Trzy kropki: Mecz z Man Utd
Pierwsze zwycięstwo na Old Trafford od pięciu lat, rekordowe trzy rzuty karne przeciw ManU, „Captain Fantastic” i jego niedoszły hat-trick, a także sporo innych kwestii – to wszystko znajdą Państwo w najnowszym wydaniu „Trzech kropek”.
– O ogólnym przebiegu meczu… (PiotrekB)
Niedzielne starcie na Old Trafford już na zawsze zapamiętamy jako mecz trzech rzutów karnych, w którym Stevie G. był o krok od zdobycia historycznego hat-tricka. Ktoś, kto go nie widział, mógłby uznać ten mecz za gorszy dzień stronniczego sędziego, jednak prawda jest zupełnie inna: po raz pierwszy od wielu sezonów zdobyliśmy stadion Czerwonych Diabłów totalnie ich dominując. Przewidywania, że United zmobilizuje się na domowe starcie z odwiecznym rywalem, kompletnie się nie sprawdziły. Choć obie drużyny zachowały wobec siebie respekt, to tylko jedna zamierzała wygrać to spotkanie. Liverpool od początku do końca kontrolował przebieg gry, dosłownie upokarzając podopiecznych Davida Moyesa. O ile jego klub, delikatnie mówiąc, nie jest zbyt lubiany na Merseyside, to sam Szkot jest darzony wśród kibiców the Reds ogromną sympatią – niektórzy uważają go nawet za prawdziwego geniusza futbolu…
– O podyktowanych i niepodyktowanych rzutach karnych dla obu drużyn… (Kinio25LFC)
Można się dziwić, jakim to prawem ten zły – z punktu widzenia fanów Manchesteru United upokorzonych pierwszym od lat dubletem – Liverpool zgarnia trzy karne, a ledwie kilka minut później Daniel Sturridge, padając jak długi w polu karnym, prosi się o kolejne wapno. Szczerze mówiąc, sam cały czas nie dowierzam w niesamowitą obfitość, jakiej doświadczyliśmy w tym meczu, jednak pierwsza i druga jedenastka były bezdyskusyjne. Trzecia sytuacja, gdy Gerrard niechybnie obił słupek, była kontrowersyjna i szczerze mówiąc, gdyby to do mnie należał werdykt, nie odgwizdałbym jej. Tak samo zresztą, jak nie odgwizdałbym zabawnej sytuacji, gdy piłka, nie zmieniając trajektorii lotu, musnęła dłoń Johnsona, ani gdy rozpędzony niczym rosyjski czołg Wayne Rooney wpadał w Martina Škrtela. Bez wątpienia należał się klubowi z Anfleld kolejny rzut karny za podcięcie na linii jedenastego metra niezmordowanego Daniela Sturridge’a, jednak nie jestem zdziwiony, że arbiter odpuścił. Trzy karne, to zjawisko niecodzienne; cztery, to byłaby już perwersja.
– O niepowtarzalnej (?) szansie Gerrarda na hat-tricka na Old Trafford… (RoyalMail)
Jeżeli przyszłoby nam przed niedzielnym spotkaniem typować zawodnika, który najbardziej zasłużył na miano największej gwiazdy pierwszego od pięciu lat zwycięstwa w Teatrze Marzeń, to zapewne byłby nim właśnie Steven. Los, wygląda na to, miał podobne spostrzeżenia i oddał w ręce Anglika aż trzy okazje do wykazania się. Po wykorzystaniu pierwszej z nich mogliśmy zobaczyć spokój godny przywódcy drużyny, która prowadzi ledwie jedną bramką na niezwykle trudnym terenie. Przy obydwu golach w oczy rzucało się to, jak ciasno koledzy z drużyny tłoczą się w okół Stevena, żeby razem z kapitanem cieszyć się z bramki. Po trzecim, tym razem nieudanym strzale, Gerrard po prostu pewnym krokiem wrócił na swoją pozycję i, tłumiąc w sobie rozgoryczenie po uderzeniu w słupek, przekazał kolegom, że opanowanie w ostatnich minutach to klucz do dowiezienia bezcennych trzech punktów. Inspirując drużynę w ten sposób, Scouser po raz kolejny pokazał, że, niezależnie od liczby strzelonych goli, to on jest kamieniem węgielnym zwycięstwa.
