Trzy kropki: Mecz z Sunderlandem
Jak co poniedziałek zapraszamy na najnowsze „Trzy kropki”! A w nich: nowa taktyka przy rzutach rożnych, trzymetrowy bramkarz, kolejne czyste konto i übermecz, czyli wszystko, co powinniście wiedzieć po spotkaniu z Black Cats (i przed meczem z FC Basel).
– O ogólnym przebiegu meczu… (Arvedui)
Co tu dużo mówić, Liverpool po raz kolejny rozczarował swoich kibiców. Pierwsze 25 minut to dość wyraźna przewaga drużyny przyjezdnej, która w tym okresie była przy piłce przez ok. 65% czasy gry. Obie drużyny rozkręcały się bardzo powoli, a najjaśniejszymi punktami spotkania były momenty, w których Wickham bądź Sterling domagali się rzutu karnego. Druga połowa była w wykonaniu gospodarzy tylko nieco lepsza, a jej podsumowaniem mogą być zaledwie dwa celne strzały (pierwszy w 63. minucie [!]) – oba niezbyt trudne dla bramkarza. W pamięci utkwił mi obrazek, kiedy Liverpool zamknął głęboko cofający się Sunderland w hokejowym zamku i… stanął. Henderson, Sterling, Moreno, Sterling, Moreno, Lucas, Johnson, Škrtel. Wszystko powoli, wszystko na stojąco. Tym razem zabrakło łuta szczęścia z meczu ze Stoke, ale nawet trampkarz wie, że żeby wygrać, trzeba trafić w tę białą ramkę. A z tym Liverpool ostatnio ma problem.
– O rzutach rożnych wykonywanych przez Lucasa… (Arvedui)
Ktoś w sztabie the Reds musiał zauważyć, że rzuty rożne – tak w ataku, jak i w obronie – to pięta achillesowa liverpoolczyków. W ofensywie dwukrotnie piłkę z narożnika wybijał Lucas. Nie Coutinho, nie Lallana, a defensywny pomocnik Lucas. Było to na pewno zagranie rodem z Melwood, jednak najwyraźniej obrona Sunderlandu spisuje się lepiej, niż druga jedenastka naszej drużyny, bo ani za pierwszym, ani za drugim razem zawodnicy w czerwonych koszulkach nie zdołali stworzyć zagrożenia dla bramki Pantilimona. Ciekawostką było też ustawienie podczas obrony rzutów rożnych: trzech zawodników zostawało w pobliżu środka boiska, przez co jeden ze środkowych obrońców gości nie atakował bramki Mignoleta. Cóż z tego, skoro nikogo nie było przed „szesnastką” i wszystkie odbite piłki zbierali gracze Czarnych Kotów?
– O kiełkującej dopiero idei rotacji siłami kapitana… (PiotrekB)
Od początku obecnego sezonu Rodgersowi zarzuca się złe wykorzystanie Gerrarda na boisku. Dynamiczny duet Suáreza i Sturridge’a z poprzedniej kampanii wyparował. Teraz, gdy Liverpool nie dysponuje żadnym z nich ustawianie kapitana na pozycji cofniętego rozgrywającego mijało się z celem. Brak ruchu w ataku odbierał kosmicznym podaniom Stevena skuteczność, a rola przed linią obrony wymagała od niego olbrzymich pokładów energii. Rodgers zorientował się, że mu ich brakuje dopiero po kilkunastu kolejkach, do tej pory obecność kapitana w wyjściowej jedenastce była rzeczą świętą. Mecz z Sunderlandem pokazał, że o ile gra bez piłki the Reds zyskała na nieobecności Gerrarda, to ogólna jakość drugiej linii już nie. Nikt nie kwapił się do wzięcia odpowiedzialności za zespół i porwania go do ataku. Steven wszedł na boisko dopiero w 67. minucie, jednak nie zbawił fatalnie prezentujących się Czerwonych, w jego grze było zbyt dużo niedokładności. Po eksperymentach Rodgersa z kapitanem najlepszym wariantem jego wykorzystania wydaje się wpisanie go w wyjściowy skład w bardziej ofensywnej roli i zmiana w drugiej połowie, gdy zmęczenie weźmie nad nim górę.
