Trzy kropki: Mecz z Chelsea
Pierwsze spotkanie półfinałowe z Chelsea toczyło się co prawda pod dyktando gospodarzy, jednak to goście wywieźli z Anfield korzystny dla siebie wynik. O tym dlaczego tak się stało, co było najlepsze w sezonie, a co wciąż da się poprawić, opowiadają Jaszczur91, Jetzu i PiotrekB.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Jaszczur91)
Liverpool wyszedł wczoraj na boisko nastawiony na ciągły atak od pierwszej do ostatniej minuty. Rodgers liczył na pewno na to, że szybki, świetny technicznie i doskonale radzący sobie z grą na małej przestrzeni duet Sterling – Coutinho zdoła zawrócić w głowach defensywie Chelsea. Mourinho za to znów ustawił swój zespół niezwykle wąsko, z linią pomocy tuż przy obronie. Zostawił nam w ten sposób bardzo mało miejsca na skonstruowanie ataku, licząc na kontry i czekając na defensywny błąd Liverpoolu. Wydawało się, że taktyka Portugalczyka opłaci się po raz kolejny, kiedy sfaulowany przez Cana w polu karnym Hazard zamienił jedenastkę na bramkę. Tym razem Liverpool nie dał się jednak stłamsić, atakując coraz groźniej. Porywająca gra podopiecznych Brendana Rodgersa nagrodzona została wreszcie piękną bramką Sterlinga. Wynik 1:1 może i bardziej zadowala Chelsea, dla wszystkich związanych z Anfield ważniejszy będzie jednak styl, w jakim go osiągnęliśmy. Po takim występie ciężko nie zadać pytania: czy to wrócił Liverpool z poprzedniego sezonu?
– O wciąż mało skutecznym biciu głową w mur… (PiotrekB)
Choć Liverpoolowi udało się zdominować Chelsea, to kompletnie nie potrafił wykorzystać swojej przewagi. Dynamiczne ataki najczęściej zatrzymywały się na zdyscyplinowanych szeregach londyńczyków. To tutaj zespołowi z Merseyside najboleśniej doskwiera brak prawdziwego napastnika w składzie – nie jest problemem zdobywanie bramek, ale ktoś, kto będzie ogniskował ofensywne akcje the Reds. Choć wczoraj nie brakowało fantastycznej pracy zespołowej, drużyna Rodgersa zdobyła wyrównującego gola dopiero dzięki indywidualnemu popisowi Raheema Sterlinga. Wszyscy z utęsknieniem czekamy na powrót do gry Daniela Sturridge’a, który pozwoli w pełni wykorzystać potencjał ataku Liverpoolu. Kto wie, czy wkrótce nie doczekamy się nowej wersji legendarnego SaS?
– O unieszkodliwieniu Costy… (Jaszczur91)
To, co stało się wczoraj z Costą jest chyba najlepszym podsumowaniem gry bloku defensywnego Liverpolu. Gwiazdor Chelsea w zasadzie przestał na 90 minut istnieć, nie potrafiąc poradzić sobie z trójką środkowych obrońców Liverpoolu. Do uciszenia reprezentanta Hiszpanii bardzo przyczyniło się również wygranie przez Lucasa i Hendersona bitwy w środku pola. Spowodowało to odcięcie Costy od podań Fàbregasa i pozbawienie napastnika możliwości wypracowania sobie jakichkolwiek okazji do zdobycia gola. Kontrowersyjny snajper wyróżniał się wczoraj wyłącznie brudnymi zagrywkami takimi jak uderzenie w twarz Cana czy zagarnięcie sobie piłki ręką w polu karnym zespołu Mourinho. Jeżeli dodamy do tego drwiny lecące w jego stronę z the Kop i uderzenie łokciem, jakie sprezentował mu Škrtel, możemy być w zasadzie pewni, że Diego Costa opuszczał wczoraj Anfield z uczuciem ogromnej ulgi. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że ze Stamford Bridge napastnik Chelsea wyjedzie za tydzień w jeszcze gorszym nastroju.
