Mølby: Można wyczuć presję
Jan Mølby w swojej kolumnie powraca między innymi do ostatniego meczu z Sunderlandem, który według niego ukazał, jak wiele wysiłku kosztować będzie walka o upragniony tytuł mistrzowski. Zdaniem Duńczyka the Reds, nawet mimo ewentualnego niepowodzenia, są już jednymi z wygranych tego sezonu.
W środowy wieczór w dość brutalny sposób przypomnieliśmy sobie, jak trudno będzie odnieść zwycięstwo w lidze i że drużyna zaprezentuje różne oblicza. W starciu z Sunderlandem Liverpool nie był w swojej najlepszej formie. Piłkarze byli pełni energii, mądrze operowali piłką, ale nie udawało im się zajmować dogodnych pozycji i za to należy okazać Sunderlandowi uznanie.
Podopieczni Gusa Poyeta wyszli na murawę z zamiarem powstrzymywania przeciwnika i po prostu utrudnianiu mu życia. Ostatecznie jednak to Liverpool miał lepszych zawodników i ta różnica zaważyła na losach rywalizacji.
Nie było jednak łatwo. W pierwszej połowie wydawało się, że musi stać się coś wyjątkowego, być może jakiś błąd przeciwnika, by the Reds przełamali niemoc pod bramką. Koniec końców byliśmy świadkami kombinacji obydwu elementów. Najpierw Santiago Vergini faulował Luisa Suáreza, a następnie Steven Gerrard wykorzystał wywalczony przez Urugwajczyka rzut wolny.
Wokół Anfield skumulowało się wiele nerwowości, i nie tyle chodzi o zawodników, co o kibiców. Ludzie przychodzą teraz na stadion z następującą myślą – jeśli nie uda nam się zdobyć trzech punktów, koniec naszych marzeń. Wytworzyła się zatem bardzo nerwowa sytuacja. Ja też doświadczyłem sezonu, kiedy to ścigaliśmy się z innymi łeb w łeb. Jednak obecnie Liverpool musi wygrać dosłownie każdy mecz.
Presja jest dziś bardziej wyczuwalna z tego względu, że the Reds nie znajdowali się na tej pozycji od bardzo dawna. Końcowy gwizdek w meczu z Sunderlandem został przyjęty takim okrzykiem, jakby właśnie zespół wygrał puchar. Już nawet remis mógłby sprawić, że tracilibyśmy do Manchesteru City sześć punktów, oczywiście przyjmując, że Obywatele nadal będą wygrywać. I choć może się okazać, że idealnie rozegrana końcówka sezonu nie będzie koniecznością, jest to jednak najbardziej prawdopodobne rozwiązanie.
W ostatnich siedmiu meczach sezonu nie zawsze możliwe będzie granie naszym „Liverpool's way”. Piłkarze muszą jednak zachować chłodne głowy, a Brendan Rodgers im w tym pomoże, bo sam zawsze zachowuje spokój. Wyprzedza przy tym termin, w jakim miał spełnić swoje założenia. Porównajmy to teraz do sytuacji panującej obecnie na Old Trafford. David Moyes jest pod presją, Brendan nie, ponieważ Liverpool w tym sezonie i tak osiąga więcej, niż powinien.
Cudownie będzie znów zobaczyć Ligę Mistrzów
Nikt tego w klubie głośno nie powie, ale wydaje się, że Liverpool w zasadzie już zaklepał sobie występ w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów.
W całym zamieszaniu i ekscytacji towarzyszącej wyścigowi o mistrzostwo niezauważony przeszedł fakt, iż Liverpool ma nad piątym Evertonem już 11 punktów przewagi. I nawet jeśli the Blues wygraliby wszystkie pozostałe mecze, wydaje się, że the Reds zdołają zdobyć odpowiednią liczbę oczek.
Właśnie dostanie się do czołowej czwórki było nadrzędnym celem, jaki stawiano w klubie przed sezonem. Odtąd aż do ostatniego gwizdka, który rozbrzmi 11 maja, the Reds mogą nas wciąż tylko i wyłącznie zaskakiwać. I nawet mimo nerwowości, jakiej doświadczyliśmy w środę oraz rosnącej wśród zgromadzonych na trybunach kibiców presji, Liverpool potrafi grać swobodną piłkę.
Spurs zagrają agresywnie
Wszyscy spodziewali się, w jaki sposób Sunderland zagra z Liverpoolem. Nie chce mi się jednak wierzyć, że ich śladem podążą pozostałe cztery drużyny, które the Reds jeszcze podejmą na Anfield.
Jedynym zespołem, który naprawdę przygotuje się na ten mecz, będzie Chelsea. Tottenham Hotspur, Manchester City i Newcastle wyjdą na murawę i będą po prostu grali swoje.
Jako pierwsi z tej grupy wystąpią podopieczni Tima Sherwooda, który chce, aby jego zespół grał agresywnie i wysoko ustawioną linią obrony. Być może będą zmuszeni do takiej gry w defensywie, jaką zaprezentował Sunderland, ale na pewno nie takie będą ich przedmeczowe założenia.
W ostatnim czasie śledziłem ich poczynania i muszę powiedzieć, że przypasują Liverpoolowi. Oglądając ich grę można odnieść wrażenie, że nie stanowią dobrej drużyny, nie potrafią się bronić i ponadto nie strzelają zbyt wielu goli.
Dobrze prezentuje się Christian Eriksen, ale koniec końców tu chodzi o zespół. Ze wszystkich czekających nas spotkań, mecz z Tottenhamem przysparza mi najmniej zmartwień.
Z pewnym ryzykiem wiążą się wyjazdy na spotkania z Norwich i Crystal Palace, drużynami, które walczą o życie. West Ham z kolei wygląda solidnie w defensywie. No i oczywiście wiemy dobrze, jakim wyzwaniem będą spotkania z Manchesterem City i Chelsea.
Zatem jeśli Sherwood nas czymś nie zaskoczy, to Liverpool jest dla mnie pewnym faworytem do zwycięstwa.
Jan Mølby
Komentarze (0)