Daniel-Andre Tande i jego związek z Liverpoolem
- Chcę wam coś pokazać - mówi Daniel-Andre Tande i z dumą obraca kamerę.
W reprezentacyjnym miejscu jego salonu w mieszkaniu w Oslo na ścianie wisi oprawiona i podpisana koszulka Virgila van Dijka.
- Dostałem ją od norweskiej grupy kibiców Liverpoolu po wypadku - wyjaśnia.
- Przyszła do mojego mieszkania dzień po tym, jak wróciłem do domu ze szpitala. To był bardzo miły gest.
Tande jest gwiazdą skoków narciarskich. W swojej kolekcji ma między innymi olimpijskie złoto, oraz złoty medal za mistrzostwo świata. Jest również wieloletnim kibicem Liverpoolu, który przez ostatnie 12 miesięcy musiał walczyć, gdy jego świat stanął na głowie - pisze James Pearce z The Athletic.
W marcu zeszłego roku 28-latek doznał koszmarnej kontuzji podczas skoku treningowego przed finałem Pucharu Świata w Planicy [Słowenia].
Po wyjściu z progu z prędkością przekraczającą 100 kilometrów na godzinę, stracił w powietrzu równowagę. Jego ciało uderzyło w zeskok, a następnie zsunęło się bezwładnie na dół. Zawodnik leżał nieprzytomny. Już na skoczni podjęto reanimację, a następnie samolotem przetransportowano go do szpitala w stolicy Słowenii - Lublanie. Kolejne cztery dni skoczek spędził w śpiączce.
- Powiedziano mi, że moje serce zatrzymało się na trzy do pięciu minut. Wiele zawdzięczam lekarzom - mówi.
- Nie pamiętam niczego z chwili wypadku. Nie pamiętam nawet wyjazdu do Planicy. Z mojej pamięci zniknął cały tydzień.
- Oglądałem nagranie kilka razy, by przeanalizować co poszło nie tak. Przy tym konkretnym skoku miałem bardzo mocny wiatr od przodu od razu po wystartowaniu. Taka sytuacja jest bardzo trudna. Oznacza, że narty podnoszą się do ciała bardzo szybko.
- Trzeba próbować je trochę spłaszczyć, więc chciałem je trochę od siebie odsunąć. Przesadziłem z siłą i powietrze uderzyło narty od góry. Gdy tak się stanie, nie ma już odwrotu.
- W skrócie, spieprzyłem sprawę.
- Już jakiś czas tego nie robiłem, ale nie mam problemu by to oglądać. Pomaga mi to być cierpliwym. Powoli wracam i nie oczekuję od siebie zbyt wiele.
Tande doznał krwotoku mózgowego, przebicia żebra i strzaskania obojczyka. Jego rodzina, która przybyła do Lublany, była zdewastowana.
- Gdy dowiedzieli się, że doszło do krwawienia w moim mózgu, bali się, że obudzę się jako całkowicie inna osoba - mówi skoczek.
- Od razu powiedziano im, że mój stan jest stabilny, ale w mojej rodzinie to nie jest pozytywna wiadomość. Mój młodszy brat Hakon zmarł w 2017 roku. Również był w śpiączce i lekarze codziennie mówili, że jego stan jest stabilny. Mimo to nie dał rady.
- Po tygodniu w Lublanie, przetransportowano mnie do szpitala w Norwegii, gdzie wsadzono mi w miejsce obojczyka tytanową płytkę przytwierdzoną dziesięcioma śrubami. Tomografia komputerowa wykazała dwa złamania, ale gdy lekarze zaglądnęli do środka, okazało się, że wszystko pomiędzy jest zmiażdżone.
Czy Tande rozważał zakończenie kariery sportowej?
- Nie, nie, nie - odpowiada.
- Nigdy nie pomyślałem, że moja kariera skoczka się zakończyła.
- Dzień po tym jak wybudziłem się ze śpiączki, zadzwoniłem do jednego faceta w Norwegi i zapytałem go, kiedy on był gotowy ponownie trenować. Pomyślał, że zwariowałem.