– O bardzo energetycznej 7-osobowej pomocy… (Jetzu)
Sprzyjający system, odpowiedni gracze, wysoka forma – wszystko to, złożyło się na znaczną poprawę w grze środkowej strefy boiska drużyny Brendana Rodgersa. 3-4-3 pozwala Liverpoolowi uzyskać przewagę w środku pola, a przesunięcie Stevena Gerrarda do przodu i powierzenie miejsca w środku duetowi Lucas – Henderson okazało się być ruchem równie ważnym, jak postawienie w środku obrony na Emrego Cana, a nie Dejana Lovrena. W meczu z Chelsea nasi pomocnicy zagrali naprawdę znakomicie, Lucas bez problemu radził sobie z Maticiem, Henderson nie odpuszczał żadnej piłki, a Gerrard w pierwszej połowie jak za młodych lat, skakał od przeciwnika do przeciwnika czym wywierał niesamowitą presję na obrońcach rywala. Dodać do tego solidnego wczoraj Moreno, znakomitego w ostatnim czasie Markovicia, odrodzonego Coutinho, powracającego z Jamajki Stelringa czy nawet śmiejących się w twarz śmierci Cana z Sakho i mamy naprawdę wybuchową mieszankę, a przecież jest jeszcze Adam Lallana. 3-4-3 może nie jest ustawieniem, które wygrywa ligę, ale na dzień dzisiejszy dla Liverpoolu okazało się zbawieniem.
– O szansach na awans do finału… (Jetzu)
Zagraliśmy wczoraj prawdopodobnie najlepsze spotkanie od czasu 5:1 z Arsenalem i… prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Nic oprócz rzecz jasna ogromnego przypływu pewności siebie u zawodników. Kompletnie zdominowaliśmy drużynę, której prasa już w październiku wręczała puchar za mistrzostwo Anglii. Niestety, brak skuteczności i znakomita forma bramkarza Chelsea stawiają nas w ciężkiej sytuacji przed rewanżem na Stamford Bridge. U siebie drużyna Mourinho nie zagra tak samo, a zasady pucharu mówią jasno, że aby awansować do finału, The Reds muszą zdobyć przynajmniej jedną bramkę. Promykiem nadziei dla fanów Liverpoolu jest możliwy powrót do gry Daniela Sturridge’a, Anglik był poza grą przez prawie pół roku, teraz, jeśli wierzyć Rodgersowi, ma on się pojawić na murawie jeszcze w tym miesiącu. Rzecz jasna nie można oczekiwać cudów po tak długiej kontuzji, nie ulega jednak wątpliwości, że Liverpool potrzebuje prawdziwego napastnika tak samo bardzo jak zwycięstw w lidze. Nic dziwnego więc, że fani The Reds właśnie w byłym napastniku Chelsea widzą swojego zbawiciela. Pozostaje mieć nadzieję, że Daniel przez te pół roku nie zapomniał, jak się gra w piłkę, bo jeśli utrzymamy taki poziom gry jak ostatnio, to bramki same się pojawią.
– O ciągu dalszym pucharowego maratonu… (PiotrekB)
W następną sobotę Liverpool zmierzy się z Boltonem w rozgrywkach FA Cup. Byli gracze the Reds – Jay Spearing oraz Emile Heskey – staną przed szansą spotkania się ze swoimi kolegami na Anfield, jednak nie są w zbyt dobrych nastrojach. Kłusaki znajdują się zaledwie na 14. miejscu Championship, a ich forma jak dotąd nie imponuje. Tymczasem the Reds są rozpędzeni po dobrym okresie w Premier League, w której nie przegrali od meczu z Manchesterem United 14 grudnia, i świetnym pucharowym meczem z liderami angielskiej ekstraklasy. Drugi mecz z podopiecznymi José Mourinho odbędzie się tylko trzy dni po spotkaniu z Boltonem, dlatego możemy spodziewać się, że Rodgers da szansę na wykazanie się mniej eksploatowanym graczom. Każdy wynik inny niż zwycięstwo będzie dla niego wielkim rozczarowaniem.
Komentarze (6)
Nie używa się formy "dzień dzisiejszy" to jest masło maślane ;) wystarczy napisać "obecnie/dziś/teraz"
Służba korektorska LFC.pl pozdrawia. ;)