Carragher: Było lepiej niż w 2009
Ta wygrana na Old Trafford była dwukrotnie lepsza niż w 2009 roku. Prawdopodobnie umiejscowiłbym ją na równi z dniami chwały za czasów Shankly’ego i Paysleya.
W drodze do domu z White Hart Lane w niedzielny wieczór wysłałem Stevenowi SMS-a, tak jak po każdym meczu Liverpoolu.
Normalnie spytałbym go, jak jego zdaniem poszło spotkanie i czy wie, na czym warto byłoby się skupić przy ewentualnej dyskusji, jednak tym razem nie było potrzeby na żadne pytania. Powiedziałem jedynie: „Dwa razy lepiej niż w 2009”.
Wiem jak to jest pojechać na Old Trafford i zwyciężyć różnicą trzech bramek, jednak nie jestem w stanie powiedzieć jak to jest pojechać do Manchesteru, zdominować kompletnie rywali i spędzić ostatnie 10 minut oglądając bezradnych i zagubionych przeciwników przy radosnych okrzykach fanów po każdym dobrym podaniu.
Gdy wygraliśmy 4:1 w marcu 2009 roku rezultat końcowy nie był do końca trafny.
Nie zrozumcie mnie źle, nasz występ był fenomenalny, jednak wciąż byliśmy naciskani, zdruzgotani po rzucie karnym Cristiano Ronaldo i odpoczęliśmy dopiero w ostatnich 13 minutach, gdy Nemanja Vidić został wyrzucony z boiska.
Pamiętam jak kibice świętowali wówczas, a my byliśmy wniebowzięci, schodząc z boiska, jednak nasza radość była wciąż przytłumiona.
Wciąż byliśmy cztery punkty za United mając jeden mecz więcej rozegrany. Mieliśmy nadzieję, że zdobędziemy tytuł, ale wciąż mieli przewagę.
Niedzielne spotkanie było kompletnie inne. United nie było tak dobre jak pięć lat temu, ale to nie zmienia faktu, że Liverpool pokazał się ze znakomitej strony.
Drużyna walczyła już od samego początku i 6:0 nie byłoby niczym przesadzonym.
Ponadto, wynik ten na pewno będzie miał wpływ także na piłkarzy z Etihad Stadium, Stamford Bridge czy też Emirates Stadium. Nikt nie odważy się nie doceniać Liverpoolu.
Manuel Pellegrini, José Mourinho i Arsène Wenger z pewnością patrząc na ostatnie dwa mecze the Reds, wyjazdy z United i Southampton, spodziewali się co najwyżej czterech punktów.
Sześć bramek, dwa czyste konta i maksymalna liczba punktów postraszy troche Pellegriniego, Mourinho i Wengera. Wraz z każdym kolejnym meczem Liverpool wygląda coraz lepiej.
Całe zasługi należą się Brendanowi Rodgersowi, który świetnie sobie radzi w zaistniałej sytuacji. Wszystko, co widzisz na boisku, to właśnie efekty ciężkiej pracy Brendana.
W swoich wywiadach i podczas treningów nigdy nie popada w skrajności, zawsze stara się kontrolować sytuację.
To coś, czego oczekujesz od menadżera – skupienia, opanowania i jasnego planu, któremu można bezgranicznie zaufać.
Jest trenerem, który uwzględnia przede wszystkim przyszłość. Szuka rozwoju i chce nauczać swoich piłkarzy, zachęcając ich i prezentując im kolejne szanse.
Bez przerwy mówi nam się o problemach brytyjskiego futbolu.
Ponoć nie jesteśmy w stanie grać podaniami i utrzymywać posiadania piłki. Jednak jest brytyjski szkoleniowiec, który działa wbrew wszystkim krytykom i udowadnia, że młodzi piłkarze mogą grać w pięknym stylu przepełnionym technicznymi rozwiązaniami.
