Analiza taktyczna po meczu z Tottenhamem
Na cztery kolejki przed końcem sezonu Premier League Liverpool zmierzył się na własnym stadionie z Tottenhamem. Piłkarze Jürgena Kloppa wciąż znajdowali się o punkt za plecami Manchesteru City, dlatego jedynie zwycięstwo nad „Kogutami” pozwoliłoby podtrzymać większą presję na The Citizens. Gracze z Merseyside mieli jednak w pamięci pierwsze spotkanie przeciwko londyńczykom, których charakterystyczny system gry powstrzymał The Reds przed zgarnięciem pełnej puli. Nie inaczej było w sobotni wieczór na Anfield. Zawodnicy Antonio Conte głównie reagowali na działania liverpoolczyków, lecz gdy przechodzili do ataku, nacierali z dużą szybkością i przekonaniem. Gospodarze znów nie byli w stanie przeciwstawić się specyficznym środkom Spurs, a powody straty punktów przedstawimy w formie analizy.
Liverpool od początku meczu konstruował ataki przeciwko Tottenhamowi, który ustawiał się w 5-4-1 w średnim i niskim bloku obronnym. Oznaczało to, że dwie linie gości pokrywały znaczną szerokość boiska i odcinały dostęp do większości stref bliżej bramki Hugo Llorisa. The Reds musieli więc bardzo sprawnie zmieniać kierunki akcji, by Spurs nie zdołali się przesunąć i by można było wykonać podanie między formacje (Diaz) oraz za linię obrony (Mane).
Gospodarze wykorzystywali również zagrania na tzw. trzeciego zawodnika, który ucieka spod opieki obrońcy, gdy ten skupiony jest na piłce. Aby tak się stało, potrzebna jest jednak zmiana strefy lub sektora boiska. Wówczas defensorzy zmuszeni są do korekty ustawienia – przede wszystkim ciała, gdy w międzyczasie rywal wyskakuje zza ich pleców. Piłkarze Kloppa we współpracy w trójkątach nie wychodzili jednak poza skrzydło, przez co gościom łatwiej było ich kontrolować. Dodatkowym atutem Tottenhamu był system gry. W 5-4-1 zwykle aż czterech zawodników może utworzyć przewagę liczebną (4 na 3) przy linii bocznej, a trzech chroni światło bramki. W takich warunkach obrona strefy bezpośredniego zagrożenia zyskuje solidne podstawy, a przeciwnicy, tutaj Liverpool, spychani są do chorągiewki.
Wsparcie partnerom w kreowaniu ataków okazywali także pomocnicy, Thiago Alcantara i Jordan Henderson. Często schodzili aż pod linię boczną, lecz problemy powtarzały się. The Reds powielali to samo ustawienie, ale z innymi graczami. Co więcej, w związku z tym w niższej strefie brakowało opcji podania do przeniesienia ciężaru gry i piłka wycofywana była do obrońców.
Kiedy Spurs wyraźnie obniżali blok obronny, wielu piłkarzy Liverpoolu występowało między „Kogutami”. Tworzył się duży tłok na niewielkiej przestrzeni i znów nie udawało się optymalnie zmienić strony gry, by uzyskać przy tym kawałek wolnego miejsca. Z podobnymi obrazkami widzowie mieli do czynienia podczas starcia z Arsenalem w półfinale Pucharu Ligi. W takiej sytuacji aż prosiło się o wycofanie dalszego pomocnika (Henderson), który mógłby wyciągnąć obrońcę z jego strefy i kontynuować atak, zanim goście zgrupowaliby się w pobliżu piłki. W przeciwnym razie liverpoolczycy długo holowali futbolówkę, a możliwość podania zapewniał jedynie stoper (Konate).
Piłkarze z Anfield rzadko budowali ataki od niskich stref, a każde zagranie piłki do tyłu prowokowałoby wyższy doskok graczy Tottenhamu. Wtedy ich 5-4-1 częściej przechodziłoby w 5-2-3 (nisko ustawiony Robertson skupia lewego napastnika Spurs) i Liverpool tworzyłby przewagę 3 na 2 w środku pola. Tak się jednak nie działo…
…a gospodarze stale przeładowywali strefy w pobliżu pola karnego. Wielokrotnie dośrodkowywali z głębi pola i, pomimo licznych graczy LFC w szesnastce, to rywale kontrolowali światło bramki i dysponowali większym zasięgiem w pojedynkach główkowych.
