana drobiazgowej analizie.
Podczasy gdy Chelsea została zniszczona przez wewnętrzne podziały i musiała zastąpić swojego menedżera, sytuacja panująca na Anfield jest odwrotna. Wspomnienia z ostatnich dni kadencji Beniteza i krótkiego urzędowania Roya Hodgsona, kiedy prawy każdy szczebel Liverpool Football Club miał skłonności do utarczek, pozostają jeszcze świeże w pamięci.
Przywrócenie przyjacielskiej atmosfery przez Dalglisha w szeregach nie jest bagatelizowane, gdy poddać ocenie jego szerszy wkład przez 18 miesięcy.
Jego apel o dokonywanie osądów nie bacząc na pozycję ligową Liverpoolu oraz liczbę zdobytych punktów jest wystawiony na drwiny. Niemniej jednak widząc wycieńczonych ludzi, po latach sporów, które poprzedziły jego urzędowanie, nie trudno znaleźć wyjaśnienie, dlaczego jest tak wiele wewnętrznego wsparcia dla menedżera, by ten jeszcze raz spróbował powalczyć o czołówkę w przyszłym sezonie.
Chris Bascombe
Komentarze (11)