Kennedy: Najlepsza chwila w życiu
Alan Kennedy przez kibiców jest najbardziej pamiętany dzięki swoim bramkom w dwóch finałach Pucharu Europy. Jednak jego pierwszy triumf w 1981 nie miałby nigdy miejsca gdyby nie Bob Paisley...
Pamiętnego dnia 1981 roku, the Reds po raz trzeci podbili Europę. Puchar zawitał w Merseyside dzięki skromnemu zwycięstwu 1:0 nad Realem Madryt.
Kennedy strzelił jedynego gola w 81. minucie. Odebrał doskonałe dośrodkowanie od Ray'a Kennedy'ego i z lewego skraju pola karnego posłał prawdziwą petardę w bramkę przeciwników. Paryska arena Parc des Princes oszalała z radości niczym the Kop.
Ten moment uczynił legendą Liverpoolu człowieka pieszczotliwie nazywanego "Barney Rubble".
Niektórzy mogą doszukiwać się w tym chichotu losu, ponieważ noc chwały o mało nie zakończyła się złamanym sercem. Przed tą chwilą, Kennedy ani razu nie dotknął piłki!
- Wiem, że zawsze opowiadam o tamtym meczu, ale to są moje najwspanialsze wspomnienia jakie mam - powiedział Anglik dla liverpoolfc.com.
- Byłem bardzo bliski opuszczenia tego spotkania. Złapałem jakiś uraz w pierwszym meczu półfinałowym przeciwko Bayernowi Monachium. W drugim meczu zastąpił mnie Richard Money.
- Klubowy lekarz powiedział mi, że będę gotowy do gry w przeciągu 10 tygodni więc ciężko będzie zagrać w finale. Jednak byłem bardzo zdeterminowany, aby wrócić na mecz mojego życia.
- Jestem wdzięczny Bobowi, że dał mi wtedy szansę. Cieszę się, że nie stracił wtedy we mnie wiary.
- Tak naprawdę, to Ray po prostu podał mi piłkę, a ja tylko kopnąłem ją najmocniej jak potrafiłem i akurat udało mi się zdobyć bramkę - wspomina napastnik.
- Dzięki Bogu, że bramkarz kompletnie się pomylił i rzucił się w przeciwny róg. Piłka przeleciała mu obok ramienia i zatrzepotała w siatce.
- Po bramce spojrzałem na fanów Liverpoolu i widziałem jak próbują wbiec na boisko żeby mi podziękować.
- To było coś fantastycznego, wygrać Puchary Europy podczas mojego pierwszego sezonu w zespole the Reds.
Celebracja wygranej, która rozpoczęła się tuż po końcowym gwizdku i na stałe wpisała się do klubowej historii. Imprezie przewodził wtedy pewien Szkot.
- Wszyscy zebraliśmy się w pokoju Alana Hansena, ponieważ wydał się on [pokój - przyp. red.] największy z tych, którymi dysponowaliśmy - powiedział Kennedy.
- Alan i Kenny Dalglish intonowali pieśni. Wypiliśmy kilka drinków i świętowaliśmy tak do białego rana.
Komentarze (0)