– O kilkunastu wrzutkach wprost w ręce Pantilimona… (Jetzu)
Były bramkarz Manchesteru City musiał się w trakcie meczu naprawdę głęboko zastanawiać „o co do cholery chodzi tym liverpoolczykom?”, kiedy bez większego wysiłku łapał kolejne dośrodkowanie mające w teorii zagrozić jego bramce. Wyjaśnijmy sobie coś, Rickie Lambert w powietrzu jest piłkarzem bardzo dobrym, jednak nawet on nie ma większych szans w pojedynku z mogącym używać rąk golkiperem, a zwłaszcza takim, który ręce te może spokojnie wyciągnąć na wysokość trzech metrów. W porządku, nie mierzyłem, czy rzeczywiście Pantilimon ma tak długie ręce, ale dla tych, którzy mecz widzieli, jest jasne, o co mi chodzi. Próby te dobitnie pokazały jak ogromny problem z kreowaniem sytuacji ma w tym sezonie Liverpool. Oprócz pojedynczych przebłysków Raheema Sterlinga i Adama Lallany, w tym sezonie nie kreujemy nic. Od czasu do czasu Gerrard popisze się prostopadłą piłką, ale co z resztą? Gdzie się podział Coutinho z meczu z Dortmundem? Gdzie Jordan Henderson z zeszłego sezonu? Nie można wszystkich naszych niepowodzeń w ataku zwalać na brak Suáreza i Sturridge’a, inni piłkarze muszą się obudzić z zimowego snu i zacząć robić to, co do nich należy.
– O jakby nieco solidniejszej grze w obronie… (Jetzu)
Pisałem o tym już ostatnio i napiszę także tym razem – nasza obrona wygląda lepiej. Nie wygląda ona rzecz jasna tak, jak powinna wyglądać obrona drużyny aspirującej do walki o tytuł, jednak w porównaniu z początkiem sezonu postęp jest znaczący. Co się więc w grze defensywnej The Reds zmieniło? Odpowiedzi na te pytanie powinny być jasne nawet dla przedszkolaka. W składzie nie ma już zakupionego latem za 20 mln funtów Dejana Lovrena, a w rolę defensywnego pomocnika zamiast Stevena Gerrarda wciela się Lucas Leiva. Zastępcy naszych „podstawowych” zawodników nie są może piłkarzami najwyższego kalibru, jednak ze swoich zadań wywiązują się dużo lepiej od poprzedników. Strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdybyśmy mieli w środku pola DP z prawdziwego zdarzenia, a na stoperze kogoś jak Kolo Touré, tylko tak z 6–8 lat młodszego. Trzeba też przyznać, że nawet Glen Johnson w ostatnich kilku spotkaniach grał lepiej niż nas ostatnio do tego przyzwyczaił, tak więc wszystko zmierza w dobrym kierunku… Chyba.
– O „übermeczu” z FC Basel… (PiotrekB)
Jutrzejsze spotkanie z zespołem z Bazylei będzie dla Liverpoolu sprawą życia lub śmierci. Aby awansować do fazy pucharowej the Reds muszą pokonać Szwajcarów. Wcześniej Grając z nimi wcześniej na wyjeździe przekonali się, jakim potrafią być trudnym przeciwnikiem, teraz drużyna z Merseyside podejmie rywala na Anfield. Możemy być pewni, że spragnieni legendarnych europejskich wieczorów kibice dadzą z siebie wszystko, ale czy to samo będzie można powiedzieć o podopiecznych Rodgersa? W obecnym sezonie kompletnie zatracili swój styl, a co gorsza charakter. Ten ostatni czynnik okaże się jutro kluczowy – tylko wola walki pozwoli wydrzeć FC Basel bilet do dalszej fazy rozgrywek, pokazując światu, iż Liverpool nadal liczy się na europejskich salonach. Ewentualna porażka może jeszcze bardziej pogrążyć the Reds, dając sygnał, że nie są jeszcze gotowi na poważne zmagania w Lidze Mistrzów.
Komentarze (0)