Trzy kropki: Mecz z FC Basel
Zamiast pięknej „złotej” powtórki sprzed dekady fanom the Reds pozostała Liga Europy i „Sen o Warszawie”. Kto zawinił? Pech, los, Rodgers, Marković, Kuipers? Zespół „Trzech kropek” postara się odpowiedzieć na to kluczowe przecież pytanie. Zapraszamy do lektury.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Ziaja)
Od pierwszej minuty spotkania dominował zespół ze Szwajcarii, który – w przeciwieństwie do Liverpoolu – wiedział, o co gra. Gracze Brednana Rodgersa grali statycznie, nie opuszczali swoich pozycji. Brak szybkości Lamberta i tragiczna kondycja fizyczna José Enrique dała o sobie znać: pierwszy nie był wstanie nawiązać walki z obrońcami Basel, a drugi był notorycznie ogrywany przez skrzydłowych zespołu przeciwnego.
W drugiej połowie gra zbytnio się nie zmieniła, jedynie Lazar Marković trochę ją rozruszał, ale nie na długo. Zaledwie po 15 minutach drugiej połowy musiał opuścić murawę za głupie uderzenie zawodnika FC Basel, przez co obejrzał czerwony kartonik i zszedł do szatni. Granie od 60. minuty w 10 na 11 nie ułatwiało sprawy, ale patrząc na dyspozycję Lamberta z pierwszej połowy, to wielkiej różnicy nie było. Z przebiegu meczu wyglądało to tak, jakby Liverpool grał od początku o jednego zawodnika mniej. Do 80. minuty The Reds grali za słabo, by chociaż zasłużyć na awans. 10 minut zaledwie dobrej gry nie wystarczyło na wyjście z grupy – remis był niezasłużonym wynikiem, bo z przebiegu spotkania więcej stuprocentowych sytuacji na gola mieli goście.
– O „głębi składu” i Škrtelu ratującym atak w końcówce spotkania… (Jetzu)
Jeśli Brendan Rodgers do tej pory nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo jego kadra potrzebuje napastnika, to na pewno zorientował się po wczorajszym meczu. Rickie Lambert w ostatnich spotkaniach grał całkiem dobrze, przyczynił się do zdobycia kilku bramek i kibice zaczęli nawet wierzyć, że rosły Anglik może wystarczyć do powrotu Sturridge’a i Balotellego. Niestety, natury nie oszukasz. 32-latek w pięciu spotkaniach przed meczem z Basel rozegrał 450 minut. Nie trzeba być geniuszem matematycznym, by zobaczyć, że to ciut dużo. Rickie boisko opuścił już w przerwie, a w drugiej połowie w rolę napastnika wcielał się głównie Raheem Sterling, a pod koniec Rodgers postanowił skorzystać ze starej sztuczki José Mourinho czy Pepa Guardioli i na szpicy wystawił Martina Škrtela. Co najlepsze (a może raczej najgorsze?) Słowak na ataku wyglądał lepiej niż na obronie. Wyglądał też lepiej niż Rickie Lambert w pierwszej części spotkania. Idealnie obrazuje to, jak głęboko zakorzeniony jest problem z ofensywą The Reds. Być może czas, aby Rodgers sięgnął po trochę młodości, Sheyi Ojo, Jerome Sinclair czy Ryan Kent z niecierpliwością czekają na swoją szansę, a gorzej chyba być nie może, prawda?
– O Liverpoolu zbyt słabym na łatwą grupę LM… (Nooldir)
Losowanie fazy grupowej Ligi Mistrzów. Liverpool właśnie przegrał z Manchesterem City 1:3, za kilka dni pokona Tottenham 3:0 i po trzech kolejkach ligowych będzie miał sześć punktów. Pamiętacie, jak odbieraliście wylosowanie tych zespołów? Ulga, bo Basel miał być łatwiejszym przeciwnikiem od innych drużyn z tego samego koszyka. Radość, bo każdy kibic chce zobaczyć swój klub walczący z najlepszym klubem na kontynencie – Realem. Wzruszenie ramionami, bo Łudogorec miał tylko dostarczać punkty. Sześć meczów później optyka zmienia się o 180 stopni. Królewscy okazali się bezlitosnym hegemonem, Szwajcarzy pokazali Liverpoolowi miejsce w europejskim szeregu, a Bułgarzy uwypuklili większość problemów drużyny Rodgersa. Czy Liverpool był za słaby, żeby wyjść z tej grupy? Na papierze nie, ale boiskowa rzeczywistość nie pozwala uciec od twierdzącej odpowiedzi. Jednocześnie każdy musi się też zastanowić, czy mieliśmy prawo oczekiwać więcej. Kilkuletnia nieobecność na najwyższym poziomie okazuje się mieć znacznie poważniejsze skutki, niż brak planów na wtorkowe i środowe wieczory. Kiedy Liverpool cieszył się po finale Capital One Cup lub bił się w środku tabeli, FC Basel ogrywało się w kolejnych edycjach Ligi Mistrzów. Straciliśmy ogromny dystans do klubów, które pięć lat temu dopiero pojawiały się na europejskiej scenie. Rozpęd i doświadczenie, który miała ekipa Beníteza, grając w Lidze Mistrzów co roku, trzeba teraz budować od nowa.
