MARZENIA O LIDZE MISTRZÓW - cz III
Po dłuższej przerwie, za którą bardzo Państwa przepraszamy, prezentujemy kolejny fragment książki Rafy Beniteza. Dowiemy się z niego nieco więcej na temat jego pracy, a także o tym, jak przygotował The Reds do spotkania z jednym z najpotężniejszych zespołów - Barceloną.
DROGA DO ATEN cz. I
W moim biurze na Melwood nie było zbyt wiele miejsca na fotografie. Jedna stała na moim biurku - zdjęcie flagi, którą zauważyłem, gdy powiewała na The Kop, na początku mojej pracy w Liverpoolu. Białe litery na czerwonym tle głosiły: "Raffa the Gaffa" (Rafa Szef).
Kolejna, wisząca na ścianie, przedstawiała graczy naszego zespołu młodzieżowego - Davida Ravena, Stephena Warnocka i Darrena Pottera, świętujących zwycięstwo odniesione na Tottenhamem w półfinale Carling Cup, podczas mojego pierwszego sezonu. Nie było więcej dekoracji oprócz piłki do rugby, podpisanej przez drużynę St Helens, oraz stojącej na półce miniatury Pucharu Europy. To było miejsce pracy.
Było też kilka książek, wszystkie dotyczące futbolu, albo edukacji fizycznej - tematu, który studiowałem na uniwersytecie i którym interesowałem się całe życie - oferujące informację dotyczące sposobów trenowania i kondycji fizycznej. Miałem kilka woluminów z przysłowiami, słynnymi cytatami i inspirującymi powiedzeniami, jednak moje godziny pracy były tak długie, że rzadko miałem czas na czytanie czegokolwiek, co nie związane było z pracą.
Moje biurko w kształcie litery "L" znajdowało się w tyle pokoju. Mogło pochwalić się, tak sądzę, wszystkimi akcesoriami nowoczesnego biura: płaskim monitorem komputerowym i klawiaturą, drukarką, laptopem i folderami pełnymi informacji o zawodnikach i sesjach treningowych.
Każdego ranka któryś z pracowników przynosił mi do czytania kopie wycinków z gazet - wzmianki dotyczące Liverpoolu z numerów, które ukazały się tego dnia. Przeglądałem je rano, zanim użyłem ich odwrotów do robienia notatek podczas spotkań, lub rozmów telefonicznych.
Obok były drzwi z jasnego drewna, prowadzące do biura mojej sekretarki. Przed moim biurkiem znajdowała się nowoczesna sofa pokryta ciemną skórą, dwa krzesła i mały szklany stoliczek - strefa, w której prowadziłem rozmowy z pracownikami, piłkarzami lub gośćmi.
Światło wpadało przez olbrzymie okno, oferujące pełny widok na wszystkie nasze zielone boiska treningowe oraz dachy sąsiedztwa, widoczne między rosnącymi z tyłu drzewami. To był przestronny, a nawet luksusowy pokój. Widok boisk treningowych i piłkarzy, którzy rozgrzewali się albo ćwiczyli pewne elementy gry, robił wrażenie.
Było jednak coś innego, co robiło jeszcze większe wrażenie na tych, którzy odwiedzali moje biuro po raz pierwszy. Być może nie było to tak inspirujące, jak Puchar Europy, który otrzymaliśmy na stałe po piątym jego zdobyciu, ale z całą pewnością było czymś, co nadawało sens długiej drodze do mych drzwi. Na ścianie po prawej stronie znajdowały się długie na kilka metrów półki, wypełnione płytami DVD. Setki, setki godzin ujęć - wszystkie zgrabnie poukładane wg kategorii, posegregowane i ponumerowane w taki sposób, że po krótkiej konsultacji z bazą danych na moim komputerze, mogłem bardzo szybko znaleźć to, co potrzebowałem. Oprócz mojego zespołu trenerów to było najcenniejsze źródło informacji, kiedy próbowałem przygotować piłkarzy Liverpoolu do sezonu: nie tylko zapis wszystkich meczów i sesji treningowych, jakie zaliczyłem podczas mojej kariery, ale rozległy zbiór dotyczący futbolu na całym świecie.
Niektóre DVD zawierały nagrania moich meczów z czasów, kiedy byłem trenerem młodzieżówki Realu Madryt Castilli. Na niektórych zapisane są materiały z Teneryfy i Extramadury. Mam także sfilmowane wszystkie moje mecze z Valencią. Jest też sporo kompilacji dotyczących piłkarzy drużyn przeciwnych, a także tych, których chcieliśmy sprowadzić.
