Trzy kropki: Mecz z Tottenhamem
W dzisiejszych „Trzech kropkach” wracamy jeszcze do niedawnego meczu z londyńskimi „Ostrogami”. Liverpoolczykom nie udało się odnieść kolejnego zwycięstwa w północnym Londynie, jednak ich gra mogła napawać optymizmem. Zapraszamy do lektury.
– O ogólnym przebiegu meczu… (Urzed)
Jednego byłem pewien przed tym spotkaniem – jeśli nie zaatakujemy od początku i ataki nie przyniosą efektu, to będzie źle. Tottenham rozpoczął sezon nieźle, na początku remis na wyjeździe z Evertonem, potem zwycięstwo z Crystal Palace. Lepiej niż my. Po obudzonych demonach przeszłości związanych z porażką z Burnley byłem pełen strachu. Na całe szczęście nasi piłkarze wzięli się do roboty od początku spotkania i atakowali z pełną mocą. Przewaga była widoczna gołym okiem, jednak piłka nie chciała cały czas wpaść do bramki. W końcu Firmino padł w polu karnym, a Milner wykorzystał jedenastkę. Pięknie było do 72. minuty, kiedy to Rose wymknął się obrońcom i pokonał naszą belgijską ostoję w bramce. Jednobramkowy remis utrzymał się do końca spotkania. Z jednej strony remis na White Hart Lane powinien cieszyć i napawać entuzjazmem, jednak z drugiej strony szkoda, że tylko tyle. Miejmy nadzieję, że Jürgen znajdzie receptę na dobijanie rywali.
– O niemal firmowej już wymienności pozycji… (Kinio25LFC)
W Liverpoolu pod batutą Kloppa zdaje się nie istnieć pozycja nominalnego napastnika. W sumie nie ma w tym nic złego ani tym bardziej dziwnego, bowiem nowoczesna piłka nożna stawia na szeroko rozumianą wymienność pozycji i uniwersalność zawodników. A w naszym klubie, za sprawą takich talentów jak Coutinho, Firmino czy Mané, naprawdę mamy wszelkie predyspozycje ku temu, aby grać w tym właśnie stylu. Ta cała wymienność w starciu ze Spursami zdawała się sprawdzać do około 60. minuty. Sądzę, że błędem było wprowadzenie Origiego a nie Daniela Sturridge’a, który mimo tego że czasem lubi sobie w mediach ponarzekać, sprawdza się jednak w grze bez nominalnego napastnika nieco lepiej niż grzeczny i ułożony Divock. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń, bowiem jeśli Klopp zaszczepi naszym ofensywnym zawodnikom instynkt mordercy, to może z tego wyjść bardzo ciekawa i niebezpieczna dla rywali mieszanka.
– O kilku szansach Sadio na wykartkowanie… (Kinio25LFC)
Jeśli przed meczem Jürgen powiedział do swoich zawodników coś w stylu „roznieście ich w pył, to Mané musiał źle zrozumieć słowa wodza. Obiektywnie rzecz ujmując, powinien był zobaczyć dwie żółte kartki jeszcze przed przerwą. Nie sposób mu odmówić wielkiego wkładu w to spotkanie, zwieńczonego nawet – niestety nie uznaną – bramką, ale Saido „Dzik” Mané powinien trzymać nerwy nieco bardziej na wodzy. Trochę w tej swojej nerwowości przypomina mi poczciwego Suáreza. Życzyłbym sobie, żeby przypominał go też w liczbie asyst i bramek, bowiem Senegalczyk zdaje się mieć ku temu wszelkie predyspozycje.
– O solidnie współpracującej parze stoperów… (Elwojtasso)
Kibice Liverpoolu nie są przyzwyczajeni do używania określenia „stabilny środek obrony mojej drużyny”. Poszukiwania pary, która się będzie uzupełniać, rozumieć, grać bezbłędnie i odpowiedzialnie trwają od dawna. Nadal trwają, chociaż jesteśmy być może świadkami narodzin nowego zestawu, który prawdopodobnie zadomowi się w pierwszej jedenastce na kolejne mecze, tygodnie i miesiące. O ile kontuzje nie pokrzyżują tego romansu. Przyjemnie było patrzeć na tę współpracę: Matip wyprowadzający piłkę, Lovren walczący jak lew z najlepszym angielskim napastnikiem (i dla jasności, nie chodzi o Sturridge’a). Obaj asekurowali się skutecznie i uzupełniali. Wreszcie straciliśmy bramkę pomimo formy środkowych obrońców, a nie przez nią.
– O bateriach starczających na 70 minut… (Urzed)
Zawodnicy Liverpoolu zdecydowanie nie są króliczkami z popularnych reklam baterii… Pierwsza połowa na pełnych obrotach, wulkany energii i nieustające ataki. Druga połowa także rozpoczęła się z przytupem, ale już po 15 minutach naszych zaczęło odcinać od prądu. Od 60. minuty to Spurs atakowali, a nasi opadali z sił. Kulminacją była 72. minuta, kiedy to formacja defensywna wyglądała jakby nie miała sił na nic i najchętniej poszłaby spać… Bramka Rose’a nieco pobudziła Czerwonych, ale nie na tyle by utrzymali wysokie tempo z początku rywalizacji. Sobotni mecz potwierdził, że czegoś nadal brakuje w zespole. Gdyby nasi mieli większą skuteczność w kończeniu sytuacji, to nie miałbym najmniejszego problemu z tym, że przy wyniku 4:0 na wyjeździe z Tottenhamem od 60. minuty odpadają z sił, w 72. tracą bramkę i do końca utrzymują wynik.
– O meczu z mistrzem na otwarcie nowej trybuny… (Elwojtasso)
Któż inny byłby godzien meczu na otwarcie nowej trybuny jak nie mistrz Anglii? Może nie takiego mistrza wszyscy sobie wyobrażaliśmy kilka miesięcy temu, ale niezależnie od jego klubowej nazwy, historii bądź sumy wydanej na transfery, to nadal zdobywca trofeum, którego Liverpool od dawna tak pragnie. Nie oszukujmy się, kiedyś chcielibyśmy popatrzeć na to spotkanie i pomyśleć, że wtedy właśnie nastąpiła zmiana władzy w angielskiej piłce. Tak bardzo symboliczna. Stary mistrz przyjechał na nowo otwarty stadion późniejszego nowego mistrza. Ok, trochę naciągana historia, ale jakże piękna. Najprawdopodobniej the Reds będą najbardziej zmotywowani ze wszystkich dotychczasowych ligowych starć, ponieważ trzeba będzie się dodatkowo pokazać przed własnymi kibicami po kilkumiesięcznej przerwie.
Komentarze (0)