Trzy kropki: Mecz z Boltonem
Po dobrej formie the Reds Liverpool zawiódł kibiców zaledwie remisując u siebie z Boltonem 0:0. The Reds zabrakło zarówno zaangażowania, jak i skuteczności pod bramką rywala, dzięki czemu za niecałe dwa tygodnie będą mieli okazję na zwiedzenie Macron Stadium. Czy mimo to możemy odnaleźć w sobotnim meczu jakieś pozytywy? Poznajmy opinie redaktorów LFC.pl: Vituu, Galla i Hulusa.
- O ogólnym przebiegu meczu… (Vituu)
W pierwszych minutach meczu drużyna Boltonu rzuciła się do ataku, lecz wraz z upływem kolejnych minut Liverpool konsekwentnie przejmował pełną kontrolę nad spotkaniem, tak jak zdążył nas do tego przyzwyczaić w ostatnich tygodniach. Mimo przewagi i wielu sytuacji the Reds ponownie mieli kłopoty ze skutecznością co dodatkowo utrudniał świetnie dysponowany tego wieczoru bramkarz gości - Adam Bogdan. W przeciwieństwie do meczu z Chelsea, wiele akcji było rozgrywanych "na stojąco" i brakowało częstszej wymiany pozycji. Liverpoolczycy wielokrotnie komplikowali sobie grę szukając niekonwencjonalnych rozwiązań w polu karnym przeciwnika zamiast postawić proste rozwiązania, które czasem są po prostu tymi najlepszymi. Po raz kolejny widać było brak nominalnego i klasowego napastnika, który byłby w stanie zamienić ogrom sytuacji bramkowych na gole. Wielokrotnie można było dostrzec pokładanie odpowiedzialności na Sterlingu, który często był po prostu osamotniony i nie mógł poradzić sobie z kilkoma zawodnikami broniącymi dostępu do bramki. Pomimo że drużyna Boltonu miała kilka okazji, to zazwyczaj były to strzały kierowane poza światło bramki, które nie powodowały dużego zagrożenia pod bramką Simona Mignoleta. W późniejszej fazie spotkania zawodnicy Boltonu nastawili się przede wszystkim na to by nie stracić bramki, co ostatecznie udało się i doprowadziło do konieczności rozegrania meczu rewanżowego na Macron Stadium.
- O powrocie do obrony Jose Enrique i Glena Johnsona... (Hulus)
Rotacja była nieunikniona a ze względu na to, że przeciwnik gra w niższej lidze oraz w ataku ma piłkarzy, którzy już przed kilkoma latami zeszli poniżej poziomu Premier League, można było dać odpocząć kilku defensorom. Enrique zajął miejsce na lewej stronie, gdzie w teorii powinien czuć się komfortowo. Nic z tego. Grał chaotycznie, nawet jak częściowo mu się udawało to ostatecznie i tak wszystko psuł mizernym dośrodkowaniem. To nie był występ, który mógłby spowodować zaniepokojenie Moreno a przecież młodszy Hiszpan ostatnio niczego wielkiego nie prezentuje. Po przerwie Enrique już nie wybiegł na murawę i to się raczej będzie powtarzać. Natomiast bardziej interesujący miał być powrót Glena Johnsona do składu. Jednak nie typowo na prawą stronę. Tam biegał (w zasadzie wyłącznie biegał) Manquillo a Anglik z bujnym doświadczeniem znalazł się z prawej strony trzyosobowego bloku defensywnego. Dopiero wrócił po kontuzji, grał na pozycji, do której może nie być przyzwyczajony, ale niewiele nowego można o nim powiedzieć po tym występie. Powolny w ruchach, długo podejmował decyzje, niepewny, momentami niechlujny. Nieistotne, że koledzy na kilkadziesiąt minut przyspieszyli i chcieli zakończyć sprawę awansu bez powtórki. Glen wydawał się tym niewzruszony i dalej pogrążony w melancholijnym nastroju marnował cenne sekundy. Obaj zagrali nijako, zupełnie nie tak jak oczekiwać można po rezerwowych mających chęć przebić się do pierwszego składu. Właśnie, czy oni na pewno tego wystarczająco mocno pragną?
