Dlaczego „nie” znaczy „nie”?
W tej mętnej rzeczywistości rynku transferowego czasami „nie” wcale nie oznacza „nie”. Są dni, kiedy „nie” oznacza „może”. Zdarza się także, że „nie” oznacza „w tej chwili nie, ale wrócicie za 12 miesięcy, to ponownie pogadamy”.
Są także przypadki pokazujące, że „nie” oznacza „o tak, tak!”, jeżeli podniesiecie swoją ofertę do 50 mln funtów za prawego obrońcę.
Zinterpretowanie, które „nie” otrzymało się w odpowiedzi, że gwiazda zespołu nie jest na sprzedaż, to mocno skomplikowana sprawa, zwłaszcza w świecie piłki nożnej. Historia wielokrotnie mówi o zawodnikach, którzy „nigdzie się nie wybierali”, a moment później przesyłali do redaktora mediów społecznościowych pożegnalny list z „serdecznym” pożegnaniem.
Jaki rodzaj tego skomplikowanego kodu odzwierciedla zatem „łapy precz”, które Liverpool skierował do Barcelony po wpłynięciu oferty za Philippe Coutinho ?
Kibicie obawiają się, że Barcelona, podobnie jak Real Madryt, zawsze dostaje to, czego chce. Być może lepiej poczują się lepiej, wiedząc, że w tym przypadku podejście Liverpoolu nie jest działaniem, które ma na celu zwiększenie oferty zainteresowanego klubu.
W tym przypadku Liverpool nie mógł dobitniej podkreślić, że „nie” naprawdę oznacza „nie”.
Nie powiedziano Katalończykom, żeby zapomnieli o podniesieniu swojej oferty 72 mln funtów, ponieważ oczekują minimum 100 mln, 120 mln lub 150 mln funtów (co w realiach, w których Kyle Walker kosztuje 50 mln funtów, może okazać się potencjalną wartością Brazylijczyka).
Liverpool ma na tyle silną pozycję finansową, żeby móc komunikować światu, że nie istnieje taka propozycja, która sprawiłaby, że Coutinho odejdzie tego lata.
Barcelony zakusy na Coutinho nie są żadną niespodzianką. Wiadomo, że są zainteresowani tym piłkarzem od długiego czasu i wielkim zaskoczeniem byłoby, gdyby sam piłkarz nie zweryfikował możliwości ewentualnych przenosin.
Takie oferty w żadnym momencie nie są mile widziane. Jednak, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo w poprzednich latach Liverpool cierpiał z powodu utraty kluczowych zawodników, sprzedaż Coutinho tego lata byłaby po prostu niesmaczna.
Jednym z powodów niemożności Liverpoolu do utrzymania trajektorii wznoszącej w Premier League było to, że każdy sezon, który pokazywał progres, kończył się sprzedażą piłkarza, który inspirował cały zespół do lepszej gry.
Ekipa prowadzona przez Raffę Beníteza doświadczyła tego w 2009 r. Jego drużyna zajęła w lidze drugie miejsce – nie tak daleko za plecami Manchesteru United. Jednak, zamiast wzmocnić skład po tym sukcesie, nastąpiło rozdarcie jego serca, kiedy Xabi Alonso trafił do Realu Madryt, a jego następca Alberto Aquilani został sprowadzony z kontuzją, a później i tak praktycznie nie grał. Pomimo podpisania nowego kontraktu, rok później Beníteza już nie było.
Latem 2014 r. Brendan Rodgers podpisał nowy kontrakt i nawoływał, żeby budować na niesamowitym sezonie, w którym swoją grą inspirował Luis Suárez.
Jednak odejście Suáreza do Barcelony za 75 mln funtów okazało się początkiem końca Brendana Rodgersa. Pomimo że Liverpool od około roku miał świadomość nieuchronności odejścia Urugwajczyka, to nie zdołano zapewnić odpowiedniego następcy tego zawodnika i popełniono katastrofalny błąd, jakim było kupno Mario Balotellego. Rodgers nie był w stanie odbudować cechującego zespół dynamizmu i po półtora roku zakończono z nim współpracę.
Można argumentować, że pod wodzami Kloppa Liverpool to bardziej zbalansowana drużyna i odejście Coutinho nie wyrządziłoby takich szkód, jak kiedyś odejście Suáreza czy Alonso. Jednak nadwątliłoby to z pewnością postęp, jaki zespół w ciągu dwóch lat poczynił z Kloppem u sterów, a którego odzwierciedleniem jest awans do Ligi Mistrzów.
Okazjonalni fani piłki nożnej powiedzą, że przecież każdy piłkarz ma swoją cenę, a Barcelona i Real będą tak długo napierać, aż w końcu i tak sięgną po to, czego chcą.
Liverpool także wie, że w dłuższym okresie czasu ambicją Coutinho jest gra dla Barcelony. Potwierdził to Rodgers trzy lata temu.
Jednak we wszystkich przypadkach, kiedy kluczowi zawodnicy opuszczali Anfield, okazuje się, że tylko kilku z nich odchodziło od razu w momencie wpłynięcia pierwszej oferty.
W przypadku Suáreza była 12-miesięczna luka pomiędzy wyartykułowaniem przez niego chęci odejścia a sfinalizowaniem transferu. Tak samo było z Javierem Mascherano, który, podobnie do Alonso, latem 2009 r. poprosił o możliwość odejścia. Powiedziano mu jednak, że jest to niemożliwe w tym momencie. Na Camp Nou zawitał rok później.
Fernando Torres musiał czekać sześć miesięcy na transfer do Chelsea, a Raheem Sterling wprawdzie praktycznie natychmiast dostał zgodę na przenosiny do Manchesteru City, ale pomimo że początkowo deklarowano, że klub jest niechętny do jego sprzedaży, to Liverpool tak naprawdę nigdy nie zamierzał stawiać twardego oporu i wycenili zawodnika na 50 mln funtów.
Coutinho zatem dostanie informację, żeby zawiesił na ten moment swoje cele związane z La Liga, a Liverpool będzie mógł spokojnie przygotowywać się do zapewnienia sobie awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów oraz koncentrować się na poprawieniu pozycji w lidze. Wszystko to jednak ze świadomością, że właśnie rozpoczęła się kolejna długa gra.
Stanowisko, które wygłosił Klopp w piątek w Hongkongu, wskazuje, że on sam nie uważa, że zainteresowanie innych klubów usługami Coutinho będzie jakimkolwiek problemem. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Liverpool będzie miał większy ból głowy, kiedy kibice RB Lipsk i Southampton przeczytają opinie, które zostały wyrażone powyżej. Mogą i mają prawo z zapałem podnosić podobne argumenty w przypadku ofert za Naby Keïtę i Virgila van Dijka. Czasami – a nawet częściej po uwzględnieniu możliwości finansowych klubów w Europie – „nie” naprawdę oznacza „nie”.
Chris Bascombe
Komentarze (4)
Jeszcze jedna kwestia. Jeżeli Premier League chce powrócić na szczyt to musi przestać sprzedawać swoje gwiazdy do Realu czy Barcelony oraz skończyć z myśleniem, że jak Hiszpanie kogoś chcą to i tak tam pójdzie. Inaczej o sukcesie w Lidze Mistrzów Anglicy mogą zapomnieć.