Są też takie płyty, które zawierają mecze ligowe ze wszystkich zakątków świata - nie tylko z Hiszpanii i Włoch, ale z całej Europy, Południowej Ameryki i Afryki. Są i takie, które przygotowano pod kątem konkretnego piłkarza, by przedstawić jakiś aspekt gry. Niektóre z nich przygotowaliśmy dla Jamiego Carraghera - np. jak broniła się moja Valencia. Pokazywaliśmy naszym piłkarzom odpowiednie klipy, by zilustrować to, jak chcieliśmy, żeby grali i czego od nich oczekiwaliśmy. W kolejnych latach, w miarę jak idee wprowadzane przez zespół trenerski zostały przyjęte, a my robiliśmy postępy, coraz więcej używanych przez nas klipów związanych było nie z realem Madryt, czy Valencią, ale z Liverpoolem. Możliwość obejrzenia przez piłkarzy postępów, jakie poczynili, często dawała im więcej pewności siebie, zwiększała motywację i pomagała zrozumieć, jakie są ich role i za co są odpowiedzialni.
Zbiór DVD nie kończył się w moim biurze. W piwnicy mojego domu znajdują się wszystkie raporty z moich meczów z Castillą, notatki z moich czasów jako trenera młodych zespołów Realu Madryt, rozpiski treningów z Teneryfy, oraz lista wszystkich systemów, jakie stosowałem z Extramadurą i Valencią, wzbogacone o szczegółowe analizy tego, jak zadziałały. Są tam także wydruki z sesji planowanych na Commodore 64 i ZX Spectrum. Jest to mój system od ponad trzydziestu lat.
Jak daleko to wszystko sięga, najlepiej ilustruje strych w domu moich rodziców w Madrycie. Można tam znaleźć nie tylko więcej DVD, ale także zapisy wideo z początków mojej kariery. Mam nawet magazyny i notatki z moich zajęć na uniwersytecie. Wszystko ma swój numer i pozycję, mogę więc dotrzeć do tego dzięki mojemu komputerowi, kiedykolwiek jest to potrzebne.
To wszystko nie jest jednak ograniczone tylko do meczów, w które byłem zaangażowany, piłkarzy których chciałem sprowadzić, czy potencjalnych rekrutów. Można tam znaleźć obfite archiwum, dotyczące historycznych zespołów, które bardzo podziwiałem. Jest ono bardzo przydatne, gdy trzeba pokazać piłkarzowi albo całej drużynie, jak coś powinno być robione, lub czego się od nich oczekuje w danej sytuacji.
(...)
21 STYCZNIA 2007: BARCELONA 1-2 LIVERPOOL
Barcelona: Valdes; Belletti, Marquez, Puyol, Zambrotta; Xavi (Giuly, 65), Thiago Motta (Iniesta, 64), Deco; Messi, Saviola (Gudjohnsen, 82), Ronaldinho
Liverpool: Reina; Finnan, Carragher, Agger, Arbeloa; Gerrad, Sissoko (Zenden, 84), Alonso, Riise; Bellamy (Pennant, 80), Kuyt (Crouch, 90)
- Senor Benitez - usłyszałem głos - dobrze by było, gdyby zszedł pan na dół.
Kilka dni wcześniej przybyliśmy do resortu Vale do Lobo, znajdującego się w w portugalskim regionie Algarve, na krótkie wakacje w środku sezonu i w cieplejszym klimacie. Chcieliśmy dać piłkarzom szansę na zrelaksowanie się, spędzenie czasu razem i trening przed spotkaniem z Barceloną.
W czwartek pozwoliliśmy piłkarzom zbawić się do północy i wypić kilka drinków w barze Monty w centrum miasta, blisko miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Poszedł cały zespół, wciskając się w dwa mini busy, podczas gdy ekipa trenerska zadowoliła się cichą kolacją.
Wyglądało na to, że wywiązała się sprzeczka, kiedy John Arne Riise nie zgodził się na wzięcie udziału w sesji karaoke. Bellamy odebrał to w ten sposób, że jego norweski kolega nie stara się poddać duchowi wydarzeń. Nastąpiła wymiana zdań przy barze, ale uraza była żywa jeszcze kiedy wrócili do hotelu. Oburzony Bellamy udał się do swego pokoju po kija golfowego, którym potraktował Riise, uderzając go w nogę. Odgłosy kłótni były na tyle donośne, że wyrwały ze snu hotelową obsługę, która następnie obudziła menadżera. To właśnie jego głos usłyszałem w słuchawce w środku nocy. Zostałem zmuszony do odbycia spaceru z hotelu, w którym nocowała ekipa trenerska, do grupy bungalowów, gdzie zamieszkali piłkarze.
