Trzy kropki: Mecz z Man City
Emocje po wczorajszym meczu na szczycie powoli opadają, więc pora na nieco chłodniejszą analizę. W „Trzech kropkach” oczywiście nie zabraknie gola Coutinho, ale to zdecydowanie nie wszystko!
– O ogólnym przebiegu meczu… (Kinio25LFC)
Liverpool pokazał w tym meczu dwie twarze, niczym Harvey Dent dobrze znany sympatykom popularnego Batmana. W pierwszej połowie rządziliśmy niepodzielnie, grając dosłownie w dwunastu. Wszak to, co zrobiła publiczność, jak bardzo starali się oni dopomóc naszym graczom, powinno się odtwarzać wszystkim fanklubom jako film instruktażowy. Nie dziwi więc, że do przerwy – mimo, że pod koniec City stało się nieco zadziorne – zasłużenie prowadziliśmy. Podobnie, jak w Batmanie, od którego zacząłem, tak i w naszym przypadku ciemne chmury, po dramatycznej końcówce, rozstąpiły się i wyjrzało słońce, zza którego wyłonił się wynik 3 do 2 dla Liverpoolu. I to mimo tego, że w drugiej połowie, poza kilkoma przebłyskami geniuszu Sterlinga i Škrtela, zagraliśmy po prostu gorzej od przyjezdnych. Nie wiem, na ile zasłużenie, ale wygraliśmy. I cieszy mnie to, jak nigdy wcześniej.
– O rozwoju Sterlinga w ostatnich 12 miesiącach… (Jetzu)
Temat mówi o rozwoju Sterlinga w ostatnich 12 miesiącach, natomiast ja osobiście poszedłbym krok dalej i porozmawiał o rozwoju Sterlinga w ciągu ostatnich 6 miesięcy. Po przegranym meczu z Hull City większość kibiców nie widziała dla Sterlinga miejsca w składzie, spodziewano się, że Rodgers wypożyczy młodego Anglika do jakiejś ekipy Championship. To, jak na głosy krytyki zareagował Sterling, jest niesamowite. W ciągu ostatnich kilku miesięcy był on jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym piłkarzem Liverpoolu. We wczorajszym meczu z Manchesterem City nie grał jak nieopierzony junior; to był występ godzien kogoś z 15-letnim doświadczeniem w wielkim futbolu. Forma Raheema to jeden z wielu czynników, które pozwoliły nam marzyć o tytule. Wątpię byśmy mogli grać tak wspaniałą piłkę bez energicznego skrzydłowego. To jak daleko może zajść reprezentant Anglii zależy tylko od niego, jednak nie ukrywam, że wiążę z nim ogromne nadzieje. Chciałbym, aby moje pokolenie kibiców miało swojego Johna Barnesa.
– O kosztownym cofnięciu się w drugiej połowie… (Kinio25LFC)
Trudno ocenić decyzję o murowaniu bramki w jakikolwiek przychylny dla nas sposób, nawet jeśli docenić wielką jakość graczy City z Silvą i Milnerem na czele. Mieliśmy Obywateli na widelcu i bardzo mało zabrakło, abyśmy w wyniku głupich błędów – gdy zdawało się już, że powrócą koszmary, jakie niemal rok temu ściągnął na Liverpool Pepe Reina – stracili kontrolę nad biegiem wydarzeń w tabeli i musieli podzielić się lub co gorsza oddać punkty The Citizens na własnym obiekcie. Nie ma co się ze sobą pieścić: poza dwiema – trzema akcjami, to goście dyktowali w drugiej połowie warunki gry. Jednak na koniec sezonu, po 38. kolejce, mało kto będzie pamiętał o tym, że tylko dzięki blamażowi Kompany’ego i świetnemu uderzeniu Coutinho, udało nam się przetrwać. Są trzy punkty i tylko to ma w tej chwili znaczenie. Wyrazy szacunku dla Hendersona, który w ostatnich chwilach meczu nie zawahał się i być może ocalił dla nas komplet oczek. Jesteś chłopie świetny!