- Oczywiście moja mama nie była zbyt zadowolona z faktu, że planuję wrócić do skakania. Rozumie jednak dlaczego chcę nadal skakać. To moja decyzja.
- Lekarze powiedzieli mi, że nie powinienem dopuścić do kolejnego uderzenia w głowę. Z pewnością to zwiększa ryzyko, ale z drugiej strony równie dobrze można się poślizgnąć na lodzie i uderzyć w głowę.
- Skaczę odkąd skończyłem sześć lat. Nie ma nic lepszego od lecenia w dół skoczni i adrenaliny z tym związanej. Trudno opisać to uczucie, gdy leci się mając tylko parę nart. To idealne uczucie. To coś, czego trzeba doświadczyć, aby zrozumieć jak wyjątkowe jest.
W tym trudnym momencie więź Tandego z Liverpoolem zapewniała komfort, wsparcie i inspirację.
Z radością oglądał jak w zeszłym sezonie drużyna Jürgena Kloppa kończyła na miejscu gwarantującym udział w Lidze Mistrzów.
- Mój starszy brat Jens-Alexander wciągnął mnie w kibicowanie Liverpoolowi i bardzo się z tego cieszę - mówi Tande.
- Moje pierwsze wspomnienie to Stambuł w 2005 roku. Od tego czasu wszystko się zaczęło. Bardzo kocham ten klub. Przy moim kalendarzu nie jest łatwo pójść na mecz. Kilka lat temu byłem na Anfield na meczu z Southampton. Mam nadzieję, że w przyszłości wrócę tam jeszcze nieraz.
- Gdy mam zawody w tym samym czasie co mecz Liverpoolu, to pomiędzy skokami zawsze sprawdzam na telefonie co się dzieje. Kamil Stoch również jest kibicem Liverpoolu, więc zdarza nam się porozmawiać o meczu zanim pójdziemy skakać.
- Wiem, że Klopp lubi sporty zimowe. Jest wielkim fanem biatlonu. To jeden z najważniejszych sportów w Niemczech. Uwielbiam to jak Klopp radzi sobie z ludźmi i potrafi wykrzesać to co najlepsze ze swoich zawodników. To równie ważne, jak rozumienie taktyki w czasie meczu.
- Więź z Liverpoolem z pewnością pomogła mi w powrocie do zdrowia. Tożsamość klubu jest bardzo podobna do mojej. Słowa "You'll Never Walk Alone" towarzyszą mi codziennie. Podziwiam to, jak gracze i pracownicy klubu szanują ten hymn i jego przesłanie. Są jednym zespołem, jedną rodziną.
- Nigdy nie byłem sam po wypadku. Te słowa przypominają nam również, że my sami możemy zadbać o to, by inni nie czuli się samotni.
Wypadek nie był jednak pierwszym dużym problemem w karierze Norwega.
Tande zaliczył świetny początek 2018 roku, kiedy to został Mistrzem Świata podczas zawodów w Niemczech. Następnie był członkiem norweskiej drużyny, która zdobyła złoto na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Korei Południowej. Mimo to, jego rozwój został wstrzymany przez zespół Stevensa-Johnsona. To bardzo rzadka i poważna choroba skóry. Zawodnik stracił wiele kilogramów i masy mięśniowej.
- To poważna choroba, podczas której twój system odpornościowy zaczyna atakować twoje ciało - wyjaśnia zawodnik.
- Atakuje wnętrze twoich ust i oczy, dostajesz wysypki i pęcherzy na całym ciele. Jeśli choroba pokryje więcej niż 20 procent twojego ciała, może stać się śmiertelna.
- Nie było miło przez to przechodzić. Na szczęście wykryli to szybko i byli w stanie podać mi odpowiednie lekarstwo. Teraz jestem już całkowicie wyleczony.
Co niezwykłe, już w sierpniu, zaledwie pięć miesięcy po wypadku w Planicy, Tande wrócił do treningów. W październiku ponownie wziął udział w zawodach.
