Trzy kropki: Mecz ze Stoke City
Dzień po zwycięskiej porażce ze Stoke na swoje spostrzeżenia zapraszają ManiacomLFC, Urzed i Wroo. Będzie o „doktorze Kloppie”, kanonadzie z armat, wieżach i młotach. Gorąco zapraszamy do lektury „Trzech kropek”!
– O ogólnym przebiegu meczu… (Urzed)
O choroba! Wszystko dobre, co się dobrze kończy – mówi powiedzenie, jednak oglądając wczorajszy mecz, miałem wrażenie, jakby coś bardzo niedobrego działo się z drużyną z Anfield. Wyglądało to jak choroba, która rozprzestrzenia się bardzo szybko w zespole, atakując układy wszystkich zawodników. Na głównego nosiciela wyglądał Lallana, a Flanagan i Benteke wyglądali na jedynych z w miarę stabilnym systemem odpornościowym. Nie można zarzucić zawodnikom, że im się nie chciało. Grali bardzo ambitnie, popisywali się ciekawymi zagraniami, kilka razy poważnie zagrozili bramce rywala. Jednak to było za mało, a choroba, która ich trawiła nie pozwalała na wykończenie akcji czy na porządną grę obronną. Mało tego, wirus zaatakował przez chwilę oczy sędziego bocznego, którego błędna decyzja o spalonym przedłużyła męczarnie zawodników. Gra zawodników w końcówce meczu, a szczególnie w dogrywce wyglądała jak agonalne błaganie o dobicie. Na szczęście to życzenie się nie spełniło, a nasza drużyna zachowała resztki sił i koncentracji na karne, w których spisali się na medal! Oby doktor Klopp jak najszybciej podał pacjentowi antidotum.
– O „drobnej” różnicy wzrostu obu ekip… (Wroo)
Mark Hughes wydelegował na rewanżowe spotkanie prawdziwą esencję zespołu Stoke, piłkarzy którzy stanowili o brutalności i twardości gry zespołu zanim Walijczyk przybył na Britannia. Menedżer The Potters świetnie odrobił swoją pracę domową i w obliczu porażki w pierwszym spotkaniu i konieczności zdobycia przynajmniej jednej bramki postawił na bezpośredni futbol pod szyldem długiej piłki na połowę rywala. Tegoroczna katastrofalna postawa defensywy Liverpoolu przy bronieniu stałych fragmentów gry mogła zwiastować grad bramek dla Stoke, kiedy to w pole karne wbiegali kolejno: Crouch (203 cm), Arnautović (192 cm), Wollscheid (192 cm), Pieters (186 cm), czy Walters (183 cm), którzy mieli zostać powstrzymani przez zawodników the Reds, z których żaden (oprócz Mignoleta) nie urósł 185 cm ponad ziemię… Nie ma jednak tego złego i wyjątkowo w tym spotkaniu nasz blok defensywny bardzo dobrze wychodził z opresji związanych ze stałymi fragmentami gry, za co trzeba go sowicie pochwalić.
