JH: Chcę być kapitanem na boisku
Przed rewanżowym spotkaniem półfinału Pucharu Ligi ze Stoke City Jordan Henderson zdaje sobie sprawę, że jeden mecz może odmienić przeciętny do tej pory sezon kapitana the Reds, który chce poprowadzić Liverpool do pierwszego trofeum od 2012 roku.
Późne popołudnie w Melwood, pogawędka Jordana Hendersona z Jamesem Milnerem. Nagle rozmowa cichnie. Po schodach lekkim truchtem zbiega człowiek w jeansach, czarnej koszulce, niosący w ręce laptopa w torbie - Jürgen Klopp. Krzyczy "do widzenia" do swojego kapitana i jego zastępcy, macha im ręką i wychodzi. Wygląda bardziej jak wykładowca, niż jak jeden z czołowych menedżerów w Europie.
- Jest szczery, co ułatwia wiele sytuacji. Każdy przyzna, że jego przyjście było czymś fantastycznym. W dniu meczu doskonale widać jego pasję i emocje, zaraża tym piłkarzy. Jedno spojrzenie na ławkę i widzisz jego desperację, jak bardzo chce wygrać ten mecz.
Tą desperację z pewnością ujrzymy we wtorkowy wieczór na Anfield, kiedy to Klopp będzie chciał wprowadzić Liverpool do pierwszego finału od maja 2012 roku. Desperacja udzieli się też Hendersonowi. Dla pomocnika reprezentacji Anglii ten sezon jest wielkim testem. Zrujnowały go najpoważniejsze problemy zdrowotne w karierze, z drugiej strony jednak obfitował on w wiele cennych lekcji.
Pół roku od otrzymania opaski kapitańskiej Liverpoolu Henderson oswoił się z rolą, która odziedziczył po Stevenie Gerrardzie. Obowiązki wiążące się z byciem kapitanem zmieniły go jako człowieka. Ta rola wymaga ogromnej woli walki, ale przede wszystkim należy być do dyspozycji klubu w ważnych chwilach. Złamane śródstopie z pewnością nie pomaga w tym ostatnim.
- Muszę wiedzieć co się dzieję wokół mnie. Muszę znać sytuację kolegów poza boiskiem. Nie wniosłem jeszcze do drużyny tyle, ile bym chciał. Dla mnie to najcięższa rzecz z jaką przyszło mi się zmagać. Bycie kapitanem poza boiskiem nie wystarcza, chcę być nim również na murawie.
Wygląda jednak na to, że sytuacja w końcu zmienia się na lepsze. Przewlekłe problemy zdrowotne wydają się być melodią przeszłości, co potwierdził kluczowy gol w meczu z Norwich. Mocny strzał Hendersona pozwolił Liverpoolowi powrócić do gry zaledwie 90 sekund po stracie bramki na 3:1, co było kluczowym momentem w wygranym spotkaniu, które być może odmieni cały sezon.
Do drugiego spotkania półfinału Pucharu Ligi the Reds podejdą zmotywowani by wykonać ostatni krok w drodze na Wembley. Liverpool ma wymagający terminarz - wtorkowe spotkanie będzie piętnastym od 2. grudnia. Henderson zapewnił, że mnóstwo urazów mięśniowych ostatnimi czasy nie ma nic wspólnego z Kloppem.
- Jeśli mam być szczery nie ma to dla mnie sensu. Zagraliśmy tyle spotkań, nie można trenować z taką intensywnością. Gramy, odpoczywamy, gramy, odpoczywamy. Ciężko znaleźć czas na trening. Pracujemy wyłącznie nad stroną taktyczną. To wymagające, ale nie fizycznie. Klopp testuje nas psychicznie. Chce byśmy oswoili się z jego wymaganiami taktycznymi. Musimy dokładnie wiedzieć czego oczekuje od nas na boisku.
- Nie mam pojęcia jak można pomyśleć, że te urazy są spowodowane treningami. Nie trenowaliśmy wystarczająco by się przemęczyć.
Przy wspomnieniu taktyki rozmowa przechodzi na Christiana Benteke. Drogi niewypał czy bomba transferowa z długim zapłonem? Na Merseyside coraz więcej ludzi opowiada się za opcją pierwszą, mimo że Benteke, który niemal na pewno będzie miał swoją chwilę w dzisiejszym meczu - jest najlepszym strzelcem Liverpoolu z siedmioma golami na koncie.
