Didi: Steven to prawdziwy lider...
...zawsze dodawał nam pewności siebie na boisku. Kiedy dołączyłem do Liverpoolu w 1999 roku każdy narzekał na tego dzieciaka, ale wiedziałem o tym, gdy jeszcze grałem dla Bayernu. Na szczęście Stevie pragnął odnieść sukces i dzieki temu ma w dorobku wspaniałą karierę.
Miałem furę szczęścia grając z takimi liderami jak Oliver Kahn czy Lothar Matthäus. Grałem ze zwycięzcami Mistrzostw Świata i Champions League zanim przybyłem do Anglii, więc znałem wymagania, które trzeba było spełnić, aby być na szczycie. Z łatwością można dostrzec, że Gerrard spełniał je od najmłodszych lat, od pierwszych występów.
Ale miał przed sobą długą drogę. Każdy narzekał na tego dzieciaka, wiedziałem o tym, gdy jeszcze grałem dla Bayernu. Ogromny potencjał nie zawsze gwarantuje sukces.
Jestem bardzo ostrożny, gdy ktoś mi mówi, że za pięć lat dany zawodnik będzie podstawowym piłkarzem reprezentacji Anglii. Życie młodego piłkarza komplikuje się, gdy musi nagle zacząć rywalizować z mężczyznami. Wtedy widać, czy dany dzieciak ma szanse. Trzeba się poświęcić. Nie można już wychodzić ze znajomymi. Dlatego wielu nie potrafi się z tym pogodzić, ale dla Steviego to nie był problem. Jego etyka pracy była znakomita.
Przeżył wspaniałe momenty na boisku, ale poza nim również był wzrorem. Sposób w jaki prowadził swoje życie pozaboiskowe jest niesamowity. Każdego dnia pragnął być jeszcze lepszym piłkarzem. Ma ogromną chęć pracy nad sobą.
Nikt nie ma wątpliwości, że talent ma we krwi. Zawsze miał doskonałe podanie i siłę. Cechowała go niesamowita szybkość, był nie do zatrzymania. Miał dobrą technikę i wykończenie. Miał wszystko, aby stać się czołowym zawodnikiem, ale w każdym meczu trzeba potwierdzać swój status. On dobitnie potwierdzał swoje umiejętności na boisku.
Na każdym treningu był bardzo pewny siebie. Ścierał się z każdym. Nie bał się nikogo. Miał ogromny szacunek do innych, ale na treningu liczyło się zwycięstwo. Gra dla Liverpoolu była wszystkim czego chciał.
Stevie wdarł się do zespołu i stał się jego liderem. Strzelał bramki, nieraz przechylał szalę na korzyść the Reds. Zrozumiałą decyzję podjął Gérard Houllier kiedy przekazał mu kapitańską opaskę.
To uwolniło w nim wszystko co najlepsze. Dźwigał na barkach ogromną presję. Dzieciak z miasta kapitanem drużyny, ale to nie stresowało go.
Nie mam wątpliwości, że zasłużył na opaskę, bo grał jak kapitan przez dwa czy trzy lata wcześniej. Sami Hyypia był dobrym kapitanem, wykonał wspaniałą pracę, ale Gérard Houllier zadecydował, że czas, aby przekazać ją Stevenowi, który udźwignął powierzone wyzwanie.
Im większą miał na sobie odpowiedzialność, tym lepiej grał.
Spójrzcie na finał Ligi Mistrzów z Milanem. Czy to był jego najlepszy mecz? Nie sądzę. Stevie wpisał się w drużynę i grał dla jej dobra.
Można spokojnie wskazać jeden albo dwa jego lepsze spotkania. W meczu w Stambule był siłą napędową drużyny i stał za naszym zwycięstwem. Zdobył pierwszą dla nas bramkę, która pozwoliła wrócić z dalekiej podróży. Był liderem, który będąc na boisku dodawał nam pewności siebie.
Rok później byliśmy już myślami za burtą w finale FA Cup. W ostatniej minucie uratował nas wspaniałym trafieniem z 30 metrów.
Zagrał kilka doskonałych meczów, gdy trenerem był Rafa Benítez. Rafa pomógł mu się rozwinąć. Ustawiał go na pozycjach, gdzie nie musiał się zbytnio martwić za grę w defensywie. Stevie nigdy nie chciał grać na prawej flance czy tuż za napastnikiem, ale powiedziałem mu, na wczesnym etapie jego kariery, że marnuje się goniąc do tyłu za piłką. Oczywiście potrafi grać na pozycji środkowego pomocnika, ale zawsze uważałem, że ma większy wpływ na drużynę grając z przodu. Miał przecież łatwość zdobywania goli, siłę, aby przepychać się z rywalem i przede wszystkim znakomitą prawą nogę, którą strzelił mnóstwo bramek.
Grałem też przeciwko niemu. Rzadko się zdarza taki środkowy pomocnik o wzroście i umiejętnościach Stevena. Miał ze sobą pełny pakiet. Trzeba było go blisko pilnować od 25 metra od bramki, bo nagle mógł bez ostrzeżenia strzelić i zdobyć wspaniałego gola, ale gdy podchodziło się zbyt agresywnie potrafił minąć cię jak na treningu. Zawsze dawał z siebie 100%. Grał dla klubu, który darzy miłością od tak dawna i z pewnością sobotnie spotkanie będzie bardzo emocjonalne dla każdego. Stevie jest jedyny w swoim rodzaju. Czy zawodnik takiego kalibru zostaje w jednym klubie przez tak długi czas? Wątpię. Właśnie dlatego jest tak wyjątkowy.
Nie czekam na to, aż wystąpi na Anfield po raz ostatni, ale taki jest football i takie rzeczy się zdarzają. Byłoby świetnie, gdyby Stevie ustawił piłkę na 25 metrze w ostatniej minucie przy stanie 0:0 i umieścił piłkę w okienku. Jak wielokrotnie robił to wcześniej.
To byłoby idealne pożegnanie.
Dietmar Hamann
Dietmar Hamann zagrał 283 razy dla Liverpoolu. Razem ze Stevenem Gerrardem wygrał Ligę Mistrzów w 2005 i finał FA Cup w 2006 roku.
Komentarze (0)