Podsumowanie meczu
Ilekroć Liverpool gościł na Britannia Stadium, tylekroć powrót do miasta gospodarzy tegorocznych otwartych mistrzostw świata w golfie był ponury, bądź w najlepszym wypadku pełny niedosytu. Nie tym razem. Czerwoni po raz pierwszy pokonali Stoke na ich własnej ziemi i po raz wtóry dali sygnał, że realnie myślą o awansie do Ligi Mistrzów.
Golf golfem, ale miasto Beatlesów żyje tylko i wyłącznie futbolem. Stoke City, zwane przez niektórych bardziej „Rzeźnikami” niż „Garncarzami” napsuło na swym stadionie sporo krwi najbardziej zamożnym, najbardziej zadufanym we własnej potędze, najmocniejszym i największym klubom Premier League. Ktokolwiek zawitał nad rzekę Trent, ten wie, że punkty można stamtąd wywieźć wyłącznie po heroicznej bitwie, w po której zazwyczaj jest się poważnie okaleczonym. Na Britannia nie bierze się jeńców.
Ale powiedzieć o the Potters jako wyłącznie o zespole stawiającym na aspekt fizyczny, to wyjawić połowiczną prawdę. Era Tony’ego Pullisa dobiegła końca, Rory Delap maltretujący morderczymi autami defensywę rywali dawno odszedł z klubu, a schedę po walijskim trenerze przejął prawdziwy obieżyświat wyspiarskiej piłki nożnej Mark Hughes. Stoke według wielu obserwatorów porzuciło starą angielską szkołę piłkarską, bazując na bardziej nowoczesnym, dynamicznej grze.
Czy można wierzyć takim zapewnieniom obserwatorów? Czy można oczekiwać polotu od piłkarzy-rzemieślników, takich jak Charlie Adam, Glenn Whelan, Steven N’Zonzi, mających przed sobą Petera Croucha, który sam ma tyle wzrostu co cały czteroosobowy skład zmodyfikowanego przez Brytyjczyków czołgu Sherman, wykorzystywanego podczas II wojny światowej. Mimo iż powolny, stanowi niesamowite niebezpieczeństwo, gdy wykorzysta się należycie jego zdolności. A są one zawieszone dwa metry ponad murawą.
Przyznam, że ten pojedynek przed jego rozpoczęciem był dla mnie wielką niewiadomą. Największym problemem gospodarzy pozostawała (co było ich bolączką od wielu sezonów) skuteczność. A w momencie, gdy każdy zespół z czołówki ligi odniósł zwycięstwo w 21. kolejce ekstraklasy, presja wygranej wzrosła niewyobrażalnie, czego świadomi byli nie tylko kibice, ale w głównej mierze Brendan Rodgers i jego zawodnicy. Czerwoni to zespół chimeryczny, któremu w tym sezonie nawet podczas gorszych chwil w gruncie rzeczy sprzyja szczęście. Co gorsza, od wielu sezonów ślamazarnie i nieprzekonująco poplecznicy Shankly’ego, Paisleya a następnie wczesnego Houlliera i wczesnego Beniteza radzą sobie ze mentalnością drużyny. Niekiedy brakuje nam zawziętości zwycięzców, a jak wiadomo, od tej chwili aż do maja musimy gryźć trawę głębiej niż sięga jej drenaż.
Po 19 w niedzielę byłem już spokojny i pełen refleksji – pobrzmiewały mi w głowie zarówno bardzo pozytywne, jak i zgoła ambiwalentne do tych dobrych uczucia. Kawalkada liverpoolczyków zostawiła za sobą pogorzelisko, nie odwracając się za siebie i nie patrząc na skalę zniszczeń jakie po sobie pozostawia. Miało też to swój znamienny minus, bowiem doznaliśmy sporych obrażeń pod własną bramką. To my sami dla siebie byliśmy ogniem podkładanym pod kocioł w polu karnym Simona Mignoleta.
Krótko o sytuacji kadrowej. Gospodarze nie mogli wystawić na bramce ani Asmira Begovicia, ani Tomasa Sørensena. Ponadto, w związku z restrykcjami nałożonymi w umowie, zakaz występu obowiązywał Oussamę Assaidiego, który błyszczał w ostatnich meczach the Potters. Marokańczyk zmuszony więc był oglądać spotkanie swych obecnych kolegów z drużyny przeciwko swemu macierzystemu zespołowi z wysokości trybun.
Plaga kontuzji the Reds zubożała natomiast o jedno, ale jakże kluczowe nazwisko. Na ławce rezerwowych po 7 tygodniowej banicji zasiadł ponownie Daniel Sturridge.
17.10, niedziela - zaczynamy!
5 minuta gry. Raheem Sterling przy piłce. Ścina w pole karne i podcina piłkę o dziwo na drugą stronę, do ustawionego głęboko Ally'ego Cissokho. Francuz wielkimi ,,susami'' mknie do niej i równie mocno, co niecelnie strzela. Piłka zmierzałaby bliżej chorągiewki bocznej, aniżeli bramki...ale wpada do siatki! Rykoszet od Ryana Shawcrossa kompletnie zmylił młodego Jacka Butlanda i Liverpool szybko wychodzi na prowadzenie!
W 20 minucie przed dobrą okazją do podwyższenia wyniku stanął Coutinho, ale jego mierzony strzał wewnętrzną częścią stopy poszybował nad poprzeczką.
Stoke nękało naszą obronę niezliczonymi wrzutkami w pole karne. Wywalczyło sporo rzutów rożnych, jednak przyjezdni skutecznie potrafili się przed nimi wybronić. Brylował w ekipie Hughesa szczególnie ten, który nie potrzebował zastrzyku adrenaliny - Charlie Adam.
