Trzy kropki: Mecz z Newcastle
Odniesione na finiszu rozgrywek zwycięstwo nad Newcastle przyniosło mieszankę radości i smutku. Swoimi spostrzeżeniami na temat występu the Reds – jak zwykle w „Trzech kropkach” – dzielą się z Państwem nasi redaktorzy.
– O ogólnym przebiegu meczu… (RoyalMail)
The Reds już od pierwszej minuty nie prezentowali się tak, jak przyzwyczaili nas do tego w tym roku. Zamiast błyskotliwych ataków, sprawnego rozgrywania piłki i udanego pressingu, w grę podopiecznych Rodgersa wkradł się chaos i zmieszanie, jak gdyby piłkarze nie do końca dobrze czuli się w mniej niż zwykle ofensywnej taktyce. Z niejako beznadziejnej sytuacji po pierwszej połowie, kiedy rezultat był zupełnie niepodobny do przewidywań, dwa niezawodne dośrodkowana Gerrarda zdołały naprawić sprawę i przywrócić mecz na odpowiednie tory. Zadanie to ułatwiła prawdopodobnie jedna z głupszych czerwonych kartek w historii piłki nożnej w wykonaniu Shola Ameobiego oraz następna - już mniej wyjątkowa - za którą odpowiedzialny był Paul Dummett. Przy dwuosobowej przewadze Czerwoni bez większych problemów, celebrując ostatnie minuty sezonu, dobrnęli do ostatniego gwizdka przełomowej kampanii.
– O kolejnym głęboko ustawionym zespole gości… (Kinio25LFC)
Alan Pardew musiał zainspirować się żelbetonowym murem, jaki niedawno, w starciu przeciwko The Reds ustawił José Mourinho. O ile jednak trener trzeciego zespołu w tabeli, dysponował odpowiednim materiałem, o tyle popularne Sroki przypominały w swoich poczynaniach mur berliński w ostatnich minutach swojego żywota. Trzeba jednak dopowiedzieć, że wyraźnie grający bez polotu Liverpool nie zachwycił kibiców, pozwalając nieraz nawet na długą (i nic niewnoszącą do widowiska) wymianę piłek między zawodnikami Srok. Odniosłem takie wrażenie, że gdybyśmy tylko chcieli, roznieślibyśmy barykady Newcastle w drobny mak, ale pogodzony z drugim miejscem w ligowej tabeli, Liverpool wolał zadowolić się skromną zdobyczą bramkową, która jednak pozwoliła na zdobycie kompletu oczek.
– O wszechstronnej formie strzeleckiej Martina Škrtela… (Kinio25LFC)
Tak – Škrtel wbił swojaka. I tak, to już czwarty samobój w tym sezonie. Przeraża mnie jednak krytyka poczynań Słowaka. Gdyby spóźnił się do tej wrzutki, najpewniej Mignolet i tak wyciągałby piłkę z siatk i… zebrałby baty. Martin nie odpuścił i… miał pecha, jednak walczył do końca. Cały czas będę stać na stanowisku, wedle którego Škrtel to obecnie filar naszego bloku defensywnego. W przeciwieństwie do Sakho, nie ma może labiryntu na głowie, ale jest pewny w swoich poczynaniach a i potrafi wbić kilka bramek rywalom. Wobec niepewnej przyszłości Aggera w klubie, chciałbym, aby defensywa na nowy sezon była budowana właśnie wokół Martina: słowackiego wymiatacza, który mimo kilku wpadek, wespół z Suárezem, Sterlingiem i Hendersonem, był jedną z naszych najjaśniejszych postaci w zakończonym już sezonie. Martin, rządzisz! YNWA, chłopie!
– O znikomym wkładzie bocznych obrońców w ofensywę… (Raf)
Zmiana po 45 minutach wiele powiedziała o występie Flanagana w pierwszej połowie. Jednak nie można go uważać za jedynego winnego bezpłciowej pierwszej połowy w wykonaniu the Reds. Po drugiej stronie boiska również nie było widać ani umiejętności, ani chęci do gry ofensywnej Glena. Niestety o klasie Anglika w tym aspekcie raczej już się wspomina, niż ją zauważa na boisku. W żarliwych dyskusjach, jakie czekają komitet transferowy, na pewno znajdzie się miejsce dla wzmocnień prawej i lewej strony defensywy. Cissokho – będę tęsknił, niech ci murawa lżejszą będzie.
– O bramkach ksero… (RoyalMail)
Bardziej wnikliwie obserwującym ligę angielską trenerom drużyn młodzieżowych dzisiejszy mecz na pewno nie przejdzie koło nosa. Poza kompilacjami umiejętności Davida Beckhama, trudno byłoby wskazać lepszy pokaz tego, jak należy wrzucać piłkę w pole karne niż to, co zaprezentował dzisiaj Steven. Obydwa dośrodkowania – niczym pociski samonaprowadzające – sprytnie ominęły głowy defensorów gości i dostały się w pole zasięgu Daniela Aggera i Sturridge’a. Mimo iż znalazło to swoje miejsce wśród trzykropkowych akapitów, trudno powiedzieć, żeby okoliczności dwóch dających zwycięstwo goli były wielkim zaskoczeniem. Ciężko wymarzyć sobie rzecz, jaka mogłaby nas jeszcze zaskoczyć w niezmiennie od lat wybitniej postawie kapitana. Szkoda tylko, że tak wyjątkowy piłkarz swoje marzenia musi, po raz kolejny, odkładać na kolejny sezon.
– O słodko-gorzkim rezultacie (i środowym meczu z Shamrock Rovers)… (Raf)
Na początek ograna psychologiczna gierka. Pomyślcie o jakimś kolorze. Teraz o dowolnym narzędziu. Jeśli wyszedł wam czerwony młotek, jesteście wśród ponad 90 % ludzi, którzy wskazują podobną odpowiedź. Zapewne wśród wszystkich kibiców Liverpoolu myśli krążyły jedynie wokół czerwonej wstążki na pucharze i meczu Młotów z Manchesterem City. Nie udało się, Obywatele mogą świętować mistrzostwo, Liverpool może się pocieszyć wygranym spotkaniem na zakończenie sezonu i zaskakującym drugim miejscem w tabeli. Jednak jedno jest pewne – wracamy na salony Ligi Mistrzów w wielkim stylu… Ale najpierw mecz towarzyski z ekipą Shamrock Rovers. Jeśli dodać do tego, że w poprzednim starciu obu ekip bramkę zdobył Ian Rush, można szybko dojść do wniosku, że jest to pewnego rodzaju historyczne wydarzenie.
Komentarze (1)