Trzy kropki: Mecz z Burnley
Dzień po meczu jak zawsze zapraszamy na „Trzy kropki”, czyli redakcyjne spojrzenie na najpilniejsze tematy. Dziś poruszamy m.in. drażliwą sprawę obsady bramki czy kwestię popularnej ostatnio w drużynie Liverpoolu zabawy pn. „wylosuj swoją nową pozycję”.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Jaszczur91)
Starcie z Burnley można streścić jednym zdaniem jako mocno nudnawe, choć zakończone happy endem męczarnie the Reds. Cieszyć możne na pewno czyste konto, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, że defensorzy Liverpoolu zdołali wystrzec się tak charakterystycznych dla nich ostatnimi czasy błędów. W roli środkowego obrońcy dobrze odnalazł się, wprowadzony w przerwie za Kolo Touré Emre Can. To Mamadou Sakho zasłużył jednak na największe pochwały. Francuz zaliczył bardzo pewny występ, którym pokazał, dlaczego tak wielu kibiców Liverpoolu uważa go za najlepszego obrońcę w klubie. Na uwagę zasługuje również spokój, z jakim Raheem Sterling wykończył świetne podanie Coutinho. Gra the Reds wciąż pozostawiała jednak bardzo wiele do życzenia. Pomimo wygranej, w szeregach zawodników Rodgersa często panował chaos, co uniemożliwiło im skuteczne przejęcie kontroli nad meczem i pozwoliło Burnley na sprawienie Liverpoolowi wielu kłopotów, a długimi momentami wręcz zdominowanie przebiegu spotkania.
– O bramkarskim „wyborze między dżumą a cholerą”… (Hulus)
Dużo dyskutowało się w ostatnim czasie o odsunięciu Mignoleta od składu. Jones, który przepuścił w tym czasie wszystko, co mógł, oczywiście nie jest żadną odpowiedzią na problem Rodgersa z obsadą bramki. Z Burnley Austarlijczyk zszedł zaraz po tym jak Ings trafił w słupek, na co ten nawet nie zareagował. Kontuzja jednego powinna być okazją dla drugiego. Jednak Mignolet nie wyglądał na kogoś, komu rzucono wyzwanie. Raczej zrezygnował z walki o swoje miejsce w klubie. Już pierwszy wykop prosto w napastnika rywali był żenujący, bo mógł skończyć się bramką. Jednak prawdziwą kompromitacją było wybicie piłki spoza boiska. Takich rzeczy nie widuje się często w amatorskich ligach. Czyste konto zawdzięczamy tylko i wyłącznie nieskuteczności przeciwnika. W połowie sezonu o bramkarzach Liverpoolu można powiedzieć tylko, że ich nie ma. Trzeba interweniować na rynku transferowym w styczniu, bo sytuacja zrobiła się poważna.
– O Hendersonie marnującym się na nowej pozycji… (Jaszczur91)
Jedynie 29% wygranych pojedynków, ani jednego udanego dośrodkowania, zero stworzonych sytuacji podbramkowych, jedna próba przedryblowania rywala i ani jednego strzału – tak prezentują się statystyki Hendersona z meczu z Burnley. Jordan na pewno ciężko pracuje, aby jak najlepiej spisywać się w swojej nowej roli, ale prawda jest taka, że na wing-backa nasz pomocnik się po prostu nie nadaje. Wyrzucony na bok traci całą swoją zadziorność, umiejętność obsłużenia partnera groźnym podaniem czy odebrania piłki szarżującemu na bramkę rywalowi. Liverpool ma w swoim składzie zawodnika idealnie pasującego do gry na prawym wahadle. Nie jest nim jednak Henderson, a Johnson. Miejsce Jordana jest w środku pomocy i jak bardzo by się nie starał, co najmniej do momentu wyleczenia kontuzji przez Glena, Henderson pozostanie największą ofiarą wprowadzonego przez Rodgersa systemu 3-4-3.