Rodgers został wynagrodzony konsekwentnymi występami i coraz lepszymi wynikami. Patrząc na Jona Flanagana, Raheema Sterlinga czy Jordana Hendersona dorastających podczas obecnej kampanii, trudno nie przyznać, iż cała trójka bardzo dojrzała.
Sterling teraz z pewnością zajmie miejsce w składzie na Mistrzostwa Świata. Wie, jak wykorzystywać swoje wybuchowe tempo i może być tylko lepszy wraz z polepszającymi się umiejętnościami. Flanagan z kolei wciąż rywalizuje o miejsce w samolocie do Brazylii.
Anglia ma mnóstwo gotowych bocznych obrońców, jednak jeśli cokolwiek stanie się Glenowi czy Walkerowi, Flanagan z pewnością wskoczy natychmiast do drużyny. Nie jest tylko piłkarzem, który wykona co jakiś czas udany wślizg. Stał się bardziej uniwersalny, dobrze prowadząc piłkę i nabierając mnóstwo pewności siebie.
Najbardziej podoba mi się w Brendanie jego odwaga. Niektórzy menadżerowie nie chcą stawiać czoła problemom, ale Brendan to nie ten typ. W kilka tygodni po przybyciu na Anfield odesłał Andy’ego Carrolla, najdroższego angielskiego piłkarza, na wypożyczenie do West Hamu. Popularny z kolei Pepe Reina został wypożyczony do Napoli.
Ponadto, fantastycznie poradził sobie z problemami Luisa Suáreza. Nawet, gdy Urugwajczyk próbował wymusić przenosiny do Arsenalu, Brendan nie bał się ukarać piłkarza i odizolować od reszty drużyny podczas treningów po nieprzyjemnych komentarzach Luisa opublikowanych w gazetach.
Brendan ma zaufanie piłkarzy, którzy reagują pozytywnie na jego działania. Jest szczery i dąży do rozwoju. Kładzie duży nacisk na znaczeniu szacunku i przyjaźni między sztabem szkoleniowym a składem.
Liverpool z pewnością może osiągnąć wiele w takim tempie rozwoju, a Brendan zasługuje na pochwały także ze względu na czas, w jakim przywrócił drużynę do walki o mistrzostwo. Gérard Houllier i Rafa Benítez potrzebowali czterech sezonów, by powrócić na to miejsce.
Jeśli Liverpoolowi uda się ta sztuka, osiągnięcie to będzie na równi z legendarnym tryumfem w FA Cup Shankly’ego w 1965 roku czy też Pucharze Europy Boba Paisleya w 1977 roku. Mimo, iż Liverpool zdobył już 18 tytułów, to mistrzostwo smakowałoby równie dobrze co pierwsze – tak bardzo pragną wszyscy tego pragniemy.
Czy uda się? Z pewnością jest szansa. Liverpool ma atuty, których pozazdrościć mogą ich rywale. Chelsea wciąż brakuje klasowego napastnika. Manchester City za to ma braki w obronie. Arsenal zaś może nie mieć wystarczająco nerwów by utrzymać to szaleńcze tempo.
Z pewnością nie będzie łatwo, a Liverpool musi się przygotować na ewentualne porażki i rozczarowania w następnych spotkaniach. Najważniejszym sprawdzianem będzie coraz większa presja, z którą musi sobie poradzić cały klub.
Jestem pewien za to, że dwa mecze na Anfield z Chelsea i City zadecydują o tym, kto zdobędzie to mistrzostwo.
Najlepszym moim meczem pod względem atmosfery był tryumf w Lidze Mistrzów w 2005 roku, gdy pobiliśmy Chelsea 1:0, a stadion dosłownie trząsł się od wiwatów kibiców. Jeśli Liverpool raz jeszcze stworzy taki klimat, podobny do tego z niedzielnego starcia na Old Trafford, 27 kwietnia, klub osiągnie kolejny poziom.
Jamie Carragher
Komentarze (8)
City musi wtopić minimum raz poza meczem z nami abyśmy mieli tytuł, patrząc na ich ostatnią grę to można się spodziewać że dość szybko ta wtopa nastąpi :P hehe