Poznaj fanów LFC z Iraku
Ogromna ilość fanów klubu piłkarskiego Liverpool FC na całym świecie nie jest żadną tajemnicą. Od Bangkoku do Melbourne, od Dżakarty aż po Nowy Jork - piłkarze the Reds przemierzają cały świat, grając przy zagorzałym dopingu wiernych kibiców.
Jest jednak kraj, oddalony o 4800 kilometrów od Merseyside, gdzie oddanie zespołowi Czerwonych jest mniej znane i z pewnością nie widnieje w planach przyszłorocznego tournee drużyny po globie.
Jest to państwo wyniszczone przez wojnę, gdzie obawa o własne bezpieczeństwo jest przykrą codziennością.
Irackie stowarzyszenie kibiców Liverpoolu zostało założone w 2011 roku i początkowo liczyło sobie 20 członków. W chwili obecnej ich szeregi współtworzy 1400 fanów ekipy Brendana Rodgersa.
Swą siedzibę mają w stolicy, w Bagdadzie, jednak zamierzają otworzyć oddziały stowarzyszenia w Basrze i Karabali.
Kibice spotykają się co tydzień, by wspólnie przeżywać każdy mecz Liverpoolu w telewizji. Więź, która łączy ich z Anfield pozwala zapomnieć o trudach życia w ich ojczyźnie.
- Kibicuje Czerwonym od 1987 roku. Miałem wówczas 5 lat. Mój ojciec i starszy brat od zawsze dopingowali Manchester United i chcieli mnie przeciągnąć na swoją stronę, ale w mym sercu zawsze był Liverbird - wyjawił Mustaffa Abood, jeden z założycieli stowarzyszenia.
- Moim pierwszy idolem był John Barnes i to przez niego pokochałem klub. Największą radość przyniosła mi niezapomniana noc w Istambule. Nie spałem przez dwa, celebrując zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Ten dzień nauczył mnie, że w słowniku nie ma takiego słowa jak ,,niemożliwe".
- Pomysł na stowarzyszenie kiełkował w naszych głowach przez długi czas i postanowiliśmy w końcu to sformalizować. W szybkim tempie urosło o ponad 1000 członków i chociaż znajdujemy się po innej stronie świata, łączy i spaja nas pasja do magicznego miejsca, jakim jest Anfield.
- Liverpool to coś więcej niż klub. Jeśli zapytasz się ludzi, jaka jest najszczęśliwsza rzecz w ich życiu, odpowiedzą Ci, że kibicowanie Czerwonym. Dzięki temu możemy się spotykać i pomagać sobie nawzajem, bo przecież nikt z nas nigdy nie będzie szedł sam. Jest to nasze motto życiowe, które trwa przed i po ostatnim gwizdku sędziego.
Walki pomiędzy islamskimi bojownikami i irackim wojskiem wspieranym przez państwa zachodu nie ustają. Bombardowania stolicy i śmierć jest niestety na porządku dziennym w tym rejonie świata.
- Nie zważając na niebezpieczeństwo, zawsze spotykamy się na meczach. Liverpool to nasz sens życia i nic nam nie może tego odebrać - dodał Mustaffa, 33-letni inżynier.
- Uważam, że popularność Liverpoolu w Iraku wiąże się z latami świetności klubu za kadencji Billa Shankly'ego i Boba Paisleya. Wielu kibiców do tej pory przybiera przydomki ku chwale Iana Rusha, Kevina Keegana czy Kenny'ego Dalglisha. Król Kenny i Steven Gerrard są tutaj prawdziwymi ikonami.
Całe stowarzyszenie żywi nadzieję, że w niedalekiej przyszłości otrzymają status oficjalnego fanklubu Liverpoolu.
- To nasz nadrzędny cel. Bycie w ramach oficjalnego fanklubu pozwoli szybko poszerzyć nasze szeregi. A naszym marzeniem jest zobaczyć na żywo the Reds podczas meczu z tutejszą drużyną, na irackiej ziemi. To byłoby coś nadzwyczajnego i na samą myśl ogarnia mnie wzruszenie - zakończył Mustaffa.
Komentarze (1)