Dudek o triumfie sprzed lat
Jerzy Dudek udzielił wywiadu malezyjskim fanom Liverpoolu, z którymi spotkał się w Kuala Lumpur podczas turnieju zorganizowanego przez sponsora klubu, Standard Chartered. Najwięcej pytań dotyczyło legendarnego finału Ligi Mistrzów, którego ósma rocznica przypada właśnie dziś.
Jak się czułeś po podpisaniu kontraktu z Liverpoolem?
– Byłem bardzo szczęśliwy i zadowolony z szybkiego przebiegu spraw. Z uwagi na fakt, że był to ostatni dzień okienka transferowego, wszystko musiało zostać uzgodnione w krótkim czasie. Trzeba było też pospieszyć się z testami medycznymi, ale kiedy już złożyłem swój podpis pod umową, byłem wszystkim bardzo wdzięczny. Wówczas nie wiedziałem, że w moim domu w Polsce zachował się szalik Liverpoolu, który wisiał nad moim łóżkiem. Przy okazji meczu z Norwegią w ramach kwalifikacji do Mistrzostw Świata 2002, odwiedzili mnie rodzice. Mama zabrała ze sobą ten szalik i spytała się, czy jeszcze o nim pamiętam. A ja, grając przez pięć lat w Holandii, zupełnie o nim zapomniałem. Tak więc ten transfer był dla mnie spełnieniem marzeń.
Kto jest najlepszym zawodnikiem, u którego boku miałeś okazję grać?
– Występowałem z wieloma wspaniałymi piłkarzami w Feyenoordzie, Liverpoolu i Realu, wobec tego nie jest mi łatwo wybrać tego jedynego. Na pewno jednak Steven Gerrard, Xabi Alonso i Cristiano Ronaldo zaliczają się do pierwszej trójki. Dalej są Pierre van Hooijdonk i Ronald Koeman. Jeśli miałbym wybierać tego, który wywiera na zespół największy wpływ, to bez wahania wskazałbym na Stevena.
W jaki sposób przygotowywałeś się do serii rzutów karnych w finale w Stambule?
Przed meczem wielokrotnie spotykaliśmy się z trenerem bramkarzy. Zawsze tak robiliśmy, mając w perspektywie spotkania, w których jest duże prawdopodobieństwo rzutów karnych. Oglądałem więc filmiki i przyswajałem sobie sposób wykonywania jedenastek przez rywali. Dzięki temu miałem większą szansę odgadnąć, w którą stronę dany zawodnik będzie próbował strzelać, czy zrobi to lekko czy mocno, a może spróbuje zwieść golkipera. Nie mogłem jednak zapamiętać wszystkich piłkarzy Milanu, bo było ich zbyt wielu. Poza tym w końcu i tak strzelają inaczej, a ja musiałem zrobić wszystko, by ich sprowokować i zmusić do oddania strzału w pożądane przeze mnie miejsce. Zmierzając ku pierwszej jedenastce czułem się bardzo pewnie, jak nigdy wcześniej. Podszedłem jeszcze do trenera bramkarzy, José Ochotoreny, który miał w zeszycie zawarte wszystko to, co oglądaliśmy na wspomnianych wcześniej filmikach. Powiedziałem mu, że nie ma szans, bym w dwie minuty zapamiętał 30 różnych sposobów wykonywania karnych. Poprosiłem go zatem, żeby w momencie podchodzenia danego gracza do piłki, machnął lewą lub prawą ręką, sugerując mi, w którym kierunku mam się rzucić. Zgodził się.
W pewnym momencie jednak dorwał mnie Jamie Carragher i zaczął mną gwałtownie potrząsać. Błagał mnie, żebym w jakiś sposób wyprowadził rywali z równowagi i zrobił coś na linii. Wtedy to zasugerował, bym zachował się tak jak Grobbelaar w Rzymie w 1984 roku. Chciałem, żeby dał mi spokój, bo miałem tylko dwie minuty. Kiedy już podchodziłem do pierwszego karnego, pomyślałem, że trzeba rywalom jakoś przeszkodzić. Jako pierwszy karnego wykonywał Serginho i wtedy też zacząłem w dziwaczny sposób poruszać rękami, co miało uczynić bramkę mniejszą. Wydawał się być zdenerwowany, rozglądał się, zrobił dwa kroki w tył. Zacząłem się ruszać, on wziął rozbieg, kopnął i posłał piłkę wysoko ponad poprzeczką. Wówczas zdałem sobie sprawę, że ta taktyka może przynieść efekt, więc przy niej zostałem. Chodziło o to, by wywołać w nich presję, bo wiadomo, że bramkarz tylko może, a oni muszą. Skończyło się pięknie.
Jakim cudem zdołałeś obronić w dogrywce dwa strzały Szewczenki? O czym wtedy myślałeś?
– Kiedy na kilka sekund przed końcem obroniłem jego strzał, pomyślałem, że nic gorszego nie może nas już spotkać. Wszystko było wówczas w rękach Milanu, mieli niepowtarzalną szansę na przechylenie szali na swoją korzyść, ale w najważniejszym momencie Szewczenko zawiódł.
Jak się z kolei czułeś po obronieniu wykonywanego przez niego rzutu karnego?
