Mølby: Steven zasłużył na ten rekord
W meczu z Tottenhamem Steven Gerrard po raz 43. w historii występów dla the Reds trafił do siatki z rzutu karnego, bijąc należący do Jana Mølby'ego klubowy rekord najskuteczniejszych wykonawców „jedenastek". I chociaż Duńczykowi nieco żal utraconego prowadzenia, cieszy się, że ustąpił właśnie na rzecz kapitana.
Miło było dzierżyć tytuł rekordzisty Liverpoolu pod względem liczby wykorzystanych rzutów karnych. W końcu jednak po 20 latach, czy ile już się ich zdążyło uzbierać od momentu pobicia wyniku Phila Neala, musiałem pożegnać się z moim rekordem. Byłem z niego dumny, lecz jeśli już miał ktoś go poprawić, miałem nadzieję, że zrobi to jeden z naszych najlepszych piłkarzy w historii.
Po cichu liczyłem, że odpowiedzialność za wykonywanie karnego weźmie na siebie Mario Balotelli, dzięki czemu pozostawałbym razem ze Stevenem Gerrardem współrekordzistą... Kibice innych klubów często bywali zdumieni, że to właśnie ja zdobyłem w historii Liverpoolu najwięcej bramek z karnych. Teraz jednak wyróżnienie to przypadło Stevenowi. W pełni zasłużenie.
Przez lata bardzo ciężko pracował nad techniką wykonywania „jedenastek". Gdy tylko podejdzie do piłki, każdy oczekuje, że umieści ją w siatce. W dodatku jest dla kolegów z zespołu bardzo inspirującą postacią – nie ma teraz obecnie wielu piłkarzy, którzy potrafią natchnąć zespół siłą swojej osobowości. Steven z całą pewnością do tego grona należy.
Istnieje dużo różnych sposobów na strzelanie karnych. Niektórzy już wcześniej obierają cel i do końca się tego trzymają. Steven naprawdę znakomicie uderza piłkę, posyłając ją tuż przy słupku.
Ja robiłem to nieco inaczej. Uważam, że podczas wykonywania rzutu karnego liczą się trzy rzeczy: piłka, golkiper i bramka. Zawsze starałem się wyczekać na pierwszy ruch bramkarza i kopnąć futbolówkę w przeciwnym kierunku. Z kolei jeśli golkiper się nie poruszył, posyłałem niską i mocną piłkę po jego prawej stronie. Technika ta przez lata świetnie się sprawdzała.
Mam nadzieję, że Steven poprawi jeszcze swój wynik. Oznaczać to będzie przecież, że kreujemy sobie szanse, jesteśmy w polu karnym rywali i stwarzamy obrońcom problemy. Otuchy dodaje również fakt, że w przypadku niedyspozycji Gerrarda, Mario Balotelli i Rickie Lambert, na których można w tym względzie polegać, chętnie go zastąpią.
Kibice gotowi zaakceptować Balotellego
Nie przypominam sobie, by pojawienie się w klubie jakiegokolwiek innego piłkarza wywołało na Anfield takie poruszenie, a przecież, nie ujmując nic Balotellemu, w przeszłości pozyskiwaliśmy już graczy o znacznie głośniejszych nazwiskach. Można powiedzieć, że jest on swego rodzaju fenomenem i muszę przyznać, że polubiłem go w tej czerwonej koszulce.
Liverpool ma już doświadczenie w posiadaniu w składzie dość ekscentrycznych ludzi. Piłkarze tacy jak Joey Jones czy Bruce Grobbelaar byli inni od pozostałych i właśnie za to fani ich kochali. Balotelli swoją karierę w Liverpoolu rozpoczął z uśmiechem na twarzy. Ciężko pracuje dla zespołu i sądzę, że kibice, poszukujący nowego idola po odejściu Luisa Suáreza, niebawem zaczną Włocha doceniać, a nawet czcić.
Artyści Rodgersa zasłużyli na brawa
Wygrana na White Hart Lane była przede wszystkim znakomitą odpowiedzią na rozczarowanie po porażce z Manchesterem City. Słyszałem, co Rodgers mówił na temat kontroli gry przez pierwsze 40 minut starcia z Obywatelami, lecz końcowy rezultat był sporym zawodem. Występ przeciwko Kogutom zasługuje z kolei na wyrazy uznania.
Widzieliśmy wszystko, do czego przywykliśmy w ubiegłym roku – energię, tempo, poruszanie się, zaangażowanie kluczowych zawodników. Napełniło mnie to wielkim optymizmem na resztę sezonu. Nie wiadomo, czy zbliżymy się do zeszłorocznego osiągnięcia, jednak o jedno możemy być spokojni – ci piłkarze przez cały sezon zapewnią nam iście królewską zabawę.
Równie ważna była jednak dobra gra w obronie, która po raz pierwszy zagrała w takim zestawieniu. Javier Manquillo, Dejan Lovren i Alberto Moreno to całkiem nowe twarze, a o Mamadou Sakho można powiedzieć, że jest „w połowie" nowym piłkarzem. Udało im się ograniczyć Tottenham, który w pierwszych spotkaniach sezonu zdobywał bramki ze swobodą, do stworzenia sobie zaledwie kilku okazji.
Boczni obrońcy dobrze współpracowali z ustawionymi w diamencie pomocnikami. Obaj wypadli naprawdę obiecująco.
Niech już nadejdą kolejne mecze!
Jan Mølby
Komentarze (1)
Dzien bez lizania sie po fiutach, to dzien stracony.