- O pozbawionym lidera środku pola... (Gall)
Zawsze uważałam, że druga linia to najważniejsza strefa na boisku a w naszym przypadku powinno tak być, po tylu transferach w lato pod względem ściągania pomocników. Brakowało mi kogoś, kto mógł by pociągnąć drużynę do przodu, dać jakiś sygnał do ataku. Nie było to zresztą widoczne pierwszy raz, tym razem jednak usprawiedliwieniem okazał się przeciwnik. Obawiam się, że ani Gerrard ani Henderson nie będą w tej kampanii zawodnikami, na których ekipa będzie mogła liczyć w takich kluczowych momentach.
- O ożywieniu gry po wejściu Markovicia... (Gall)
W ostatnich tygodniach Lazar podoba mi się znacznie bardziej niż na samym początku. Wreszcie rezerwowy gracz wnosi coś do gry i uważam, że powinien być na stałe w pierwszym składzie, bo ewidentnie widać, że załapał o co chodzi. Podobają mi się jego próby dryblingów czy tez nawet uderzeń. Najważniejsze jest to , że wreszcie przestał się bać biegać i walczyć z przeciwnikami. Jeszcze trochę i zapewne wyrośnie nam na solidnego skrzydłowego a tego nam brakuje. Liczę też, że w rewanżu z Chelsea zagra od pierwszego gwizdka i znowu będzie biegał od jednego przeciwnika do drugiego
- O niechętnym do brania odpowiedzialności ataku... (Vituu)
Brak skuteczności i częsta nieporadność w końcowej fazie akcji to problem, z którym Liverpool zmaga się od dłuższego czasu. W ostatnich meczach, odpowiedzialność za zdobywanie bramek najczęściej kładziona jest na Sterlingu, który pod nieobecność Daniela Sturridge'a próbuje być liderem ofensywy lecz często po prostu nie jest jeszcze w stanie wziąć całego ciężaru gry na swoje barki. Co więcej, młody Anglik daje zdecydowanie więcej jakości występując jako skrzydłowy, a nie grając w roli środkowego napastnika, gdzie jest wystawiany z konieczności spowodowanej brakiem klasowego, bramkostrzelnego zawodnika. Wiele osób liczyło również w tym meczu na Adama Lallanę, który jednak był w słabej dyspozycji tego wieczoru i nie był w stanie zapewnić Liverpoolowi zwycięstwa. Dlatego też Sturridge'a brakującym elementem układanki może być długo wyczekiwany powrót Daniela. To właśnie on będąc naturalnym liderem ataku the Reds przejmie odpowiedzialność za zdobywanie bramek, czym da zastrzyk pewności siebie i energię całej drużynie.
- O rewanżowym meczu z Chelsea na Stamford Bridge... (Hulus)
Szykuje się wielkie spotkanie. Pierwszy mecz pozostawił niedosyt, ale był też wyraźnym znakiem, że Liverpool może już nawiązać walkę z najlepszymi. Jednak pokonanie Mourinho na jego stadionie to nie jest proste zadanie, nawet jeśli dokonało tego Bradford City. Przede wszystkim na Liverpool wyjdzie najmocniejszy skład, który na pewno nie zlekceważy przeciwnika. Ponadto Portugalczyk wykorzysta duże potknięcie w Pucharze Anglii na swoją korzyść i jego piłkarze będą chcieli odegrać się na the Reds. Prawdopodobnie zagra bardziej ofensywnie niż na Anfield i nie pozwoli Rodgersowi znowu przejąć kontroli. Liverpool wyjdzie pewnie w identycznym ustawieniu jak w pierwszym spotkaniu. Lepszego na ten moment nie ma a ewentualny powrót Sturridge ograniczony będzie do kilkunastu minut. Do wygrania jest wiele, bo we wtorek szykuje się mecz na wyższym poziomie niż potencjalny finał. Dodatkowym smaczkiem jest umożliwienie Gerrardowi podniesienia jakiegokolwiek pucharu przed odejściem do Los Angeles. Na nic to jednak jeśli nie strzelimy przynajmniej jednej bramki na Stamford Bridge a Liverpool ma kolosalne problemy ze skutecznością w tym sezonie. Tracąc duet Suarez-Sturridge został z wielką pustką w ataku, w żadnym stopniu której nie zapełnił Balotelli. Nawet rosnąca forma zespołu, przypominająca poprzednią wiosnę nie pozwoli klubowi na osiągnięcie celów, jeśli siła ognia dalej będzie tak mizerna. Paradoksalnie tym razem to mocna defensywa musi ratować to, czego ofensywa nie wykorzysta.
Komentarze (0)