– O przyczynie dwóch roszad już po trzech kwadransach… (Jetzu)
Po ogłoszeniu składów na to spotkanie kibice Liverpoolu zamarli, widząc, że kontuzji nabawił się dowodzący formacji defensywnej Kolo Touré, a w jego miejsce do składu powrócił ten, którego od kilku tygodni kibice The Reds pod własną bramką boją się bardziej niż niegdyś Didiera Drogby czy Ruuda van Nistelrooya. Z Dejanem Lovrenem niestety nie było co zrobić. Alternatywą dla Chorwata byli powracający po dwóch miesiącach do sprawności Mamadou Sakho czy występujący na co dzień w akademii młody Lloyd Jones. Zdziwienie kibiców wywołały inne decyzje. Na lewej obronie ze względu na „doświadczenie” mecz rozpoczął José Enrique, w środku pola wystąpić miało dwóch nominalnie defensywnych pomocników, a z przodu piłki na głowę Rickiego Lamberta posyłać miał nieistniejący skrzydłowy. „To nie może się udać” pomyślało przed meczem wielu fanów, no i mieli oni rację. Już w 45. minucie Rodgers musiał przemyśleć plan na to spotkanie i w miejsce nieporadnego José Enrique czy po prostu wyłączonego z gry Lamberta wpuścił zakupionych latem Moreno i Markovicia. Wybór składu meczowego to jedna z rzeczy, za którą Rodgersowi obrywa się najbardziej, wczoraj z tego powodu jego zespół opuścił Ligę Mistrzów. Miejmy nadzieję, że w niedzielę błędy te nie zostaną powtórzone.
– O czerwonej kartce Markovicia… (Ziaja)
Kartka dla Serba była zasłużona, nie powinien mieć w ogóle zamiaru uderzenia rywala, ale wiele jest takich sytuacji w meczu i według mnie sędzia mógł potraktować go łagodniej, dając żółtą kartkę, bo nie zrobił krzywdy rywalowi. Jednak jak widać zastosował się do przepisów, które jednoznacznie stwierdzają, że za takie nieodpowiedzialne zachowanie powinien udać się pod prysznic. Głównym czynnikiem do pokazania czerwonego kartonika było spowolnienie biegu i popatrzenie w jakiej odległości jest rywal, a sędzia był znakomicie ustawiony. Widocznie dały o sobie znać bałkańskie korzenie. Serb już nie pierwszy raz wylatuje z boiska w rozgrywkach europejskich, wcześniej miał na koncie kartkę w Lidze Europy, gdy reprezentował barwy Benfiki Lizbona.
– O kolejnym bardzo ważnym meczu, z United… (Nooldir)
Czy bedzie to najważniejszy mecz w sezonie? Może być, ale nie nastawiajmy się na pogrom i mecz, który odmieni oblicze całego sezonu. Tak to już jest, drużyny pogrążone w mniejszych lub większych kryzysach nie wychodzą z nich jednym spektakularnym występem – forma wraca zazwyczaj powoli, metodą małych kroków. Ale wszyscy dobrze wiemy, że to nie o formę tu chodzi. Chodzi o podniesienie morale po fatalnym środowym wieczorze, prawdopodobnie o posadę Brendana Rodgersa, ale przede wszystkim o to, że Liverpool ma wygrywać z Manchesterem United. Tak już jest i tyle. Pięć wygranych meczów z rzędu, Di Maria, Robin van Persie, Radamel Falcao i Louis van Gaal - wszystkie serie i nazwiska nie mają znaczenia. W mojej – dość radykalnej jeśli chodzi o Liverpool – kibicowskiej głowie nie mieści się scenariusz, w którym The Reds grają z tak niskim zaangażowaniem jak w pierwszej połowie z Basel i przegrywają bez walki. Czy jesteś w klubie tydzień czy dekadę, w meczu z United masz gryźć trawę, przeciwnika i piłkę. Od naszych zawodników wymagam w najbliższym meczu tylko i aż tyle.
Komentarze (0)