Z pewnością musiał poradzić sobie z pewnymi blokadami mentalnymi, być może nawet z lękiem?
- Odwiedziłem psychologa, którego znam od wielu lat. Po pierwszej rozmowie powiedział mi, że kolejne wizyty nie będą potrzebne. Myślę, że nabyłem już umiejętność radzenia sobie z trudnymi chwilami w życiu - twierdzi skoczek.
- Na początku tego sezonu mieliśmy zawody drużynowe w Polsce. Wiało tak bardzo, że trening został odwołany. Podczas pierwszej serii byłem bardzo zdenerwowany. Trochę się bałem. Przez chwilę wahałem się, czy skoczyć. Udało mi się jednak przez to przejść i teraz jest już coraz lepiej.
- Puchar Świata wraca do Planicy pod koniec tego miesiąca. Jeszcze nie wiem, czy wezmę w nim udział. Z pewnością pojadę tam i podziękuję osobiście wszystkim lekarzom za to co dla mnie zrobili. To czy wezmę udział w konkursie będzie zależało od tego jak zareaguje moje ciało. Nie wiem nawet czy będę w stanie tam wejść. Prawdopodobnie wejdę na szczyt i zobaczymy co dalej.
W zeszłym miesiącu, podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Chinach Tande miał prawo czuć się sfrustrowany. Najpierw z powodu pozytywnego wyniku testu na Covid ominął zawody na normalnej skoczni, a następnie nie udało mu się zakwalifikować do finału na skoczni dużej.
Mimo to, Tande podszedł do sprawy filozoficznie. Zawsze wiedział, że będzie musiał stopniowo próbować wrócić do miejsca, w którym był przed wypadkiem. W zeszły weekend wykonał ku temu duży krok wygrywając zawody na swojej skoczni w Oslo.
To było jego pierwsze zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata od listopada 2019 roku i idealny trening przed mającym się odbyć w ten weekend konkursem Mistrzostw Świata w lotach narciarskich w norweskim Vikersund.
To będzie jego pierwszy, od czasu okropnego wypadku, start w zawodach lotów narciarskich, będących odmianą skoków.
Różnica pomiędzy skokami a lotami polega na rozmiarze skoczni, długości skoków i prędkości. Punkty otrzymuje się zarówno za odległość, jak i za styl. Jak do tej pory Tande najdalej poleciał na 243,5 metra.
- Zwycięstwo w zeszły weekend dało mi ogromny zastrzyk pewności siebie. To bardzo wiele dla mnie znaczyło, biorąc pod uwagę to, przez co przeszedłem w ostatnich 12 miesiącach - mówi.
- To świetne uczucie móc rywalizować na tym poziomie niespełna rok po wypadku. Ponownie cieszę się lotami. Cała moja rodzina i przyjaciele przyjdą mnie oglądać. Podczas skoków punkt K (miejsce, w którym zawodnik chce wylądować) zaczyna się od 120 metrów, a rozmiar skoczni to zazwyczaj 140 metrów. Podczas lotów natomiast, punkt K zaczyna się od 200 metrów, a rozmiar skoczni to około 240 metrów. Jest dużo wyżej i szybciej.
Zeszły rok zmienił Norwega, ale jego miłość do Liverpoolu pozostała.
- Oglądanie ich w tym sezonie to przyjemność. Skład jest bardzo mocny - dodaje.
- Mam nadzieję, że uda mi się przyjechać na Anfield w kwietniu, gdy mój sezon dobiegnie końca. Oby Liverpool był wtedy nadal w grze o poczwórną koronę.
- Teraz bardziej cieszę się życiem. To co się wydarzyło, pozwoliło mi spojrzeć z innej perspektywy. Miałem szczęście, że udało mi się z tego wyjść. Teraz niczego nie jestem pewien. Łatwiej przychodzi mi poradzenie sobie ze słabym wynikiem.
- Uświadomiłem sobie, że życie to coś więcej.
James Pearce
Komentarze (1)