Raczej „chłopiec”, niż „zły”
Bardziej niż czegokolwiek, Mario Balotelli pragnie być kochanym. To był pogląd, który zaplecze Manchesteru City ujawniło więcej niż raz. Każdy, począwszy od Roberto Manciniego, po klubowego kapelana, musiał walczyć z huśtawkami nastroju piłkarza, którego oczywisty talent regularnie podkopywało coś, co wyglądało na fatalny defekt.
Pod tym względem, jak i pod wieloma innymi, Balotelli jest antytezą Luisa Suáreza, którego, zgodnie z oczekiwaniami, ma zastąpić w roli charyzmatycznego, posiadającego wiele talentów łajdaka, występującego w pierwszej linii Liverpoolu. Być może bardziej niż którykolwiek piłkarz na tej planecie, czasami wręcz do najpaskudniejszej przesady, Suárez jest napędzany przez skrajne, wściekłe, bezlitosne pragnienie, by narzucić swoja wolę i zdeterminować swymi ekstraordynaryjnymi umiejętnościami każde spotkanie. Balotelli ma całkowicie inny charakter. Jego najgorsze chwile mają tendencje wydarzać się w czasach, kiedy letarg i nuda rodzą frustracje o najbardziej nadąsanej formie.
O to właśnie chodzi w przypadku Balotellego, który znany jest, podobnie jak Suárez, jako jeden z piłkarskich „złych chłopców”. Taki obraz wielu speców od marketingu lubi wykorzystywać w jego imieniu. Jednak to bardziej „chłopiec” niż „zły”. Zapytajcie tych, którzy pracowali z nim w City, a powiedzą Wam, że nigdy nie spotkali piłkarza grającego na arenie międzynarodowej, który byłby tak bardzo dziecinny i tak bardzo potrzebował miłości i akceptacji.
„Jest w nim wiele przeciwieństw, ale, jak w przypadku wielu ludzi, buńczuczność jest przykrywką dla słabości” – powiedziała w 2011 roku Cristina, jego siostra dziennikarka, w wywiadzie dla The Independent. Nie trzeba dr. Steva Petersa, klubowego psychiatry Liverpoolu, by zasugerować, że część niepewności Balotellego ma związek z jego pochodzeniem: od czwartego roku życia wychowywany był przez białą rodzinę klasy średniej mieszkająca w Lombardii, która zdecydowała się na adopcję, kiedy jego pochodzący z Ghany a mieszkający na Sycylii rodzice nie byli w stanie zapłacić za wyleczenie problemów, jakie miał z jelitami.
Jego status – ważnego, czarnoskórego Włocha – może wzbudzać znaczne zainteresowanie wśród psychologów. „Twarz nowej Europy” – głosił tytuł na okładce Sports Illustrated w sierpniu zeszłego roku. Jednak ze względu na to, że ten profil jest wypaczony przez piłkarski trybalizm i skupianie nadmiernej uwagi, doszło do niego psychologiczne brzemię bycia „Super Mario”.
Rok temu Balotelli powiedział o swoim pierwszym pobycie w Anglii, że „pojechał tam jako chłopiec, a wrócił do Włoch jako mężczyzna”. Było to już wtedy dość dyskusyjne, a jest jeszcze bardziej teraz, skoro tak wiele obiecujący start z AC Milan zgodnie z oczekiwaniami zakończył się fiaskiem, doprowadzając do tego, że włoski klub zaakceptował 16 milionów funtów, jakie zaoferował Liverpool za piłkarza, o którym Mancini powiedział kiedyś, że „jest w stanie być tak dobry jak Lionel Messi czy Cristiano Ronaldo”.
Balotelli jest bardzo daleko od tego poziomu. Zdobył trzy tytuły mistrzowskie w Serie A, Puchar Włoch i wygrał Ligę Mistrzów z Interem Mediolan, a także zdobył Puchar Anglii i wygrał Premier League z Manchesterem City, jednak nigdy nie dało się odczuć, by był pełnoprawnym członkiem którejkolwiek z tych drużyn czy choćby AC Milan, mimo godnej uwagi liczby zdobytych bramek.
Prawdopodobnie jedyny raz, kiedy czuł się dobrze jako kluczowy piłkarz w walczącym o trofeum zespole, zdarzył się podczas Euro 2012. Ale nawet wtedy – mimo, iż zrobił tyle co inni, by pomóc Włochom w dotarciu do finału – po porażce z Hiszpanią musiał mu się przytrafić napad złości na boisku, zakończony starciem z członkami zespołu trenerskiego drużyny Cesare Prandellego.