Środek nocy nie był odpowiednim momentem na rozstrzygnięcie sporu i ustalenie, kto co zrobił. Odesłałem Riise do jego pokoju, który dzielił z Danielem Aggerem, a Bellamy'ego do tego, w którym zatrzymał się ze Stevem Finnanem. Dałem im do zrozumienia, że nie życzę sobie kolejnego telefonu tej nocy, ani żadnej innej. Ciężko nazwać to odpowiednim przygotowaniem do największego meczu sezonu, niewątpliwie najtrudniejszego, jaki mógł być rozegrany przez jakąkolwiek drużynę.
Następnego ranka zarządziłem dwa spotkania. Pierwsze z Bellamym i Riise, którego celem była próba ustalenia, co właściwie się stało.
Sprowadzając Bellamy'ego poprzedniego lata, wiedzieliśmy, że miał opinie twardogłowego, przeprowadziliśmy jednak serię szczerych rozmów, podczas dopinania transakcji z Blackburn i byliśmy pod wrażeniem jego podejścia. Rezultaty tych spotkań były naprawdę pozytywne: Ballamy jasno powiedział, że Liverpool zajmował specjalne miejsce w jego sercu i że nie mógłby zmarnować takiej okazji. Byłem przekonany, że mówił szczerze. Jest bardzo utalentowanym profesjonalistą i był dla nas dobrym zawodnikiem.
Tamtego ranka jasno dałem do zrozumienia im obu, że nie możemy pozwolić na to, by wydarzenia minionej nocy oderwały nas od głównego celu w tym sezonie.
- Musimy to zostawić za sobą - powiedziałem - Nie możemy mieć tego typu problemu przed tak ważnym meczem. Już koniec z tym. Musimy się skupić na Barcelonie, a nie tego typu sprawach. Musimy iść dalej.
Obydwaj zawodnicy zostali później ukarani za wydarzenia poprzedniej nocy, chcieli jednak zostawić ten incydent za sobą i zająć się tym, co najlepsze dla zespołu.
Drugie spotkanie było dla całego zespołu po to, by uzmysłowić wszystkim jaka ciąży na nas odpowiedzialność względem klubu, czego się od nich oczekuje, a po pierwsze, żeby przypomnieć im, dlaczego jesteśmy teraz w Portugalii. Za pięć dni zagramy z Barceloną, najlepszym zespołem na świecie, musimy więc być w pełni skupieni nad naszym zadaniem, jeśli chcemy mieć jakiekolwiek szansę na pokonanie ich.
Nawet drużyna mająca takie talenty jak Ronaldinho, Deco, Xavi, Andres Iniesta i Messi, może zostać pokonana jeśli masz plan. Kiedy lecieliśmy do Katalonii, tydzień po naszym niespodziewanie zwariowanym pobycie w Algarve, byłem pewien, że mamy.
Teraz wygląda to dziwnie, ale wtedy granie przeciwko Barcelonie nie ograniczało się tylko do robienia wszystkiego co możliwe, byleby powstrzymać Messiego. Tak samo martwiliśmy się tym, jak poradzimy sobie z Ronaldinho. Oficjalnie Brazylijczyk grał na lewym skrzydle, ale lubił przemieszczać się do środka, zajmując przestrzeń między linami.
To stanowiło problem dla Stevena Finnana, naszego prawego obrońcy. Jeśli zdecydowałby się na podążanie za Ronaldinho, zostawiłby miejsce Gianlucę Zambrottcie, lewemu obrońcy Barcelony, które ten mógłby wykorzystać. Jednak zagrożenie ze strony numeru 10 Barcelony było o wiele ważniejsze. Poinstruowałem Finnana, by pilnował swojego człowieka, wywierał na nim presję nie pozwalając, by miał choćby chwilkę, w której może wykonać jedno z penetrujących podań, rozrywających obronę w ciągu sekundy.
Po drugiej stronie mieliśmy wystawić Alvaro Arbeloę sprowadzonego w styczniu z Deportivo La Coruna, który miał zająć się Messim. To był jego pierwszy występ w barwach Liverpoolu. Jego przeciwnik był zaledwie nastolatkiem, o którym nie mówiono jeszcze jako jednym z najlepszych piłkarzy w historii, a wciąż był to jeden z najtrudniejszych debiutów w światowym futbolu.
Arbeloa nie jest jednak piłkarzem, którego łatwo przestraszyć, był więc pewien, że będzie wstanie wykonać to, o co zostanie poproszony. Poza tym menadżer nie pojawia się, tak po prostu, ze swoimi ideami na godzinę przed meczem, po to, by przedstawić je swoim piłkarzom. W Portugalii, a także po naszym powrocie na Melwood, intensywnie pracowaliśmy nad tym, czego oczekiwaliśmy od Arbeloy.