Opinia Hendersona o kłopotach Belga jest intrygująca. Po zremisowanym 3:3 meczu z Arsenalem objął swojego kolegę z zespołu wskazując na różne miejsca w polu karnym, po czym przyjacielsko potarł go po głowie, dodając mu otuchy.
Jordan z własnego doświadczenia wie jaka presja ciąży na nowych zawodnikach. Jego transfer za 16 milionów z Sunderlandu również spotkał się z mieszanym przyjęciem. Henderson jest jednak pewny, że Benteke odniesie sukces.
- On ma wszystko by być topowym napastnikiem. Wszystko. To typowa "dziewiątka". Zawsze jest w polu karnym, czeka na dośrodkowania. Umie wykańczać akcje. Jego umiejętności widać na treningach, ale też na boisku. Spory wpływ na jego grę ma pewność siebie. Nie mam wątpliwości, że to bardzo dobry zawodnik i będzie ważnym ogniwem Liverpoolu.
- Christian jest w klubie od kilku miesięcy. Sam wiem ile wymaga się od nowego zawodnika Liverpoolu. Ludzie chcą rezultatów na wczoraj, ciężko im zaakceptować że dajesz z siebie wszystko i prędzej czy później będą widoczne wyniki. Przychodząc tu z innej drużyny nie zdajesz sobie sprawy z tego jak wielkim klubem jest Liverpool. To można poczuć dopiero stawiając pierwsze kroki w klubie. Moją rolą jak i pozostałych zawodników będących w klubie już od jakiegoś czasu - jest pomagać nowym chłopakom i młodym piłkarzom.
W słowach Hendersona czuć pewność siebie i wiarę w to, o czym opowiada. Podobnie jest gdy mówi o swoich celach na najbliższe tygodnie. W klubie, w którym zaszło mnóstwo przemian przez ostatnie dwa lata - odchodzili kluczowi piłkarze, pozycja w tabeli bywała rozczarowująca - trofeum na samym początku kariery Kloppa na Anfield byłoby swego rodzaju nowym startem.
- To kluczowy moment, zwłaszcza jeśli pomyślisz o półfinale Pucharu Anglii z Aston Villą w zeszłym sezonie. Zawiedliśmy, bez dwóch zdań. To bolało. Nie dlatego że przegraliśmy (2:1). Przez styl. Chcemy wrócić na Wembley i zmazać tą plamę. Chcemy poczuć smak pucharu.
Po tych słowach widać, że Henderson nie spocznie dopóki nie osiągnie celu. Pamięta momenty i powody - porażki, wykorzystując je jako fundament przyszłych sukcesów. Hendo jest zawzięty i nie zazna pełni szczęścia, nim nie podniesie pucharu jako kapitan Liverpoolu - nawet mimo miłej odskoczni, jaką z pewnością są w trudnych chwilach jego córki, Elexa i Alba.
- Tylko w obecności moich córek nie myślę o piłce. Myślę że każdy potrzebuje takiej odskoczni, w przeciwnym wypadku wszyscy byśmy zwariowali. Pomogły mi przetrwać okresy gorszej dyspozycji, słabych wyników. Nie jest to jednak lek na wszelkie zło, porażki odciskają na mnie swoje piętno. Uczucie porażki odchodzi dopiero gdy naprawisz swoje błędy.
- Porażki z Manchesterem United są okropne, musimy jednak sobie z tym radzić. Nie jest tak, że po przegranym meczu siedzę bezcelowo w domu, ale przegrane mają na mnie wpływ, możecie mi wierzyć. Mam jednak pewne obowiązki wobec drużyny i próbuję z całych sił jak najszybciej się z tego wygrzebać i skupić na następnym meczu.
- Niektórym przychodzi to z łatwością - i nie jest to zła rzecz, pozwala na szybsze skupienie się na kolejnym celu. Może zbyt mocno przeżywam niektóre chwile? Nie wiem. Wiem tylko, że to daje mi motywację do dalszej walki - by takie chwile już nigdy się nie powtórzyły.
Dominic King
Komentarze (2)