Marsh o meczu z Auxerre z 1991 roku
Mike Marsh wie lepiej niż większość ludzi czym są europejskie comebacki na Anfield. Pierwszy trener Liverpoolu grał i strzelił bramkę w ostatnim starciu, w którym the Reds musieli odrabiać dwubramkową stratę, aby awansować do kolejnej rundy pucharu – w meczu przeciwko Auxerre w 1991 roku.
Jest to wyzwanie stojące teraz przed obecnym składem, który musi odwrócić losy dwumeczu z Zenitem Sankt Petersburg, który wygrał w pierwszy meczu 2:0.
Marsh bez problemu potrafi znaleźć inspirację do dokonania tego wyczynu.
- Nie zaczynałem pierwszego spotkania, siedziałem na ławce w meczu we Francji – powiedział Marsh na temat comebacku sprzed 22 lat.
- Jeżeli dobrze pamiętam, wróciliśmy ze stratą dwóch bramek, a mogło być 4:0 lub 5:0, gdyż szczerze mówiąc zostaliśmy wtedy we Francji ugotowani.
- Zagrali bardzo dobrze i wracając spodziewaliśmy się najgorszego. Na Anfield zjawiła się zaledwie 23 tysięczna publiczność, połowa całkowitej pojemności. Widzieli pierwsze spotkanie i spodziewali się zbyt wiele po drugim.
- Nie spodziewałem się, że zostanę wybrany do pierwszego składu. Menedżer odciągnął mnie na moment i powiedział, że zagram na prawej obronie, co było dla mnie nowością gdyż nigdy w życiu tam nie grałem. Gra w tym meczu na innej pozycji była nowym doświadczeniem, ale ostatecznie opłaciła się.
- Zaczęliśmy mecz bardzo dobrze, wcześnie dostaliśmy karny, którego wykorzystał Jan Molby.
- Szczęśliwie, strzeliłem bramkę jeszcze przed przerwą, wszedłem w środek i główką strzeliłem na długi słupek i mieliśmy remis. Kibice poczuli atmosferę, widzieli, że coś wyjątkowego może stać się dzisiejszego wieczoru.
- Piłkarze zrobili swoje, grali w dobrym tempie, a fani nas wspierali. Kibice nas ponieśli.
Były pomocnik zdobył tylko sześć bramek podczas swojego pobytu na Anfield, ale jego strzał zmienił bieg wydarzeń dwumeczu z Auxerre i sprawił, że mecz zapisał się w historii.
- Atakowaliśmy na trybunę Anfield Road i może dlatego, że nie byłem przyzwyczajony do gry na prawej obronie, znalazłem się w dobrej pozycji.
- Piłka przyleciała na długi słupek, ja ją główkowałem w miejsce, z którego przybyła i za chwilę celebrowałem strzeloną bramkę.
- Później, Jan zdołał wypuścić Marka Waltersa na wolne pole, a ten pokonał bramkarza i wbił piłkę do bramki znajdującą się przed the Kop.
- To było fantastyczne. Chciałbym móc być na Anfield w przeszłości, kiedy to w europejskie wieczory stadion był wypełnione po brzegi, a kibice śpiewali od początku do końca meczu.
- Jednak te 23 tyś. przyszło tego wieczoru i pieniądze zapłacone za bilety im się zwróciły. Wspaniałym doświadczeniem było przegrywać 2:0, by następnie wygrać 3:0.
- Dzięki temu przeszliśmy do następnej rundy i to, jak ciężkie to było, pokazuje fakt, iż nigdy wcześniej się coś takiego nie udało. Wiemy co nasz czeka w czwartkowy wieczór, ale jeżeli podejdziemy do tego w podobny sposób, to może powtórzyć ten rezultat.
Pomimo tego, że the Reds tracą dwie bramki do Zenitu, humory w Melwood poprawia liczba okazji strzeleckich, które zespół miał na Stadionie Pietrowskim.
Marsh również podziela ten punkt widzenia i jest przekonany, że wsparcie kibiców będzie kluczowe.
- Nadaje to zespołowi gospodarzy prawdziwego impetu i może być to czynnik wpływający na występ drużyny przyjezdnej, ponieważ mogą być onieśmieleni jeżeli tylu kibiców będzie za zespołem gospodarzy – powiedział Marsh.
- Daje Ci to więcej powietrza i trochę więcej energii. Rozumieją, że musimy być cierpliwi w czasie meczu, ale jeżeli zaliczymy dobry początek i strzelimy wcześnie bramkę, to goście znajdą się pod presją.
- Im bardziej będą wspierać zespół, tym lepiej będą się czuć.
Istnieje również możliwość, że zobaczymy w czwartkowy wieczór rzuty karne.
The Reds wygrali wszystkie trzy konkursy rzutów karnych w europejskich pucharach i zapytany o to, czy piłkarze ćwiczyli je, Marsh odpowiedział w przekonujący sposób.
- Codziennie je ćwiczymy.
- Osoby, które wykonują rzuty karne często zostają po treningach i je ćwiczą, więc jeżeli dojdzie do rzutów karnych, a tak może być, będziemy przygotowani. Nie pudłujemy ich wiele.
Komentarze (0)