Głowna zasada była zasadniczo prosta. Grający szeroko na prawej stronie Messi lubił wchodzić w środek, korzystając ze swej lewej nogi. Wystawiając na lewej obronie prawonożnego Arbeloę byliśmy wstanie zapobiec jego niebezpiecznym slalomom. Arbeloa musiał trzymać się blisko swego człowieka, nie pozwalając mu odetchnąć. Jeśli Messi ma czas na szarżę, może zadać duże straty. Musieliśmy mieć go pod kontrolą przez cały czas.
Przez kilka dni przed meczem szkoliliśmy intensywnie naszego nowo upieczonego lewego obrońcę. Przygotowaliśmy dla niego kilka DVD, dzięki czemu znał sposób poruszania się Messiego. Podczas treningów wystawialiśmy go na lewej defensywie przeciwko lewonożnemu zawodnikowi, by przyzwyczaił się do pracy, jaką miał wykonać w spotkaniu z Barceloną.
Przygotowaliśmy też resztę zespołu, zwłaszcza naszych obrońców, by nie korzystali z Arbeloy zbyt wiele kiedy byliśmy w posiadaniu piłki. Niebezpieczeństwo wynikające z wystawienia prawonożnego obrońcy na lewej stronie jest takie, że musi on ustawić się do wewnątrz boiska, żeby rozegrać piłkę, co ogranicza jego możliwości i spowalnia kontrataki. Było bardzo istotne, żeby nie dawać mu za wiele piłek.
Oczywiście zespół Barcelony to więcej niż dwa zagrożenia. Ich pomoc, prowadzona przez Thiago Mottę, mogła grać krótkimi szybkimi podaniami, które rozrywały przeciwnika. Ich skrzydłowi wbiegając w środek starali się zniszczyć ustawienie obrony, stwarzając w ten sposób przestrzeń, którą wbiegający z tyłu Deco mógł wykorzystać. Musieliśmy pracować niewiarygodnie ciężko i zewrzeć szyki, by utrzymać ich pod kontrolą. To było sednem mojej przedmeczowej rozmowy z piłkarzami.
Musieliśmy też być pewni, że nasze poprzeczne ruchy - kiedy prawy środkowy obrońca rusza, by wspomóc prawego obrońce, lewy środkowy przesuwa się, by zapewnić krycie i w tym samym momencie robi to lewy obrońca (a także w kierunku przeciwnym) - są ekstremalnie szybkie, bez cienia wątpliwości i wahania. Jako jednostka musieliśmy poruszać się w sposób zwarty.
Wiedzieliśmy, że będą zmieniać pozycje na zawołanie - wrodzony element stylu, który stał się teraz tak sławny i powiedzieliśmy piłkarzom, że Barcelona będzie starała się zdobyć piłkę szybko, głęboko na naszej połowie. Duża część ich gry oparta jest na odzyskiwaniu piłki tak blisko bramki przeciwnika, jak to możliwe.
Chcieliśmy też pozwolić, by Carles Puylo, ich kapitan, był przy piłce. Grał jako lewy środkowy obrońca, mimo iż był prawonożny. Gdyby udało nam się ograniczyć zakres dostępnych mu opcji do podania piłki, moglibyśmy zdusić wiele ataków Barcelony.
Oczywiście nie ruszyliśmy w podróż bez planu na zdobycie bramki. Nie mieli zbyt wielu piłkarzy, starających się wbiec za naszych obrońców, a więc my także mogliśmy stosować pressing na ich połowie, starając się zmusić ich do popełnienia błędu.
- Potrzebujemy być zwarci z tyłu - powiedziałem - Potrzebujemy determinacji, kiedy atakujemy. Atakujmy szeroko. Ich boczni obrońcy będą szli do przodu. Ale najważniejsze, żebyśmy pracowali jeden dla drugiego, jako zespół.
Jednak drużyna tej klasy, co Barcelona, zawsze będzie niebezpieczna. Owa noc na Camp Nou jest jedną z najwspanialszych dla mnie w roli menadżera, ale chociaż zaczęliśmy dobrze, ciągle były rzeczy, które potrzebowaliśmy robić lepiej.
