Trzy kropki: Mecz z Arsenalem
Występ podopiecznych Brendana Rodgersa we wczorajszym spotkaniu można określić mianem inspirującego. Jak zauważają autorzy opinii, coraz lepsza gra the Reds pozwala z nadzieją patrzeć w przyszłość. Gorąco zachęcamy do zapoznania się z dzisiejszymi komentarzami, które prezentują Hulus, Wkacper i Ziaja.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Wkacper)
Wczorajszy mecz Liverpoolu z Arsenalem można spokojnie puszczać fanom piłki nożnej na całym świecie jako reklamę angielskiej Premier League. Widzieliśmy w nim wszystko, czym charakteryzuje się angielski futbol. Zacięta walka na boisku, bezkompromisowe i brutalne zagrania piłkarzy, nieoczekiwane zwroty akcji oraz emocje aż do końcowego gwizdka. To wszystko zafundowali nam wczoraj the Reds i Kanonierzy. Pierwsza połowa upłynęła pod znakiem dominacji gospodarzy z Anfield. Gra toczyła się praktycznie cały czas na połowie gości, a piłka pod bramką Brada Jonesa znalazła się zaledwie kilka razy. Taka postawa the Reds zaowocowała w końcu bramką niezwykle aktywnego w tym meczu Coutinho. Niestety, radość nie trwała długo, gdyż tuż przed końcowym gwizdkiem Kanonierzy wyrównali. Po raz kolejny zawinił nasz blok defensywy w połączeniu z dość bierną postawą Jonesa. Druga połowa okazała się prawdziwą przejażdżką rollercoasterem. Bramka Arsenalu, uraz Martina Skrtela, dwie żółte kartki dla Fabio Boriniego, oraz wielkie natarcie i oblężenie bramki Wojtka Szczęsnego. Godnym finałem tego widowiska okazała się wyrównująca bramka, zdobyta przez naszego niezniszczalnego Słowaka. Biorąc pod uwagę statystyki Liverpoolu (27 strzałów na bramkę, 65% posiadania piłki), możemy czuć pewien niedosyt. Faktem jednak jest, że the Reds grają coraz lepiej, a to pozwala z nadzieją patrzeć w przyszłość.
– O zdominowaniu pierwszej połowy… (Ziaja)
Dominacja w pierwszej połowie była wynikiem majstersztyku taktycznego Liverpoolu oraz ułomności zakładania pressingu przez Arsenal, gdzie wykorzystywaliśmy każdą wolną strefę stworzoną przez Kanonierów. Dzięki ruchliwości Lallany, Coutinho tworzyły się korytarze do podań wymijające całą formację obrony. Wielokrotnie robił to Gerrard, Lucas i Sakho. Także dzięki powrotom do linii obrony Lucasa i Gerrarda często The Reds mieli minimum czterech zawodników w jednej formacji do rozegrania, dzięki czemu pressing Arsenalu nie stwarzał zagrożenia. Dlatego też łatwo przechodziliśmy do pod pole karne Arsenalu, dzięki szeroką grę Hendersona i Lazara, co prowadziło do swobodnej wymiany piłki w okolicach pola karnego oraz prawie całkowitego zneutralizowania poczynań Arsenalu w formacji ofensywnej.
Posiadanie piłki w okolicach 30 minuty wynosiło blisko 80% do 20%, co oznaczało, że Arsenalu nie było na boisku. I co jest najgorszym wynikiem Arsenalu od 2003 roku.
– O rosnącej formie Markovicia… (Wkacper)
Mecz z Arsenalem to kolejny solidny występ Markovicia w czerwonych barwach. Jeszcze miesiąc temu w komentarzach pod newsami czy na forum widoczne były liczne głosy, które wskazywały, że zakup Serba był kolejnym wyrzuceniem milionów w błoto i że młody gracz szybko pójdzie śladami Aspasa. Tymczasem jego występy w ostatnich meczach sugerują całkowicie inny scenariusz. Wszystko zaczęło sie w spotkaniu z Bazyleą, kiedy to Lazar wszedł w drugiej połowie i, pomijając jego bezmyślne zachowanie, po którym obejrzał czerwoną kartkę, w znacznym stopniu dodał animuszu ofensywie the Reds. W meczu z Czerwonymi Diabłami również zaprezentował się z dobrej strony, jego podania kilka razy otworzyły napastnikom drogę do bramki, jednak nie potrafili oni z niej skorzystać. We wczorajszym meczu również utrzymywał podobny poziom. Gołym okiem widać, iż w miarę upływu czasu Marković zyskuje coraz więcej pewności siebie. Kto wie, być może dopiero po powrocie Sturridge’a jego talent będzie miał szansę rozbłysnąć w pełni?