– O „ciężarze gatunkowym” bramki Coutinho… (Exol)
Wybawiciel, uzdrowiciel, zbawiciel… Liczba komplementów spływających na Brazylijczyka po meczu przekraczała wszelkie normy przyzwoitości. Nierozgrywający porywającego spotkania piłkarz strzelił gola pięknego, na którego można patrzeć godzinami. Kunszt, wyczucie pozycji, w końcu trochę zwykłego boiskowego cwaniactwa pozwoliło na zgarnięcie pełnej puli w meczu z Obywatelami. Do tego jednak czasu nie wszystko mu wychodziło: niepotrzebne faule przed polem karnym, niecelne strzały, które powodowały opadanie rąk kibiców Liverpoolu. Jednak… przełamał się, wykonał zadanie i to w jakim stylu! Wykorzystał błąd Kompany’ego bezlitośnie. Po końcowym gwizdku słyszano opinie, że the Reds wygrali tylko dlatego, że mieli mnóstwo szczęścia w tej sytuacji. To prawda, ktoś z góry posłał nam ciepły uśmiech w tamtym momencie, ale… szczęście ponoć sprzyja lepszym.
– O zejściu Yayi Touré… (Jetzu)
Yaya Touré jest w tym sezonie jednym z motorów napędowych The Citizens: szybki, silny, świetnie uderzający z dystansu. To właśnie próba strzelenia kolejnej wspaniałej bramki sprawiła, że reprezentant WKŚ musiał przedwcześnie opuścić plac gry. Można mówić, że przecież przed zejściem Yaya nie był aż tak widoczny na boisku, nie ulega jednak wątpliwości, że zdominowanie środka pola stało się łatwiejsze bez konieczności walki z młodszym z braci Touré. Kolejnym ważnym aspektem zejścia Touré było zmniejszenie zagrożenia przy stałych fragmentach gry ze strony The Citizens. Kiedy w pierwszej połowie piłkę na skraju pola karnego ustawiał David Silva, dziękowałem w duchu, że na placu gry nie ma już Touré, bo jego rzuty wolne sieją prawdziwy postrach wśród bramkarzy Premier League. Czy kontuzja Touré okazała się kluczowym momentem spotkania? Nie wydaje mi się, jestem zdania, że nawet gdyby grał do końca, to Liverpool i tak byłby w stanie opanować środek pola. Czy uraz ten ułatwił nam zadanie? Zdecydowanie, już w pierwszej akcji zobaczyliśmy, że Javi García nie dysponuje taką samą siłą czy szybkością, co Yaya Touré, a Hiszpan otrzymał żółty kartonik zaledwie kilkadziesiąt sekund po zameldowaniu się na boisku.
– O kolejnym pojedynku, z Kanarkami… (Exol)
Tak jak piłkarze reprezentacji Polski mają patent na San Marino, tak samo Liverpool, a konkretniej Luis Suárez ma patent na drużynę Norwich. Urugwajczyk jest jedynym piłkarzem, którzy zaliczył 3 hat-tricki przeciwko jednej drużynie, a że tym zespołem jest właśnie Norwich, więc… Chyba nikt nie wyobraża sobie choćby remisu w tym pojedynku, a już mówienie o porażce the Reds jest brane za herezję. Co prawda nikt nam trzech punktów nie poda na tacy, aczkolwiek to już nie będzie mecz, o którym będzie się mówić tygodniami, na który będzie patrzeć pół piłkarskiej Europy. Ot, 90 minut, 2 – 3 brameczki i myśli już powinny wędrować w kierunku następnego spotkania. Mam nadzieję, że znów coś ustrzeli nasz najlepszy strzelec w tym sezonie – korona króla strzelców już na 85 – 90% trafi do Suareza. Do tego mam nadzieję na miły akcent w postaci pobicia rekordu goli w jednym sezonie. Bo jak nie teraz to kiedy.
Komentarze (8)
Ale nie moge się zgodzić cod do wślizgu Hendersona. Równie dobrze jego brak w następncyh meczach może nas kosztować 3 punkty :l
Mogli przytrzymać trochę piłkę i ją poklepać między sobą, a nie wybijać 10 metrów przed siebie i biec.