– O grze na ośmiu pomocników… (Hulus)
Jakby tylu wystawił Pep Guardiola i wygrał mecz, to dziś wyszłyby trzy książki na temat kolejnej rewolucji w piłce. Tymczasem Rodgers użył po prostu swoich najlepszych graczy. Wcześniej wspomniana sytuacja braku wartościowych bramkarzy odnosi się także do napastników. W teorii jest ich czterech. W rzeczywistości nie ma kogo wystawić, jeśli Sturridge jest niedostępny. Z obrony to drużyna Rodgersa również nie słynie. Na koniec Can gra w obronie, Sterling w ataku a Henderson na boku. Ta formacja w tym kształcie i przy tej kadrze nie ekscytuje. W odróżnieniu od wcześniejszych meczów nieco więcej kontrolujemy i lepiej bronimy, ale zdecydowanie za dużo piłkarzy nie czuje dobrze swoich ról, stąd tempo i dokładność podań wciąż pozostają przeciętne. Największym problemem takiego nagromadzenia pomocników jest to, że ci najlepsi nie grają na maksimum możliwości przez niewłaściwe ustawienie.
– O Rickiem Lambercie, piłkarzu-duchu… (Jetzu)
Kiedy w 73. minucie zmęczonego Coutinho na placu gry zastępował Rickie Lambert, wielu kibiców The Reds drapało się po głowach – o co znów chodzi temu Rodgersowi? W tamtym momencie Liverpool prowadził już 1:0 i szukał sposobów aby trzy punkty wróciły na Anfield. Z opcji ofensywnych na ławce rezerwowych znajdowali się jeszcze 17-letni Sheyi Ojo oraz krytykowany ostatnio, powracający po kontuzji Mario Balotelli. Dlaczego więc Lambert, który do preferowanego ostatnimi czasy ustawienia pasuje jak pięść do nosa? Co prawda postawienie w tej sytuacji na Ojo byłoby sporym ryzykiem, a i o Balotellim Rodgers mówił, że do systemu nie pasuje (chociaż w drugiej połowie meczu z United czuł się jak ryba w wodzie) jednak wybór Lamberta wciąż pozostawia sporo do życzenia. Anglik zdołał w ciągu tych 20 minut umieścić piłkę w siatce bardzo ładnym strzałem z około 12 metrów, znajdował się on jednak na pozycji spalonej. Prócz tego jego występ wyglądał jak większość w koszulce z liverbirdem na piersi – bezbarwnie. Brendan Rodgers sprowadzał Lamberta jako czwartego napastnika, jednak pewnie nawet on oczekiwał od byłego gracza Southampton trochę więcej.
– O drugiej już w tym sezonie wizycie Łabędzi na Anfield… (Jetzu)
Jeszcze porządnie świąteczne dania się nie przetrawiły, a piłkarze Liverpoolu znów wybiegną na murawę walczyć o trzy punkty. Tym razem nie będą musieli jechać daleko, gdyż to na ich obiekcie zjawią się goście z Walii. Drużyna Swansea City na Anfield w tym sezonie już raz przyjechała, było to w meczu czwartej rundy Capital One Cup. Górą wyszli w tamtym spotkaniu The Reds, chociaż nie można powiedzieć by była to łatwa przeprawa. Podopiecznych Brendana Rodgersa uratowały bramki zdobyte w 86. i 95. minucie przez Maria Balotellego i Dejana Lovrena. Dwójki tej w poniedziałek najprawdopodobniej nie zobaczymy na boisku, a już raczej na pewno nie zobaczymy na nim Balotellego. Nie zobaczymy także między słupkami broniącego w tamtym spotkaniu Brada Jonesa. Łabędzie na Anfield przyjadą podbudowane serią dwóch zwycięstw z rzędu, podczas gdy The Reds na swoim stadionie przegrali w tym sezonie zaledwie dwa razy. Dla Brendana Rodgersa będzie to kolejne już spotkanie z cyklu „must win”, jeśli nadal marzy on o zakończeniu rozgrywek w Top 4.
Komentarze (7)
Bardzo fajne recenzje Panowie. Miła, rzetelna lektura.
Bramkarzy do klubu potrzeba dwóch.