Trzy kropki: Mecz z Crystal Palace
Niedzielne spotkanie przysporzyło kibicom Liverpoolu kolejnych trosk, jednak co poszło nie tak? O kilku wątkach, jakie uwidocznili Gayle, Bolasie i spółka, opowiadają nasi redaktorzy: Kinio25LFC, Mleko i Wkacper. Serdecznie zapraszamy!
– O ogólnym przebiegu meczu… (Kinio25LFC)
Mecz byłby może i ciekawy, gdyby do całkiem niezłej piłki, jaką zademonstrowały Orły, dopasował się Liverpool. Gra wyglądała nieźle w drugiej linii, gdzie – wbrew pozorom – nieźle poczynali sobie Coutinho i Allen. Jednak na dłuższą metę te nieudolne schematy, zazwyczaj sprowadzające się do modelu „podanie do najbliższego kolegi → trzy metry do przodu → podanie do Johnsona → wycofanie → zresetuj cykl”, były po prostu bezlitośnie wbijaną w serce kibiców The Reds szpilką. Jeśli zawodnicy i menedżer postawili sobie za cel wygranie w plebiscycie na najbardziej rozczarowujące spotkanie kolejki, to wiele wskazuje na to, że ów cel udało im się osiągnąć. To po prostu nie jest Liverpool. Twarze pasują, nazwiska na koszulkach też, ale ewidentnie na ten mecz wybiegli jacyś przebierańcy. Wicemistrz tak nie gra.
– O występie Rickiego Lamberta… (Mleko)
Napastnicy żyją z podań i takowe świetne zagranie Lallany pewnie wykorzystał Lambert już na początku spotkania. Bramka zdobyta przez Anglika jest jedynym pozytywem, który można wyciągnąć z meczu. Po tym trafieniu napastnik prezentował się bardzo dobrze… do końca pierwszej połowy. W drugiej odsłonie jakby zniknął z pola widzenia. Nie bez przyczyny zacząłem ten tekst od starej piłkarskiej maksymy, ponieważ nasza linia pomocy nie rozpieszczała Lamberta i nie kreowała dla niego sytuacji. Nie można łudzić się, iż piłkarz tego typu weźmie na siebie ciężar gry w ofensywie. Rickie jest solidnym snajperem, który potrafi wykorzystać dobrą piłkę – jeżeli taką dostanie. Zawodnicy tacy jak Suárez czy Sturridge przyzwyczaili kibiców do zdecydowanie innej gry w tej formacji, stąd po występie Anglika pozostaje pewien niedosyt. Czy będzie w stanie strzelać regularnie? Miejmy nadzieję.
– O planie, który działa tylko do utraty bramki… (Kinio25LFC)
Za ostatnich tchnień Kenny’ego mieliśmy zaawansowany schemat taktyczny: piłka do Downinga, facet biegnie, wrzuca na aferę i może coś wpadnie. W tym sezonie, jako że w niemal każdym meczu musimy grać z trzema ogranicznikami: po jednym w obronie, pomocy i ataku, trzeba było odpowiednio przyozdobić poczciwym drewnem zaawansowaną, przyjemną dla oka tiki-takę, jaką wszyscy pokochaliśmy w zeszłym sezonie. Jeśli założyć, że Liverpool na ten mecz faktycznie wyszedł z jakimś planem, to ubolewam nad tym, że był on w swoich założeniach bardzo podobny do tego, który w linii prostej przełożył się na zwolnienie Króla Kenny’ego z funkcji menedżera The Reds. Utrata bramki, nie tylko w tym meczu, ale w każdym spotkaniu tego sezonu, raz za razem doprowadza do czegoś na wzór założenia zawodnikom psychicznej blokady. Coutinho ciągle usiłuje się przed tym bronić, ale nie wiadomo, jak długo jeszcze nasz Brazylijczyk wytrzyma.
– O formie na poziomie strefy spadkowej… (Wkacper)
A więc stało się. Liverpool poniósł trzecią porażkę z rzędu w ligowych rozgrywkach. Swój ostatni mecz w Premier League the Reds wygrali 19 października z QPR, a trzeba pamiętać, że było to niezwykle szczęśliwe zwycięstwo. Po 12 kolejkach zespół z Anfield ma na swoim koncie tylko 14 punktów. To zaledwie 4 oczka więcej niż dorobek Leicester i Burnley, czyli zespołów, które znajdują się obecnie w strefie spadkowej i walczą o utrzymanie w lidze. Jakie są przyczyny tragicznej formy Liverpoolu? Można mówić o utracie Suáreza czy kontuzjach kilku graczy, w szczególności Sturridge’a. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy. Letnie transfery okazały się jednym, wielkim niewypałem, a teraz zbieramy tego żniwo. Do tego dochodzą niezrozumiałe decyzje Rodgersa dotyczące składów meczowych (trzymanie na ławce Cana czy Kolo, a wystawianie Lovrena, Johnsona). Nic więc dziwnego, że coraz częściej w internecie możemy natknąć się na słowa, których ja sam parę miesięcy temu nie spotykałem nawet w najdziwniejszych snach – BRENDAN OUT.
– O porównaniu z majowym remisem… (Mleko)
To na Selhurst Park definitywnie prysła bańka z marzeniami o zdobyciu tytułu w ubiegłym sezonie. Można powiedzieć, że od tamtego spotkania forma Liverpoolu stopniowo leciała w dół, żeby osiągnąć kryzysowy poziom w niedzielne popołudnie. Orły po raz kolejny zafundowały podopiecznym Rodgersa, srogą lekcję pokory. Drużyna Crystal Palace w obu spotkaniach pokazała, jak powinna wyglądać walka na angielskich boiskach, a o czym nasi piłkarze najwyraźniej zapomnieli. Mimo tragicznego wyniku osiągniętego w maju, tęskni się za meczami pełnymi emocji w wykonaniu The Reds. Porażka bez walki boli bardziej, niż wypuszczone zwycięstwo. Kac po zremisowanym 3:3 spotkaniu wydaje się ciągle mieszać w głowach i nogach The Reds, a słowa Rodgersa o poczynionym postępie wydają się być komiczne.
– O meczu ostatniej szansy w Lidze Mistrzów… (Wkacper)
Już pojutrze Liverpool rozegra swój mecz o „być albo nie być” w Lidze Mistrzów. Ewentualna porażka z Łudogorcem w prawdzie nie przekreśli całkowicie szans na wyjście z grupy, jednak staną się one właściwie iluzoryczne. Zespół Rodgersa po prostu musi wygrać to spotkanie. I choć bukmacherzy jednoznacznie stawiają na angielski zespół (kurs na Łudogorec oscyluje w granicach 4.0), to ja osobiście wstrzymuję się od takich przewidywań, szczególnie biorąc pod uwagę nasze ostatnie „wyczyny” w lidze. Kolejnym czynnikiem przemawiających na korzyść bułgarskiej drużyny jest oczywiście fakt, iż mecz rozgrywany będzie na ich podwórku. O tym, jak ciężki jest to teren do zdobywania punktów przekonali się już nasi grupowi rywale z Bazylei. Jedno jest pewne, Liverpool czeka niesamowicie ciężki mecz, a jego wynik może mocno zaważyć na przyszłości Rodgersa.
Komentarze (0)