Podczas dotychczasowej kariery Balotellego były takie chwile, kiedy wydawało się, że jego olbrzymi potencjał ostatecznie został odblokowany. Bez wątpienia będzie takich chwil więcej w Liverpoolu, gdzie pracując dla wnikliwego i czułego menedżera, w środowisku, które w tych dniach pełne jest optymizmu, wielce prawdopodobnie może poczuć ciepło i czułość, których brakowało mu w poprzednich klubach. Jednak nawet jeśli Balotelli szybko poczuje się na Anfield jak w domu i zakwitnie w zespole zbudowanym tak, by grać swobodny, płynny futbol, ciężko będzie postrzegać to jako coś więcej, niż kolejne, krótkometrażowe małżeństwo zawarte z wygody.
Czy uda mu się uniknąć tęsknoty za domem i nudy, które, według Manciniego, zniszczyły jego poprzedni pobyt na północnym zachodzie Anglii (będzie jednak bliżej ulubionego Knowsley Safari Park)? Czy poziom jego zaangażowania będzie wystarczający, dla standardów oczekiwanych przez drużynę Liverpoolu, która uwielbia naciskać, począwszy od linii napadu – coś, w czym Suárez był doskonały? Czy Balotelli, jak i Sturridge, będą wstanie dostosować się do wielce prawdopodobnych rotacji w składzie, który musi być ustawiany odpowiednio do różnych przeciwników, w sezonie, w którym będzie więcej pracy?
Elementem, który naprawdę wyróżniał się spośród innych związanych z jego pobytem w City, było to, jak tragicznie nie radził sobie, wychodząc na boisko z ławki rezerwowych. Wyglądało na to, że nie był w ogóle w stanie dostroić się do gry, która zaczęła się bez niego. Dwa z najgorszych przypadków, co dziwne, zdarzyły się na Anfield. W kwietniu 2011 roku, wszedł na boisko wcześnie, zastępując kontuzjowanego Carlosa Téveza. Jego występ był tak słaby, że ściągnięto go pod koniec meczu, a towarzyszyły temu głośne drwiny. Siedem miesięcy później pojawił się na murawie w 65. minucie i przetrwał zaledwie minut 18: cztery próby podania, jedno podanie udane, żadnego strzału, żadnego dryblingu, żadnego odbioru piłki, cztery faule, dwie żółte i kartka czerwona.
Nawet jeśli to był nadir albo coś blisko niego, było zbyt wiele podobnych dni z City, kiedy wyglądał jakby nie był zaangażowany, albo zainteresowany, wzbudzając wyraźną dezaprobatę kibiców, kolegów z drużyny i Manciniego, co prowadziło go do zrobienia czegoś głupiego i szkodliwego.
Są też dni kiedy wygląda jak topowy środkowy napastnik – precyzyjny i skupiony na wszystkim, co robi, nie tylko na swych strzałach. Jednak do tej pory były zbyt rzadkie, by można było pomyśleć, że stał się piłkarzem, który jest bliski osiągnięcia optimum swych oczywistych – fizycznych i technicznych – zdolności.
Z punktu widzenia Liverpoolu, jest to oczywista okazja, bo 16 milionów funtów wydane na rynku, gdzie ceny są tak wygórowane, to małe ryzyko. Ale nie oczekujcie, że osiągnie standard Suáreza, ani że będzie poniżej niego. Czy to lepiej, czy gorzej, Mario Balotelli jest zupełnie innym rodzajem ekscentryka.
Komentarze (7)
zacytują byłą koleżankę z redakcji, Justynę: „może dlatego, że lfc.pl to nie gazetka gimnazjalna, tylko poważny serwis informacyjno-opiniotwórczy ;-)”
Obawy odnośnie Balotelliego są jak najbardziej uzasadnione, więc artykuły powstają, chyba nikt sie nie łudzi, że Mario magicznie zacznie grać z podejściem Suareza czyż nie?
Nadal nie rozumiem. Kto hejtuje i gdzie?
Kiedy nie wiedzieliśmy jeszcze, czy traktować doniesienia o Balotellim serio czy nie, napisałem na forum tak: „a) nie jestem zwolennikiem żadnych Włochów w Liverpoolu b) Balotelli ma zbyt duże ego i zbyt mały iloraz inteligencji, żeby zaszczycić nas swoją obecnością na Anfield.”
Tekst, który tu został zaprezentowany, pozwala zrozumieć – takim osobom, jak ja – czemu Balotelli jest tym, kim jest. Z artykułu wynika, że nie jest wcale „zły”. To po prostu „dziecko”. To piłkarz – według opinii panującej na Etihad Stadium – „dziecinny”, „potrzebujący miłości i akceptacji”.
Moim zamiarem nie jest omówienie całego artykułu specjalnie dla Ciebie. Zgoda, tekst nie jest łatwy, ani w tłumaczeniu dla autora, ani w odbiorze – polskim, czy angielskim. Ale nie dajmy się zwariować. To nie jest onet, gdzie wrzuca się 15 memów i wszyscy są happy.