– O grze obronnej Liverpoolu i jednym celnym strzale United… (PiotrekB)
Każdy kibic the Reds wie, że to właśnie defensywa jest największą bolączką zespołu Rodgersa. Po względnie dobrym początku sezonu postawa naszej obrony przyprawiała Kopitów o ból serca. Wahania formy, kontuzje, zmiany formacji – wszystko to odegrało swoją rolę. Jednak ostatnie dwa mecze mogą nas napawać optymizmem. Powrót do doskonale znającego się słowacko-duńskiego duetu przyniósł pozytywne skutki, co dane nam było zaobserwować także w starciu z United. Obaj stoperzy utrzymywali koncentrację na wysokim poziomie, nie zabrakło im też waleczności. Jeśli chodzi o tę ostatnią cechę, to zdecydowanym liderem w niedzielnym spotkaniu okazał się Jon Flanagan. Wychowanek miał w sobie więcej motywacji, niż dwie wyjściowe jedenastki Czerwonych Diabłów razem wzięte. Nigdy nie odstawiał nogi, a jego agresywnych odbiorów nie powstydziłby się sam Jamie Carragher. Po drugiej stronie Johnson rozegrał bardzo dobre spotkanie dające nadzieję na to, że jest jeszcze w stanie powrócić do swojej dawnej formy. Lepsza gra obronna the Reds jest możliwa nie tylko dzięki wzrostowi formy zawodników, ale także odnalezieniu optymalnego balansu w środku pola – dzięki znakomitemu pressingowi pomoc Liverpoolu stanowi silną tarczę chroniącą naszych defensorów. W niedzielę United bardziej zagroziło swojej bramce niż naszej.
– O współpracy linii pomocy… (Kinio25LFC)
Allen, Gerrard, Sterling i niezawodny Henderson, wybiegli sobie jak gdyby nigdy nic na Old Trafford – co by nie mówić, obiekt mistrza Anglii. Wzięli ze sobą kilka kompletów niewidzialnych smyczy, które po pierwszych kilku minutach zarzucili na szyje wiodących zawodników Moyesa. I niczym starzy wyjadacze, to zaciskali tę niewidzialną uprząż, to zaś pozwalali zawodnikom konkurencji zrobić kilka kroków do przodu i sobie pobiegać. Trudno mówić o współpracy linii pomocy, bo ta już od kilku spotkań jest bliska wzorcowej. Trzeba mówić o stłamszeniu, sponiewieraniu i jawnym ośmieszeniu Czerwonych Diabłów, czego najlepszym podsumowaniem było gromkie „olé!”, które z mniejszym, bądź większym natężeniem wypełniało Old Trafford już od 50. minuty zawodów. Zawodów jednostronnych, gdzie chłopcy ubrani w czerwone koszulki robili za odpowiedniki tyczek na treningach. Moglibyśmy grać z nimi co tydzień? ;)
– O nadchodzącym starciu z ekipą Ole Gunnara Solskjæra… (RoyalMail)
Czując w kościach efekty zwycięskiego boju na Old Trafford, piłkarze skupią się teraz na nadchodzącym meczu z Cardiff City. Podróżą na południe the Reds zakończą wyczerpującą serię trzech wyjazdowych spotkań pod rząd, jednak nie można powiedzieć, że będzie to prosta przeprawa. Nie na tym etapie sezonu, nie z zespołem ze strefy spadkowej i – w końcu – nie w tej lidze. Niezawodną ostatnio liverpoolską machinę czekać będzie niezwykle ważny sprawdzian, który pokaże, czy trzy punkty wywiezione z Manchesteru zadomowiły się na dobre jedynie w tabeli, a nie w głowach piłkarzy. Walijczycy, prowadzeni przez legendę United, dadzą z siebie wszystko, by sprawić niespodziankę i zbliżyć się do bezpieczniejszego miejsca w tabeli. Zachowanie zimnych głów i wyszarpanie trzech punktów z murawy Cardiff City Stadium będzie w tym meczu obowiązkiem piłkarzy Rodgersa.
Komentarze (6)
Belg tak dostał że musiał zmienić majtki bo sie posrał......