Jednostajność akcji ofensywnych The Reds potwierdza mapa zagrożenia. Od połowy boiska do szesnastego metra Liverpool zdecydowanie dominował (ciemnoczerwony kolor), natomiast pole karne Spurs pozostawało tak samo niespożytkowane, jak strefy bliżej bramki Alissona.
Gospodarzom łatwiej było tworzyć okazje strzeleckie po nielicznych kontratakach. Kiedy wahadłowi z Londynu (Emerson i Sessegnon) uczestniczyli w kreacji i wykończeniu ataków swojego zespołu, pozostawiali całe wolne skrzydła za swoimi plecami. Wówczas dynamika atakujących LFC mogła zostać wykorzystana, lecz w tych chwilach zawodziła decyzyjność Mohameda Salaha.
Po przejęciu piłki przez zawodników Antonio Conte pozycja Ryana Sessegnona stanowiła trudny orzech do zgryzienia dla The Reds. Młody Anglik ustawiał się przy samej linii bocznej pomiędzy kilkoma rywalami, którym trudno było zorientować się w kryciu. Ponadto 4-3-3 Liverpoolowi jest dość wąskie, wobec czego angielski wahadłowy zyskiwał dodatkową swobodę.
Tottenham tworzył kolejną przewagę w otwarciu gry od bramki. W trójce obrońców pojawiał się Hugo Lloris, dzięki czemu Ben Davies mógł zająć wyższą pozycję. Piłkarze Kloppa starali się temu zaradzić poprzez „zabieganie” skrzydeł przez prawego i lewego napastnika oraz obniżenie ustawienia przez środkowego. Kierowali wtedy gości do środka, gdzie pomocnicy mogli zagrać „na wyprzedzenie” i odebrać piłkę pod samym polem karnym.
Inaczej sprawa się miała, gdy londyńczycy rozstawiali się szeroko i szybko zmieniali stronę gry. Trzech obrońców, dwóch środkowych pomocników (pivotów) oraz dwóch wahadłowych zapewniało kolejne linie podań, które omijały pressing napastników The Reds. Ci występowali w połowie drogi między najbliższymi przeciwnikami, co w połączeniu z dynamiką ataku nie dawało im dużych szans na skuteczną presję.
Spóźnienie atakujących wywoływało „efekt lawiny”. Partnerzy ustawieni niżej musieli wówczas gwałtownie doskakiwać do niepokrytych rywali, co sprzyjało rozwojowi akcji ofensywnych Spurs. Piłkarze Conte mogli tym samym podawać prostopadle do napastników i mijać dwie linie Liverpoolu jednym zagraniem.
Napastnicy występowali często w równowadze liczebnej względem obrońców LFC, a wsparcie na nieobstawionym przeciwległym skrzydle (po tzw. słabej stronie) okazywał im dalszy wahadłowy (Sessegnon). Tottenham tworzył w takich sytuacjach przewagę liczebną (4 na 3), a także pozycyjną – atakował z dużym impetem w przestrzeni za linią obrony Liverpoolu. Lejtmotywem akcji Spurs były zejścia Harry’ego Kane’a w strefy między defensorów i pomocników gospodarzy…
…co następnie pozwalało zaangażować bezpośrednio w atak właśnie wahadłowego (tutaj Emerson). Ten pozostawał niekryty, kiedy zawodnicy z przednich formacji skupiali stoperów z Anfield w świetle bramki.
Dokładnie w taki sposób goście tworzyli największe zagrożenie bramki Allisona i zdobyli gola. Atakowali zatem głębią, szerokością i stopniowo wydłużali pole gry. The Reds nie potrafili się temu przeciwstawić i zagrali tak, jak pragnął tego Tottenham. W ataku ustawiali się płasko, stosownie do bloku obronnego Spurs, co w przejściu do obrony uniemożliwiało szybką reakcję.
Komentarze (2)
Dobrze wiedzieć, dlaczego 'przegraliśmy', bo z uwagi o walkę o tytuł niestety, ale traktuję ten mecz, jak porażkę.