32 minuta. Miejscowi w natarciu. Niezbyt składny atak zostaje zneutralizowany przez Škrtela i spółkę, a Słowak bez zbędnych ceregieli wyekspediował daleko piłkę na połowę rywali. Marc Wilson ma za zadanie spokojnie oddać futbolówkę głową do swojego golkipera.. ale tam już czyha Luis Alberto Suárez Díaz! Boczny obrońca zagrywa zbyt lekko, lecz między piłką a Urugwajczykiem wyrósł jeszcze dobrze asekurujący i zarazem niefortunny zdobywca pierwszego gola, Shawcross..lecz popełnia kardynalny błąd, nie trafiając w piłkę! El Pistolero i bramka! Bezlitośnie skarciliśmy opieszałość Stoke! 0:2!
Wydaje się, że kontrolujemy przebieg pojedynku.
7 minut później jednak złudność powyższego twierdzenia uzmysłowił nam Peter Crouch. Arnautović świetnie dośrodkowuje z lewego skrzydła, rosły Anglik gubi w polu karnym Kolo Touré i mamy trafienie kontaktowe, zdobyte oczywiście głową.
41 minuta. Coutinho otrzymuje doskonałe podanie i staje oko w oko z Butlandem. Musi być gol! Pudło!, prosto w Anglika! Philippe, oby się ten brak skuteczności nie zemścił na nas!
A zemścił się rychło. Tuż przed samym gwizdkiem pana Anthony'ego Taylora oznajmiającym przerwę, stało się coś, czego każdy się obawiał. Nieporozumienie między Hendersonem i Gerrardem skutkuje dojściem do piłki Adama. Były Czerwony momentalnie wystrzelił pocisk w stronę bramki Mignoleta. Belg był bezradny. 2:2.
Przerwa. Rozmieniliśmy na drobne pokaźną zaliczkę i żeby coś ugrać na tym niegościnnym obiekcie, potrzebny był zalążek geniuszu, którego mamy bez liku w linii ofensywnej.
50 minuta, błąd Wilsona, który nastrzeliwuje piłką Sterlinga. Anglik z małymi problemami zdołał ją opanować i z prędkością błyskawicy sunie na bramkę. Ambitny Wilson dogania Jamajczyka, by po chwili powalić go na ziemię. Karny! Futbolówkę na wapnie ustawił Gerrard i zmylił Butlanda, 2:3! Sama decyzja o przyznaniu jedenastki była wątpliwa, bowiem młody skrzydłowy w początkowej fazie akcji pomógł sobie ręką, a i sam kontakt w polu karnym u niektórych obserwatorów nie był na tyle widoczny, by uznać go za przewinienie.
W 66 minucie na boisku melduje się Daniel Sturridge, ku uciesze sektora gości.
Nie trzeba było długo czekać na efekty współpracy SAS! 2:4 w 71 minucie! Daniel pomknął na bramkę, pięknie zawinął ,,piętką'' obrońcę, po czym odegrał do Luisa przyczajonego w polu karnym. Piękny strzał w stylu Thierry'ego Henry w stronę dalszego słupka i mamy drugi raz podczas tej konfrontacji dwubramkową zaliczkę. Cudowna akcja! 8 dublet Suáreza w tych rozgrywkach.
(Chociaż sam Luis strzelał już tyle podobnych bramek, że ciężko by porównywać jego osobę do innych tuzów futbolu, chociaż zestawienie go z Francuzem zawsze będzie wielkim zaszczytem, tak w gwoli ścisłości).
83 minuta. Przytomne dogranie Croucha do Waltersa, Irlandczyk wyskakuje najwyżej, oddaje strzał głową... Mignolet paruje uderzenie!
Nieporozumienie między Hendersonem a Gerrardem spowodowało utratę drugiej bramki, kiedy zagrożenie wydawało się być nierealne. Podobnie było w 85 minucie. Brak komunikacji między kapitanem a Lucasem Leivą poskutkował głupim oddaniem piłki przeciwnikowi. Arnautović ruszył lewą flanką i dobrze dograł do Waltersa. Ten nawinął bezradnego Kolo i oddał kiepski, naprawdę bardzo kiepski strzał w środek bramki.. Mignolet jednak i tak nie zdołał go zatrzymać! Znów ,,Garncarze'' łapią z nami kontakt.
Ale od czego mamy nasz szwadron od zadań specjalnych? Suárez zagrywa świetną penetrującą piłkę w pole karne do Sturridge'a.. GOL! Niewyobrażalne, Butland niczym Boruc rozkłada szeroko ręce i broni. Młody golkiper leży na linii końcowej, Sturridge jest poza placem gry, ale co robi futbolówka? Nabrała dziwnej rotacji i utrzymała się w grze. Daniel opanowuje ją, podbija głową schodząc jednocześnie do środka i uderza z woleja.. GOOOOOOOOOL! Takie rzeczy to na Copacabanie, nie na Britannia! Majstersztyk! Była wówczas 87 minuta konfrontacji.
The Potters nie złożyli broni. Crouch trafił w słupek, a tuż przed samym końcem Gerrard o mało nie zaskoczył własnego bramkarza, jednak bardzo dobrą interwencją popisał się Mignolet.
Wygrywamy 5:3. Fantastyczny kąsek dla postronnego widza. Cieszą 3 punkty, cieszy wizja fenomenalnej współpracy SAS. Ale martwi postawa obronna. Potrzeba zwiększonej dyscypliny, by nie tracić tak łatwo bramek. Nie mniej jednak, musimy teraz skupić się na Aston Villi, nie zapominając o aspektach, które w trybie natychmiastowym winny być poprawione. Do poczytania!
Komentarze (2)