– O kontrowersjach sędziowskich… (ManiacomLFC)
Sędziemu głównemu jak i jego asystentom można było wiele zarzucić przez całe spotkanie. Najbardziej rażące błędy to uznanie bramki Arnautovicia i niepodyktowanie rzutu karnego dla the Reds po zagraniu ręką obrońcy Stoke w drugiej połowie meczu. Poza tym często jego decyzje były niekonsekwentne. Pokazał tylko trzy żółte kartki, chociaż z pewnością mogło być ich więcej. W serii jedenastek być może powinien nakazać Christianowi Benteke powtórzyć swoją próbę. Belg wykonał swój rzut karny na dwa tempa, co w świetle obecnych przepisów jest zakazane. Z drugiej strony, chwilę wcześniej uznał gola strzelonego w podobny sposób przez Glenna Whelana. Decyzje Jonathana Mossa i jego asystentów znacznie wpłynęły na rezultat spotkania, ale nie można powiedzieć, że przeszkodził liverpoolczykom w odniesieniu zwycięstwa w regulaminowym czasie gry. Najbardziej przeszkodzili sobie sami piłkarze…
– O nerwowych strzałach zza szesnastki… (Urzed)
Cóż to była za kanonada! Armaty dwóch drużyn spotkały się na ubitej ziemi Anfield Road. Szkoda tylko, że żadna z armat w ogóle nie miała celownika i wszystkie strzelały na oślep. Na kolejne spotkanie Liverpoolu ze Stoke kibice mający miejsca za bramkami powinni zaopatrzyć się w hełmy, a przynajmniej w kaski z porządnego tworzywa. Nie przypominam sobie strzału zza pola karnego, który zmierzałby w światło bramki. Na oddane w sumie prawie trzydzieści strzałów obu drużyn spora część lądowała w trybunach lub na obiektywach fotoreporterów. Najlepszym i najwięcej wymagającym od bramkarza strzałem wydawał się strzał Cana, jednak i jemu brakło szczęścia. Obawiam się, że to nie była część taktyki trenerów, żeby strzelać ile się da, bo a nuż coś wpadnie, a raczej był to efekt bezsilności, zmęczenia i poirytowania zawodników obu ekip. Przed karnymi pewnie większość z nas zastanawiała się ile strzałów tym razem będzie lądowało w trybunach jak słynny karny Davida B. Na szczęście tylko jeden zawodnik nie trafił w bramkę a teraz mamy czas na montaż i regulację celowników naszych armat.
– O serii rzutów karnych z najwyższej półki… (Wroo)
Serie jedenastek zawsze ogląda się z zapartym tchem, jednakże te wczorajsze były jednymi z najlepiej wykonywanych jakie widziałem w swoim życiu. Oprócz słabego strzału Croucha czy słupka Cana, pozostałe egzekucje mogłyby się znaleźć w instruktażu uderzeń z 11 metra. Zawodnicy Stoke z zastraszającą regularnością ostrzeliwali górne rogi bramki (Walters, Whelan, Affelay, van Ginkel), a gospodarze uderzali jak gdyby mieli wewnętrzny konkurs kto zdobędzie piękniejszą bramkę. Świetny strzał pod poprzeczkę Lallany, boczna siatka Milnera, fenomenalny Benteke, czy całkowite zmylenie Butlanda przez Firmino pozostają jednak w cieniu jednej osoby. Na Wembley zabrał nas walijski Xavi, człowiek który od kilku spotkań przeszedł wielką metamorfozę i pracuje na swoje pozostanie w klubie pod skrzydłami Kloppa. Z pełną odwagą i nie wahając się ani przez moment posłał bramkarza the Potters w prawy róg bramki, umieszczając piłkę wysoko w przeciwnym kierunku. Przy braku Gerrarda, czy Hendersona można było mieć obawy o ten konkurs, ale zawodnicy stanęli na wysokości zadania pomimo świadomości jak przeciętny mecz zagrali.
– O kolejnym starciu w pucharze, z Młotami… (ManiacomLFC)
Dwukrotnie już w tym sezonie mierzyliśmy się z ekipą Młotów i dwukrotnie kończyło się to srogą porażką. Najpierw 0:3 jeszcze za kadencji Brendana Rodgersa, później 0:2 już za rządów Jürgena Kloppa. Niemiec bardzo poważnie traktuje wszystkie rozgrywki, więc podejrzewam, że wyjściowa jedenastka będzie się w znacznej mierze różnić od tej, która wyszła na pierwszy mecz z Exeter. Każdy kibic Liverpoolu z pewnością pała żądzą zemsty. Ciekawe jak do tego spotkania podejdą piłkarze, którzy świetne występy przeplatają słabymi, a oba poprzednie starcia z podopiecznymi Slavena Bilicia przypominały walenie głową w mur. Reasumując, czeka nas ciężki mecz ponownie przyprawiający kibiców o palpitację serca, ale rola kibica w tym taka, żeby do końca wierzyć w swój zespół, więc wszyscy z niecierpliwością czekają na sobotnią konfrontację.
Komentarze (8)
Owszem wyczekał ale nie zatrzymał się tylko zwolnił ;)
wlasnie robie kurs i dopiero co nam koleś o tym w weekend mówił