Trzy kropki: Mecz z Łudogorcem
Ostatnie spotkanie Liverpoolu nie było co prawda ucieleśnieniem słynnego już „poetry in motion”, jednak przyniosło niezwykle ważne trzy punkty w Lidze Mistrzów. Oto, co na temat starcia z Bułgarami mieli do powiedzenia redaktorzy naszego serwisu.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Licznerek)
Dramaturgia do ostatniej minuty zakończona happy endem – chyba każdy lubi takie mecze… ale nie z rywalami pokroju Łudogorca Razgrad. Powrót Ligi Mistrzów na Anfield Road był świętem mimo wszystko trochę zmąconym przez postawę naszego zespołu. Goście z Bułgarii, kompletni nowicjusze w tych rozgrywkach, mieli zostać pewnie pokonani, a jednak napędzili mnóstwo strachu the Reds. Gra Liverpoolu, podobnie jak w meczu z Aston Villą, pozostawiała wiele do życzenia. Podopieczni Rodgersa mieli problem ze stwarzaniem sobie sytuacji bramkowych, a gole po części zawdzięczają nie najlepszej postawie defensorów rywala. Przy pierwszej bramce obrońcy Łudogorca za łatwo dopuścili Balotellego do strzału, a drugi gol był prezentem od bramkarza z Razgradu. Kolejny raz nie zabrakło nerwów pod naszą bramką, jak choćby w drugiej połowie przy stanie 0:0, gdy goście trafili w słupek, czy przy stracie bramki, do której po raz kolejny doprowadził łańcuszek głupich błędów naszych zawodników.
– O rywalach coraz częściej grających na Anfield systemem 1-6-3-1… (Gall)
Do niedawna zaskakiwała mnie taka taktyka, jednak po ostatnich spotkaniach (zwłaszcza dwóch ostatnich) zrozumiałem, w czym rzecz. Zagęszczenie środka pola, większa liczba defensorów, to idealny sposób na zatrzymanie prostopadłych piłek posyłanych przez naszych pomocników. Ostatnimi czasy gramy wyjątkowo czytelnie, a co za tym idzie przeciwnicy rozpracowują nas łatwymi systemami gry. Jak widać, niestety przynosi to im pożądane efekty. Myślę, że jesteśmy też sami sobie winni, bo uparcie wystawiamy jednego napastnika, co przy takiej obronie rywala jest po prostu błędem. Jeden atakujący zawodnik nie zdziała nic, kiedy jest przy nim więcej niż dwóch a czasem nawet trzech piłkarzy. Zdecydowanie powinniśmy zmienić naszą taktykę. Wtedy dopiero przeciwnicy będą musieli zmieniać swoją na mecze z nami. Co jak co, ale po to sprowadzaliśmy napastników żeby grali i strzelali bramki. Nieważne czy mają na nazwisko Balotelli czy Lambert.
– O trwającej 80 minut wyraźnej tęsknocie za Sturridge’em… (Jetzu)
Co tu dużo mówić, we wtorek powróciły koszmary z meczu z Aston Villą. Tak jak w pojedynku z drużyną Lamberta, tak i we wtorkowym spotkaniu The Reds byli momentami kompletnie bezzębni. Przez większość spotkania biliśmy głową w mur i w stylu United Davida Moyesa próbowaliśmy zdobyć bramkę po licznych dośrodkowaniach z bocznych sektorów boiska. Brak Sturridge’a albo raczej ogólnie drugiego napastnika obok Mario był momentami aż nadto widoczny. Na szczęście, jedno z dośrodkowań zostało ostatecznie zamienione na bramkę przez Balotellego, trzeba jednak przyznać, że w ostatnich dwóch meczach gra ofensywna Liverpoolu pozostawiała wiele do życzenia.
– O całkiem dobrym meczu hiszpańskich boków obrony… (Licznerek)
Boczni obrońcy byli we wtorkowy wieczór jednymi z najjaśniejszych postaci tego spotkania. Moreno wyróżniał się nie tylko dziwnie podpisaną koszulką, ale i świetnie oskrzydlał akcje, stwarzając zagrożenie swoimi ofensywnymi wejściami. Asystował przy golu Balotellego, a wcześniej obsłużył dokładnym dośrodkowaniem Hendersona, który główkował nieznacznie obok bramki. Do tego dołożył solidną pracę w defensywie. Jego młodszy rodak Manquillo również mógł zejść z boiska, będąc z siebie zadowolonym. Jak zwykle był bardzo waleczny i pracowity, za co otrzymał nagrodę w doliczonym czasie gry, gdy wywarł presję na bramkarzu Łudogorca i wywalczył rzut karny na wagę trzech punktów. Mając piłkę przy nodze często decydował się na bezpieczne zagrania, ale dzięki wypadom do przodu o mało nie strzelił bramki w drugiej połowie i był bliski zanotowania asysty po dośrodkowaniu na głowę Boriniego. Taki mecz powinien dodać 19-latkowi z Madrytu pewności siebie i pozytywnie nastroić przed nadchodzącymi spotkaniami.
– O dalekim od ideału spotkaniu w wykonaniu Gerrarda… (Gall)
Spodziewałem się zdecydowanie więcej po naszym kapitanie. Ciągle zastanawia mnie jednak jedna rzecz. Drużynie ewidentnie nie idzie na boisku, brakuje pomysłu, a nasz kapitan uparcie pozostaje na swojej pozycji. Dobrze, mogę zrozumieć, że Rodgers po to wystawia go jako DM, żeby tam grał, ale umówmy się: to jest kapitan. Powinien czasem pociągnąć za sobą akcję, wejść w pole karne, zaatakować. Czasem wydaje mi się, że Steviemu powoli gra w piłkę przestaje sprawiać przyjemność, ale wiem też, że nadejdzie taki moment w tym sezonie, kiedy znowu mu się zachce i wszystko wróci do normy.
– O spotkaniu z Dużym Samem… (Jetzu)
W sobotę podopieczni Rodgersa będą musieli zapomnieć o ostatniej ligowej porażce z Aston Villą i powrócić na właściwie tory w meczu z prowadzonym przez Sama Allardyce’a West Hamem. Młoty w tym sezonie grały już u siebie dwukrotnie i obydwa spotkania przegrały, na otwarcie sezonu 0:1 z Tottenhamem oraz w 3. kolejce 1:3 z Southampton. Kolejną dobrą wiadomością dla fanów The Reds jest powrót do zdrowia Joego Allena, w ostatnich dwóch spotkaniach wyraźnie było widać lukę w środku pola stworzoną przez będącego w słabej formie Philippe Coutinho. Liverpool musi wygrać ten mecz, jeśli chce utrzymać dystans do czołówki. Pozostaje mieć nadzieję, że Brendan Rodgers nie popełni tych samych błędów co w spotkaniu z The Villans.
Komentarze (0)