Trzy kropki: Mecz z Evertonem
Tegoroczne derby na Goodison Park zostaną w pamięci raczej nie z powodu porywającego widowiska, ale przez pryzmat zwolnienia Brendana Rodgersa. My jednak (z małym wyjątkiem) postaramy się skupić na tym, co wydarzyło się na boisku. Zapraszamy zatem na „Trzy kropki”!
– O ogólnym przebiegu meczu… (Kinio25LFC)
Jak na derby, wiało nudą. Może poza pierwszymi dwudziestoma minutami spotkania, kiedy obydwie ekipy starały się pokazać na Goodison Park, że to one rządzą i dzielą. Poza kilkoma rajdami na skrzydłach, nic z tego pokazu siły nie wyszło. Jak na ironię, jedynymi „derbowymi” akcentami widowiska zdawały się być kłótnie z udziałem dwójki liverpoolczyków: Emrego Cana i Mamadou Sakho. Generalnie rzecz ujmując, był to jednak spokojny a w drugiej połowie wręcz nudny spektakl, będący symbolicznym zwieńczeniem poczynań Liverpoolu pod batutą Rodgersa na przestrzeni ostatnich miesięcy.
– O pressingu założonym od/na początku spotkania… (Kinio25LFC)
Jak wspomniałem przed chwilą, ledwie pierwsze dwadzieścia – trzydzieści spotkań zbliżyło się do poziomu derbów Liverpoolu z najlepszych lat. Obawiałem się o formację defensywną Liverpoolu, jednak cała trójka wespół z asekurujących ich Lucasem, Moreno i Clynem, ustawionymi na wahadle, dość łatwo niwelowała poczynania popularnych Tofików. Trzeba jednak oddać, że rywal zza miedzy z taką samą łatwością wyłączył z gry Sturridge’a i Coutinho. Piłkarskie szachy znudziły się w takim samym stopniu the Reds i evertończykom stosunkowo szybko, ustępując pola rwanym, szarpanym akcjom, które jednak defensorzy obydwu stron rozbijali dość łatwo. Jeśli mowa o pressingu, gdy obydwie ekipy usiłowały go stosować, trzeba podsumować słowami, iż była to jedna z niewielu ozdób minionego spotkania.
– O wahaniach formy Cana… (Jetzu)
Emre Can piłkarzem jest niewątpliwie wielce utalentowanym i tylko ślepy nie widzi w młodym Niemcu potencjału na zostanie gwiazdą tej drużyny. Były już menadżer Liverpoolu, Brendan Rodgers, lubił stawiać na Cana w roli jednego z trzech środkowych obrońców, na początku Niemiec spisywał się tam znakomicie, im dalej w las tym jednak gorzej. We wczorajszych derbach jak na srebrnej tacy wyłożył piłkę do Romelu Lukaku, a Belg bez chwili zawahania skorzystał z okazji. Niemiec zadebiutował niedawno w reprezentacji swojego kraju w meczu przeciwko Polsce i też nie wypadł najlepiej na tle przeciętnych skrzydłowych, którzy raz za razem atakowali stroną zawodnika Liverpoolu. Pozostaje teraz trzymać kciuki, że nowy menadżer pozwoli rozkwitnąć Niemcowi tam, gdzie czuje się najlepiej czyli w środkowej strefie boiska, gdyż jego błędy defensywne kosztowały nas już kilkukrotnie utratę bramki.
– O całkiem przyzwoitej serii Danny’ego Ingsa… (Ziaja)
Danny Ings imponuje mi, odkąd wszedł do składu. Nawet w meczu z Manchesterem United, który był jednym z najgorszych w obecnej kampanii, był jednym z jaśniejszych postaci. Strzelił już trzy gole, zawsze to były gole dające prowadzenie. Niestety nigdy nie dały zwycięstwa, mimo to były one ważne. Podoba mi jego gra, świetnie porusza się w wolnych strefach, dzięki czemu z łatwością dochodzi do sytuacji na strzelenie gola. Mógł mieć więcej goli na koncie, czasem wykończenie szwankuje, ale łatwość, z jaką dochodzi do sytuacji strzeleckich, może imponować. W niedzielę podczas derbów był tym lepszym napastnikiem, a w meczu z Norwich kiedy wszedł za Benteke, pokazał więcej niż Belg. Liczę, że pod wodzą nowego menedżera też będzie dostawał szanse.
– O pożegnaniu z Brendanem Rodgersem… (Jetzu)
Kiedy zapisywałem się do tego segmentu, żartobliwie napisałem, że biorę punkt 5. „O zwolnieniu Rodgersa…" – kolega redakcyjny z tytułu nie skorzystał, ale piąteczka jest. Po ponad trzech latach spędzonych z klubem Brendan Rodgers opuszcza Anfield i zapewne wielu kibiców, tak jak ja, w głowie pomyślało „to nie tak miało wyglądać…”. Po bardzo pozytywnej końcówce sezonu 2012/2013 i pamiętnym boju o tytuł rok później naprawdę uwierzyłem, że Brendan Rodgers to ten człowiek, który przywróci sukces na Anfield. Punktował zarówno na boisku jak i poza nim, przywracając na Anfield takie trywialne wydawałoby się rzeczy jak czerwone siatki w bramkach czy klasyczną wersję legendarnego znaku „This is Anfield” – gesty te miały przypomnieć o czasach Billa Shankly’ego i Boba Paisleya, przez pewien czas przypominała o nich także gra zespołu. Niestety, menedżer z Irlandii Północnej chyba za bardzo uwierzył w siebie po sezonie 2013/2014 i od tamtej pory była już tylko równia pochyła. Pełne zadufania wypowiedzi prasowe jak i niekorzystne wyniki połączone z momentami tragiczną grą drużyny z Anfield sprawiły, że pod koniec swoich dni Rodgersowi próżno było szukać zwolenników wśród fanów Liverpoolu. Decyzja o rozstaniu jest według mnie słuszna, Brendanowi życzę w karierze jak najwięcej sukcesów i dziękuję mu za to, że po pięciu latach sprawił, że znów, choć przez chwilę, można było czuć dumę będąc kibicem Liverpoolu. Jak to śpiewano na Anfield jeszcze nie tak dawno temu – „he made us dream…”.
– O pojedynku ze Kogutami… (Ziaja)
Nie wiem jak to będzie pod wodzą nowego menedżera, ale za Rodgersa Tottenham był najlepszym możliwym rywalem. Na sześć meczów, pięć meczów z rzędu wygranych z fantastycznym bilansem. Mam nadzieje, że Jürgen (oby) przedłuży passę spotkań z Kogutami do sześciu zwycięstw z rzędu. W sumie nie mogę się doczekać tego meczu, pierwszy raz od dłuższego czasu, by zdobyć pierwszą cegłówkę położoną przez nowego menedżera. Myślę, że Tottenham to najlepszy moment na debiut nowego szkoleniowca. Mamy patent na tą drużynę, a w Tottenhamie po tylu porażkach, golach straconych, mógł się narodzić pewien kompleks, który z kolei może zaowocować obniżoną pewnością siebie w meczu z the Reds.
Komentarze (0)