– Sekundy po tej interwencji byłem jeszcze pewien, że to nie koniec. Kiedy odbiłem tę piłkę, przygotowywałem się już do kolejnej jedenastki. Spojrzałem jednak na wściekłego Szewczenkę i kolegów biegnących w moim kierunku. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to już jednak koniec! To nie był najlepszy moment w mojej karierze – to był największy sukces każdego z nas. Styl, w jakim odnieśliśmy zwycięstwo, uosabia wszystko, co kojarzy się z tym klubem – nigdy się nie poddajemy i zawsze walczymy do końca.
Co powiedział wam Rafa Benítez w przerwie meczu?
– Wszyscy siedzieliśmy przybici, ponieważ nikt się nie spodziewał takiego rozwoju wypadków. Rafa postanowił wprowadzić Didiego Hamanna, by ten wzmocnił nasz słabo wyglądający przy Milanie środek pola. Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu i ani się obejrzeliśmy, a już wzywano nas na drugą połowę. Okazało się, że Steve Finnan z powodu kontuzji nie będzie mógł kontynuować gry, wobec czego Djimi Traoré przesunie się na jego pozycję. Pamiętam, że właśnie wtedy Alex Miller wypowiedział piękne słowa: „Nie panikujcie. Zapomnijcie o pierwszej połowie. Spróbujcie jak najszybciej zdobyć gola. Jeśli się uda, Włosi zbytnio się tym nie przejmą, bo są przekonani, że jedna bramka jest w naszym przypadku nic nie warta. Mając już jednego gola, trzeba będzie dalej starać się i strzelić drugiego, korzystając z logiki rywali. Wtedy zaczną już się denerwować, bo zdadzą sobie sprawę, że grają z Liverpoolem. Doskonale wiedzą, co to znaczy. Należy to wykorzystać i przekuć w przewagę. Jesteście do tego zdolni”.
I stało się dokładnie tak, jak powiedział. Wydaje mi się jednak, że najwspanialszym momentem było odśpiewanie „You’ll Never Walk Alone” przez naszych kibiców. Napełniło nas to ogromną wiarą i pewnością siebie. Mimo że przegrywaliśmy 0-3, oni nadal byli z nami. Pomyśleliśmy: „Co mamy teraz do stracenia? Czekaliśmy na ten finał dwadzieścia lat. Wyjdźmy na murawę i cieszmy się tą chwilą”. To kibice popchnęli nas do zwycięstwa.
Jak się czułeś, gdy opuszczałeś klub?
– To był trudny moment, ale wiedziałem, że tak się musiało stać. Zrobić jeden krok w tył, a potem dwa kroki naprzód. Na tydzień przed finałem z Milanem w 2007, otrzymałem ofertę z Realu Madryt. Przyznam się, że byłem nieco zdezorientowany, nie wiedziałem, co robić. Real to wielki klub i kiedy się po ciebie upomną, nie można im odmówić. Dali mi jednak jasno do zrozumienia, że to nie ja będę pierwszym bramkarzem, a moją główną rolą będzie niejako wywieranie presji na Ikerze Casillasie. Kilku moich hiszpańskich kolegów poleciło mnie władzom Realu, wiedzieli więc, czego się po mnie spodziewać.
Czekali na moją decyzję przez dwa miesiące i ostatecznie powiedziałem „tak”. Na odchodne wyznałem kolegom, że prawdopodobnie nigdy nie zagram już dla lepszego od Liverpoolu klubu i u boku lepszych zawodników. Jako piłkarz Realu spotkałem się z the Reds w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Liverpool pokonał nas 5-0. Byłem smutny z powodu naszej porażki, ale jednocześnie miałem pewność, że nie kłamałem. Liverpool to najlepszy klub, dla jakiego grałem.
Co było dla Ciebie najprzyjemniejsze w byciu piłkarzem?
– Piłka nożna to moja pasja, którą żyję niemal od zawsze. Mogę uważać się za szczęściarza. Najważniejszym i zarazem najpiękniejszym momentem w mojej karierze było podpisanie pierwszego, półprofesjonalnego kontraktu z lokalnym klubem, Concordią Knurów. Menedżer tej drużyny bardzo we mnie wierzył i uważał, że mam odpowiedni charakter. Po sześciu miesiącach stałem się drugim bramkarzem, a po ośmiu byłem już numerem jeden.
Komentarze (7)
Ten facet zrobił dla nas tak dużo. Szacuneczek Jurek ; )
YNWA
YNWA Jurek :)
Fajnie, że klub dalej z nim współpracuje. Właśnie takiej ciągłości w funkcjonowaniu i wdrażaniu byłych piłkarzy w działania klubu nam potrzeba. Dudek dance przeszło do historii piłki nożnej i już nikt mu tego nie odbierze. Pamiętam tą głupiutką przyśpiewkę na jego cześć i te wielkie maski z jego wizerunkiem. O takich momentach marzy każdy dzieciak, kopiący piłkę na podwórku.
ja też głównie dzięki Dudkowi jestem kibicem Liverpoolu ;) Zresztą, nawet w Holandii moim ulubionym zespołem nie bez powodu jest Feyenoord :)
A niecały rok temu miałem to szczęście że spotkalem Dudka, mam od niego autograf na koszulce LFC i fotke z nim :)