W pierwszej połowie nie wywieraliśmy wystarczającej presji na Xavim i Thiago Mottcie. Daniel Agger powinien trzymać się bliżej Javiera Saviolii, który grał zamiast Samuela Eto'o, a któremu dwa razy udało się uciec. Craig Bellamy, który grał zaraz za Dirkiem Kuytem i Steven Gerrard na prawej flance musieli odzyskiwać piłkę o wiele szybciej. Każdy z nich tylko nieznacznie nie wywiązywał się z zadań i każdy potrzebował tylko niewielkiej poprawy. Jednak w przypadku Barcelony nie ma miejsca na błąd.
Deco wbiegając na prawą stronę naszego pola karnego zdobył bramkę głową po dośrodkowaniu Zambrotty.
Łatwo jest pomyśleć, że menadżer obawia się najgorszego kiedy kilkanaście minut po rozpoczęciu spotkania na Camp Nou, jego drużyna traci bramkę. Jednak ja w takich sytuacjach nie jestem niespokojny, nie martwię się tym, co może się wydarzyć. Człowiek jest tak skupiony nad znalezieniem rozwiązania, że inne myśli nie przychodzą do głowy.
Musieliśmy lepiej kontrolować piłkę. Barcelona wywierała presję na Xabim Alonso, szybko go zamykając, jednak pozwalała w ten sposób na więcej swobody Jamiemu Carragherowi, dając mu możliwość posiadania piłki. Arbeloa, kiedy nie musiał zajmować się Messim, mógł ruszyć nieco bardziej do przodu. Ważne było, by Pepe Reina kierował swe wybycia daleko od Motty górującego w środku pola, który gotowy był cofnąć się, by wygrać każdy pojedynek główkowy, gdybyśmy próbowali zagrać długa piłkę.
Każde spostrzeżenie było przekazywane zespołowi. Żadnej paniki, po prostu zwykłe korekcje. Zostaliśmy za to nagrodzeni tuz przed przerwą. Victor Valdes pozwolił, by piłka uderzona głową przez Bellamy'ego po dośrodkowaniu Finnana, ledwie przekroczyła linie bramkową. Nawet gdyby bramka nie została uznana, piłkę dobił Kuyt, podczas gdy Bellamy celebrował gola, udając, że uderza kijem golfowym.
Najlepsze było jeszcze przed nami. W przerwie dokonaliśmy kilka niewielkich zmian - musieliśmy powstrzymać ich bocznych obrońców przed wczesnymi dośrodkowaniami i musieliśmy szybciej rozwijać nasze kontrataki - a system działał. Ważne, żeby nie zmieniać zbyt wiele, kiedy sprawy idą w dobrym kierunku. Bardzo łatwo jest dokonać zmiany, która spowoduje, że traci się kontrolę nad przebiegiem gry.
W drugiej połowie zmusiliśmy Barcelonę do cofnięcia się. Musieliśmy być dalej uważni, choć Kuyt mógł strzelić kolejnego gola na wyjeździe, zanim dokonał tego Riise. Norweg wpadł z lewego skrzydła, by wbić piłkę po poprzeczkę swoją słabszą, prawą nogą. Oczywiście tak toczą się sprawy w piłce i to Bellamy, człowiek z którym pokłócił się tydzień wcześniej, wystawił mu piłkę. Byłem zadowolony. Obydwoje byli skupieni wyłącznie na zespole, nie pozwalając, by osobiste sprawy rzuciły cień na ich pracę. Dokładnie tak, jak ich o to prosiłem.
Powrót na Anfield z takim rezultatem był niesamowicie istotny. Posłałem na boisko Boudewijna Zendena, byłego gracza Barcelony, ustawiając pięciu piłkarzy w pomocy po to, by zamknąć grę i prosząc Kuyta, by zagrał w roli samotnego napastnika. Jermaine Pennant wszedł, by dać nam parę świeżych nóg w kontrataku, a w doliczonym czasie pojawił się także Crouch po to, byśmy lepiej utrzymywali piłkę. Mimo to na samym końcu mogliśmy zaprzepaścić szansę na historyczne zwycięstwo, kiedy piłka po strzale Deco z rzutu wolnego uderzyła o słupek. Jednak przetrwaliśmy i to zasłużenie.
Podczas gdy nasi kibice, siedzący wysoko na olbrzymim Camp Nou, śpiewali hymn, by uczcić podbój kolejnej europejskiej katedry futbolu, mogliśmy dojść do wniosku, że nasz plan, tak ostrożnie ukształtowany podczas treningów i tak skrupulatnie doprowadzany do perfekcji, zadziałał idealnie. Prawdopodobnie w cale nie byliśmy dla Barcelony tak idealnym przeciwnikiem.
Rafa Benitez, Rory Smith
Tłumaczenie: Asfodel
Marzenia o Lidze Mistrzów
Komentarze (1)