Trzy kropki: Mecz z Aston Villą
Choć wszyscy chcielibyśmy zapomnieć o sobocie i skupić się na wtorku, to ekipa „Trzech kropek” raz jeszcze pochyliła się nad wybranymi aspektami starcia z Aston Villą. Gorąco zachęcamy do zapoznania się z naszymi opiniami.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Kinio25LFC)
Mecz rozkręcał się w tempie podrasowanego wózka widłowego, podczas gdy kibice Liverpoolu przywykli co najmniej do poziomu solidnego pojazdu ze stajni Mercedesa. Daleki jestem od obarczania Rodgersa wszelką winą za porażkę w tak żenującym stylu, żądając jednocześnie głowy menedżera na tacy, jednak analiza wydarzeń, jakie zniszczyły nam wszystkim sobotni wieczór dość klarownie nasuwa prostą odpowiedź na pytanie: kto zawalił? Przede wszystkim, zawalił menedżer, forsując formację 4-3-3 z jednym, wysoko zawieszonym Balotellim, pasem zapełnionej jedynie graczami Aston Villi przestrzeni a dopiero później, leniwie rysującymi się zza horyzontu Hendersonem i Coutinho. Co ciekawe, w pierwszej połowie meczu popularny Hendo nie raz i nie dwa grał w jednej linii z obrońcami i Gerrardem. Po co? Nie mam bladego pojęcia, bo rywal nie napierał. Ogólny przebieg meczu można więc podsumować jako epicką dla fanów statystyk i dramatyczną, bezładną kopaninę dla miłośników Liverpoolu sprzed sezonu, lub sięgając pamięcią nieco bliżej, spotkania z Tottenhamem. Różnica jest jednak taka, że ze Spursami nie zagraliśmy w formacji 4-3-3, czego efekty były od razu doskonale widoczne.
– O trudnych początkach Lovrena na Anfield… (Raf)
Mam strasznie mieszane uczucia co do gry Chorwata. Dejan miał być odpowiedzią Rodgersa na kulejącą komunikację i brak przywództwa w defensywie. Może i zapewnia te cechy. Problem polega jednak na tym, że i tak jest słabym ogniwem zespołu, głównie z powodu fatalnego ustawiania się na boisku. Pierwsza bramka na Etihad, nieudany lob Adebayora, sytuacja sam na sam Chadliego czy (od)krycie Senderosa to tylko kilka przykładów, które obrazują słabą grę w tym elemencie. Elemencie, który jest absolutną podstawą gry każdego stopera. Osobną kwestią jest przedwczesne skreślanie Lovrena przez niektórych kibiców.
– O przeciętniejącym Coutinho… (Exol)
Jeszcze kilka dni temu wszyscy byliśmy dumni, że nasz Brazylijczyk dostał powołanie do reprezentacji swojego kraju. Nic dziwnego, w poprzednim sezonie pokazywał, że warto na niego stawiać i przeważnie nie zawodził. Ten sezon zaczął jednak dość niemrawo. W pierwszych meczach był zazwyczaj niewidoczny, miało się wrażenie, że przechodzi obok meczu. To dość zaskakujące, bo przed sezonem zachwycał chociażby w spotkaniu z Borussią Dortmund. Nie da się ukryć, że Coutinho znajduje się w słabszej dyspozycji. Z drugiej strony trzeba podkreślić, że ciąży na nim duża presja. Wszyscy oczekują, że będzie czarował w każdym spotkaniu, notował wspaniałe asysty i strzelał bramkę w co drugim meczu.
Myślę, że potrzebuje trochę czasu żeby sobie wszystko poukładać w głowie. Czyżby Brazylijczyk ciągle był w szoku po odejściu Suáreza? Być może. Kilka spotkań obejrzanych z ławki rezerwowych na pewno dałoby mu do myślenia.
– O bezowocnych zmianach Rodgersa… (Exol)
Moim zdaniem zmiany bossa były nietrafione. Przede wszystkim z boiska chyba zeszli nie ci zawodnicy co powinni. Dlaczego Rodgers trzymał bezproduktywnego Coutinho? Dlaczego Gerrard był na boisku, chociaż jego wkład w grę oscylował wokół zera? Z drugiej strony to nie był dzień the Reds i choćby sam Archanioł Michał zstąpił na boisko, to niczego by nie zmienił. O ile wpuszczenie Sterlinga było do przewidzenia to po prostu do tej pory zachodzę w głowę, co takiego się stało, że zobaczyliśmy Boriniego? Faceta, który podczas wakacji dobitnie pokazał, że liczą się dla niego pieniądze, a nie regularna gra w pierwszym składzie. Włoch nie pokazał nic, zaliczył dwa podania, w tym jedno niecelne. Wprowadzenie Lamberta za Balotellego było już chyba gestem rozpaczy, bo w to, że mający już swoje lata Anglik będzie walczył, szarpał i gryzł przeciwników – bez skojarzeń :) – wierzyło raczej nieliczne grono fanów.
– O 650 celnych podaniach i jednym celnym strzale… (Kinio25LFC)
Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Bezbarwny środek pola, niemrawy, jakby nie wypił swojej dziennej porcji kawy Gerrard, bezprodukcyjny, acz starający się Coutinho i brak łączności z Balotellim. To wszystko zaowocowało tak porażającą liczbą podań, jednak niemal żadne z nich nie pchnęło poczynań The Reds dalej niż 10–15 metrów ku bramce strzeżonej przez golkipera gości. Niepokojącym zjawiskiem jest to, że na dobrą sprawę wejście Sterlinga, Boriniego i Lamberta niewiele nam pomogło. Jedyna zmiana to ta, że pokonywaliśmy omawiany wyżej dystans szybciej i z większym animuszem. Trzeba będzie popracować nad rywalizowaniem z drużynami, które parkują w bramce autobus, gdyż przy naszym obecnym potencjale kadrowym, mogą one dla Liverpoolu stanowić nie lada wyzwanie. Jak na złość, to właśnie te ligowe przeciętniaki to kopalnia punktów, które po 38 kolejkach mogą zweryfikować nasze marzenia o Big4 i Lidze Mistrzów.
– O pojedynku z podopiecznymi Georgiego Demendżiewa… (Raf)
Nareszcie wraca Liga Mistrzów na Anfield! Oprócz solidnej wymówki na urwanie się w środku tygodnia do pubu, w końcu możemy powrócić do oglądania the Reds w pojedynkach z całą europejską elitą. Oczywiście pierwszego przeciwnika trudno zaliczyć do tej kategorii, jednak trzeba oddać ekipie z Razgradu, że zapisała się już w historii tych rozgrywek niesamowitym meczem ze Steauą Bukareszt. Bułgarski klub, znajdujący się obecnie na 75. miejscu w rankingu UEFA, raczej nie powinien oczekiwać czegoś więcej niż wniesienia do grupy B futbolowej egzotyki i posłuchania najlepszego piłkarskiego hymnu (YNWA, nie „kaszanki”). Mecz z kategorii nieprzegrywalnych.
Komentarze (1)