Trzy kropki: Mecz z Bournemouth
Choć wywalczone w nieprzekonującym stylu, zwycięstwo nad Bournemouth należy uznać za bardzo istotne. Jednak co na jego temat mieli do powiedzenia nasi redakcyjni koledzy: Jetzu, Kinio25LFC i TPK? Zapraszamy na najświeższe „Trzy kropki”.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Kinio25LFC)
Trudno powiedzieć coś dobrego o przebiegu gry z perspektywy kibica Liverpoolu. Bornemouth – owszem, mogło się podobać. Wisieńki grały widowiskowo, odważnie, bez szacunku dla rywala, przedzierając się między drugą linią a defensywą, czyli zagrali dokładnie tak, jak oczekiwano tego od Liverpoolu. Gdybym miał dopatrywać się atutów w naszej grze, to jedyne niepodważalne korzyści, jakie wyniosłem z minionego starcia tych dwóch ekip, to przekonanie o jakości naszych bocznych obrońców i Hendersona. Mimo wszystko od zespołu, którego trener inspirował się tiki-taką rodem z Barcelony, należy oczekiwać nieco więcej animuszu. Szczęśliwie jednak, udało nam się dowieźć korzystny wynik do końcowego gwizdka, dość niespodziewanie stając przed szansą na podwojenie dorobku bramkowego Christiana Benteke.
– O wciąż nierozwiązanej kwestii obsady stoperów… (Jetzu)
Kwestia dwójki występującej na środku obrony na pewno jest sporna, nie nazwałbym jej jednak nierozwiązaną. W oczach Brendana Rodgersa wszystko jest jasne, gra duet Škrtel – Lovren i po dwóch kolejkach The Reds są jedną z trzech drużyn, która nie straciła jeszcze ani jednej bramki, tak więc póki co menadżer z Irlandii Północnej broni swoich decyzji. Największe emocje rzecz jasna budzi wybór Dejana Lovrena ponad Mamadou Sakho; w inauguracyjnych spotkaniach Chorwat sprawiał jednak całkiem niezłe wrażenie, czego nie można powiedzieć o jego koledze, Martinie Škrtelu. Przed tą dwójką pierwszy poważny sprawdzian w tym sezonie (chociaż można się spierać, że przecież rok temu Stoke wpakowało nam sześć bramek) i pozostaje mieć nadzieję, że tak jak w spotkaniach ze Stoke i Bournemouth, tak z Arsenalem obrońcy udowodnią, że Brendan Rodgers podjął dobrą decyzję.
– O premierowym uderzeniu „Big Bena”… (Jetzu)
Christian Benteke nie zdobył bramki w Stoke, dołączył jednak do Luisa Suáreza i Fernanda Torresa, którzy także rozpoczynali strzelanie w debiucie przed własną publicznością. Bramka nie była piękna, a w świetle nowych zasad nie powinna być uznana, jednak takich właśnie bramek brakowało nam w zeszłym sezonie. Benteke świetnie wbiegł w wolną przestrzeń, nie dając się złapać na spalonym i umieścił piłkę w siatce – rok temu tego nie było, mam nadzieję, że w tym roku będzie tego jak najwięcej. Ogólnie swoim występem Belg zamknął usta części krytyków – walczył, nakładał pressing, grał kombinacyjnie, kreował sytuacje (dwa razy znakomicie wystawił piłkę do Coutinho, który nie potrafił wykończyć akcji) i był nieustającym problemem dla defensywy beniaminka. Powinien w końcówce spotkania dołożyć drugie trafienie, chociaż po dokładnym obejrzeniu akcji widać, że bardziej niż zły strzał Benteke była to świetna interwencja Artura Boruca. Ogólnie rzecz biorąc występ jak najbardziej na plus, miejmy nadzieję, że zobaczymy takich jeszcze wiele.
– O stałych fragmentach gry szlifowanych w Melwood… (Kinio25LFC)
W „erze Luisa Suáreza”, stałe fragmenty gry były tym elementem, który siał popłoch w sercach rywali na długo przed gwizdkiem rozpoczynającym zawody. Dość tylko napomknąć o potężnych, mierzonych wrzutkach, za sprawą których rozmontowaliśmy u siebie ekipę Arsène’a Wengera aż 5:1. Ta magia zanikła wraz z niechybnie zakończonym sezonem, aby teraz, za sprawą Milnera, Hendersona i asystujących im Coutinho oraz Benteke, powrócić. Kilka piłek, które rozgrywali między sobą nasi pomocnicy stanowiły dość jednoznaczne potwierdzenie tego, nad czym Rodgers intensywnie pracuje za szczelnie zamkniętymi drzwiami Melwood. I mimo że zdarzały się kiksy i niedomówienia, to zakończone spotkanie z Bournemouth pokazało, że Liverpool na nowo stara się wrócić do tej dobrej, dającej nam w przeszłości wymierne korzyści strategii skutecznego egzekwowania stałych fragmentów gry.
– O kilku wątpliwych decyzjach sędziowskich… (TPK)
Sędzia był zdecydowanie najgorszym aktorem tego widowiska. Wydawać by się mogło, że po gwizdek i kartki sięgał bez namysłu. Już przy golu dla Bournemouth faul był bardzo dyskusyjny, biorąc pod uwagę standard karania przewinień w polu karnym w Premier League. Być może to też jakieś przedsezonowe zarządzenie „z góry”, tego jednak nie wiemy. Z pewnością jednak można – i należy – przyczepić się do gwizdanych fauli. Wiele z nich najzwyczajniej w świecie nie było faulami, a z pięciu żółtych kartek tak naprawdę potrzebne były góra dwie. Nie popisał się również asystent Craiga Pawsona, uznając Liverpoolowi nieprawidłowo zdobytego gola. Sędziowie na boisku bardziej przeszkadzali niż pomagali i nie ma co ukrywać, trochę zepsuli ten mecz. Poza bramką dla the Reds nie były to błędy niewybaczalne, ale już ich liczba niewybaczalna była.
– O trudnym wyjeździe na Emirates… (TPK)
Obie ekipy nie zachwyciły na początku nowego sezonu – Arsenal wprawdzie pokonał Chelsea, jednak w lidze zaliczył poważną wpadkę już w pierwszej kolejce. Z Palace zaprezentowali się lepiej, ale wciąż nie była to optymalna dyspozycja the Gunners. Mecz na Emirates z Liverpoolem jest więc dla nich genialną okazją na pokazanie, że mecz o Tarczę Wspólnoty nie był odosobnionym przypadkiem. Również the Reds mają sporo do udowodnienia – mimo kompletu punktów nasze zwycięstwa nie były pewne, mieliśmy też sporo szczęścia. Z tak szarpaną grą na Emirates nie mamy co szukać. Z Bournemouth nie pokazaliśmy się z lepszej strony niż ze Stoke, a graliśmy przecież u siebie. Na Arsenal w Londynie – nawet ten w formie z drugiej kolejki – to z pewnością nie wystarczy.
Komentarze (3)