Fowler: Chciałbym grać w The Beatles
Robie Fowler przeżył wiele niezapomnianych chwil w trakcie swoich dwóch okresów gry w Liverpoolu. Nic jednak nie zapadło w pamięci byłemu napastnikowi the Reds tak, jak powrót do klubu w 2006 roku.
Kibice the Reds w 2001 roku byli załamani na wieść o odejściu napastnika, którego ochrzcili pseudonimem „Bóg”. Ku ich uciesze Fowler uległ namowom Rafaela Beniteza i w styczniu 2006 roku wrócił na Anfield.
W krótkiej rozmowie przeprowadzonej na Twitterze, 38-letni dziś Fowler opowiedział o emocjach związanych z „drugim podejściem” do Liverpoolu oraz najszczęśliwszym momencie jego kariery.
Kto był najlepszym menadżerem, dla którego grałeś?
Trudny wybór. Prawdopodobnie Roy Evans, gdyż pod jego skrzydłami grałem najwięcej.
Najszczęśliwszy moment w karierze?
Powrót do LFC w 2006 roku. Wydawało się, że nie dostanę już szansy, ale cały czas jej szukałem.
Najgorszy kolega, z którym dzieliłeś szatnię?
Był taki jeden, nazywał się Steve Harkness. Ksywa „koszmarny Harkness” nie wzięła się znikąd. Więcej nie mogę powiedzieć.
Największe rozczarowanie?
Zdecydowanie porażka w finale Pucharu Anglii w 1996 roku.
Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?
Powtórzę – najbardziej szczęśliwy byłem, gdy ponownie podpisałem kontrakt z Liverpoolem.
Jeśli mógłbyś zmienić jedną rzecz w swojej karierze, co by to było?
Prawdopodobnie nic. Miałem fajną karierę, nie zmieniłbym nic.
W jaki najśmieszniejszy strój kiedykolwiek się przebrałeś?
Było takich kilka. Raz na przykład poszedłem na imprezę, której motywem przewodnim były Hawaje. Nie przebrałem się w kwiecistą koszulę, ale za hawajską pizzę.
Ulubiony smak chipsów?
Bardziej przepadam za czekoladą, ale jeśli miałbym wybierać, byłby to serowy.
Gdybyś mógł cofnąć się w czasie…?
Przeniósłbym się do 2005 roku i przeżyłbym raz jeszcze finał Ligi Mistrzów. To był wspaniały moment dla wielu ludzi i wielu fanów Liverpoolu.
A jeśli mógłbyś być gwiazdą popu, członkiem jakiego zespołu chciałbyś zostać?
Jestem chłopakiem z Liverpoolu, zatem wybór jest prosty – The Beatles!
Komentarze (0)