– O kolosalnej różnicy między wynikiem do przerwy 1:0 a 1:1… (Hulus)
Zespół dominujący tak mocno przeciwnika nie może zaraz po przełamaniu wyniku oddać tak łatwo prowadzenia. Tym bardziej po stałym fragmencie gry, kiedy piłka fruwała po naszym polu karnym w nieskończoność. Oczywiście wszyscy bez ruchu, w miejscu przyglądali się, jak tracimy kolejną komediową bramkę. Zespół boi się bronić dośrodkowania. Piłkarzom brakuje w takim momencie wyraźnego przywództwa, a na horyzoncie nie widać nikogo odpowiedniego, by to poukładać. Z rezerwowym bramkarzem, który jest ledwie solidny i bez napastnika Liverpool jest niegroźny nawet przy pełnej dominacji, jaką obserwowaliśmy w pierwszej połowie. Dobra gra cieszy, powoli wracamy do futbolu, który zaniósł nas wysoko przed rokiem, ale to wyniki budują pewność siebie, a póki co zdaje się, że nie mamy pomysłu, jak nawet przy gorszej formie wyciągać pozytywne rezultaty.
– O kolejnym dobrym, a jednak „nie-wygranym” spotkaniu… (Ziaja)
Trzy mecze bez zwycięstwa w lidze to passa na poziomie klubu z dolnej połówki tabeli; na coś takiego nie może pozwolić sobie Liverpool. Mnóstwo stwarzanych sytuacji w ostatnich trzech meczach i tylko dwa gole. Nie świadczy dobrze o umiejętności wykorzystywania okazji bramkowych, co wydaje się być największą przyczyną takiego stanu rzeczy. Rodgers coś musi z tym zrobić natychmiast, bo wydaje się, że już marzenia o Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie można włożyć między bajki. Mimo iż styl jest ładny dla oka to amatorszczyzna Jonesa w bramce oraz brak napastnika kosztują nas minimum 5 punktów w lidze. Mecz z Manchesterem United był do wygrania, byliśmy lepsi od rywala i nie wolno wszystkiego zwalać na bramkarza napastnika, bo przy tak wielu sytuacjach bramkowych kilku zawodników powinno zachować się lepiej. Tak samo było w meczu z Arsenalem. Brak pewnego siebie i „w gazie” napastnika powoduje, że nie ma kto wykończyć akcji. Zrzucanie wszystkiego na barki Sterlinga nie jest najlepszym pomysłem, choć i to żadne wytłumaczenie dla niego, bo powinien mieć o trzy bramki więcej. Powodem takiego stanu rzeczy jest nic innego jak SKUTECZNOŚĆ
– O nadchodzącym meczu z Dannym Ingsem i spółką… (Hulus)
Jeśli czegoś można być pewnym, to tego, że Ings strzeli bramkę w tym meczu. Wystarczy niezły napastnik w dobrej formie, by czegoś takiego dokonać przeciwko LFC. Na pewno w którymś momencie meczu nasza obrona stanie zdziwiona, a Burnley przebije się bez zawahania. Pytanie tylko, czy w końcu Liverpool zacznie strzelać? Już zaczyna tworzyć, piłkarze zaczynają się wpasowywać w nowe ustawienie. Szkoda tylko, że kluczowi Sterling czy Henderson grają na pozycjach, które ich ograniczają – ale to nie ich wina, że są braki kadrowe. Mimo wszystko można oczekiwać wygranej a nawet liczyć na dobrą grę. Wydaje się, że Rodgers zaczyna powoli odzyskiwać kontrolę nad swoim zespołem i jest jeden mecz od wystrzelenia z formą. Potrzebuje wyraźnej wygranej, która pozwoli zawodnikom w końcu uwierzyć mocniej w swoje umiejętności a drugi dzień Świąt to odpowiednia pora by tego dokonać, chociaż na pewno nie będzie to spacerek. Burnley nie po to awansowało, żeby za darmo znanym klubom punkty rozdawać.
Komentarze (0)