Klopp nadal może liczyć na wsparcie kibiców
To był zastanawiający sezon dla menedżera Liverpoolu, a ostatni horror w wykonaniu jego drużyny, czyli porażka 3:0 z Brighton - tak nędzna i kompleksowa, jak sugeruje wynik - sprawiła, że menedżer The Reds zachodził w głowę na pomeczowej konferencji.
- Nie jestem pewien, czy to dlatego, że minęło zaledwie kilka minut od zakończenia meczu, ale, szczerze mówiąc, nie pamiętam gorszego występu - powiedział.
- I mam na myśli całą moją karierę, nie tylko czas w Liverpoolu.
Niewielu spośród tych, którzy byli na Amex w sobotę, nie zgodziłoby się z tym stwierdzeniem - chociaż porażki z Watford w 2015 i 2020 roku, przegrana 7:2 z Aston Villą kilka lat temu, czy którakolwiek z tych sześciu porażek z rzędu na Anfield w „sezonie pandemii” też byłyby wysoko na liście najgorszych występów.
Nic więc dziwnego, że Klopp po meczu chwalił kibiców Liverpoolu. Wie, że teraz ich potrzebuje.
Warte odnotowania było to, że sektor dla kibiców gości był w połowie pusty, zanim zawodnicy The Reds, prowadzeni przez Harveya Elliotta i Andy'ego Robertsona, podeszli do nich, przepraszając po ostatnim gwizdku. Niektórzy, jak Mohamed Salah i Naby Keïta, nie zawracali sobie tym głowy, kierując się prosto do tunelu. Robertson zakrył twarz w rozpaczy, gdy Alisson Becker zagrzał publiczność do skandowania jego nazwiska.
Brazylijczyka, zresztą słusznie, ominęła krytyka skierowana do reszty jego kolegów z drużyny na południowym wybrzeżu.
W międzyczasie Klopp przeprosił wszystkich, którzy odbyli 10-godzinną podróż w obie strony z Merseyside.
- Szczerze mówiąc, byli wyjątkowi - powiedział później o kibicach.
- Zdawali sobie sprawę, że to nie był nasz dzień, ale pokazali, że są prawdziwymi kibicami.
Dla fanów Liverpoolu ten sezon przypomina drogę od milionera do zera. Radość towarzysząca ubiegłej kampanii, podczas której The Reds byli o krok od zapisania się w historii, dziś jest już tylko odległym wspomnieniem.
Zespół Kloppa jest dziewiąty w Premier League, za Fulham, Brighton, czy Brentford, a obecnie bliżej mu do strefy spadkowej niż do pierwszego miejsca.
The Reds zdobyli tylko osiem punktów w dotychczasowych dziewięciu wyjazdowych meczach w trwającym sezonie ligowym, wypadli już z Carabao Cup i muszą pokonać Wolverhampton we wtorkowym, powtórzonym spotkaniu, by zachować nadzieję na triumf w FA Cup.
Niewielu pojedzie na Molineux z optymistycznym nastawieniem, patrząc na ostatnie występy.
Presja rośnie. Tym bardziej, że Klopp nie potrafi znaleźć odpowiedzi na to, dlaczego jego zespół tak drastycznie obniżył loty w porównaniu z zeszłym sezonem, a potrzeba wzmocnienia składu, szczególnie w pomocy, z każdym meczem wydaje się coraz bardziej oczywista.
W niektórych klubach - np. Chelsea - menedżer byłby już pod baczną obserwacją, jednak w Liverpoolu są na to małe szanse. Klopp wciąż cieszy się wyraźnym wsparciem zarządu klubu.
I słusznie, biorąc pod uwagę jego wybitne osiągnięcia na Merseyside. Kibice również stoją za nim murem.
W sobotę pokazali jednak pewne oznaki niezadowolenia. Henderson, który nie radzi sobie za dobrze w tym sezonie, został skrytykowany przez kibiców w pierwszej połowie za nie dość szybkie przesuwanie gry do przodu. Były też gwizdy w drugiej odsłonie, gdy Liverpool pozwolił bramkarzowi Brighton, Robertowi Sanchezowi, na utrzymanie się przy piłce przez niemal 30 sekund bez nękania go.
Niemniej jednak wymowne jest to, że prawdziwa krytyka wylewa się z trybun pod adresem Fenway Sports Group za niemożność, lub nawet niechęć, do wylożenia dużych pieniędzy na jakościowe wzmocnienia.
Amerykanie mogą oczywiście czuć się nieco pokrzywdzeni taką opinią. Przeznaczyli 44 miliony funtów na pozyskanie Gakpo w tym miesiącu, pozyskali latem Darwina Nuneza za potencjalnie rekordową w historii klubu kwotę oraz w czerwcu uczynili Salaha najlepiej zarabiającym zawodnikiem w historii LFC.
W minioną wiosnę podpisali nową, czteroletnią umowę z Kloppem i poczynili kroki w kierunku odmłodzenia składu, sprowadzając Diogo Jotę, Ibrahimę Konaté i Luisa Díaza, czy Nuneza i Gakpo - każdy z tych zawodników był sprowadzany za pokaźną kwotę już po zdobyciu tytułu Premier League w 2020 roku.
Jednak to, czego amerykańscy właściciele nie zrobili, to wzmocnienie słabych punktów zespołu - linii pomocy - poprzez jakościowe transfery. Dopóki tego nie zrobią, ciężko wyobrazić sobie, by Liverpool bił się o największe trofea tak, jak w ciągu ostatnich czterech, pięciu lat albo tak, jak w zeszłym, emocjonującym sezonie, w którym The Reds walczyli do końca na czterech frontach.
W klubie potrzeba przynajmniej dwóch środkowych pomocników, a być może nawet trzech. Problemy zbliżają się też na pozycji środkowego obrońcy - Virgil van Dijk i Joël Matip są już po 30-ce, a forma Joe Gomeza po wyleczeniu poważnej kontuzji kolana uległa drastycznej obniżce.
Mówimy w sumie już o czterech dużych, wręcz kluczowych transferach. To olbrzymie wyzwanie, nawet dla tak utalentowanego menedżera jak Klopp.
Niemiec utrzymuje, że wciąż jest tak samo zaangażowany i zmotywowany, powinniśmy więc wierzyć mu na słowo, mimo że w tym sezonie widzieliśmy jasne oznaki tego, że jest coraz bardziej sfrustrowany.
Komentarze na konferencjach prasowych dotyczące ograniczeń finansowych i „stylu” FSG nie przeszły niezauważone, a ostre odniesienia do „działu medycznego” wskazują również na pewne kwestie wewnętrzne.
Z pewnością lista kontuzjowanych, na której są Van Dijk, Jota, Díaz, Nunez, Roberto Firmino i Arthur Melo, miała duży wpływ na obniżkę formy The Reds, jednak to kiepska dyspozycja kluczowych zawodników - Hendersona, Fabinho, Van Dijka czy nawet Salaha - muszą niepokoić menedżera i jego sztab najbardziej.
W zespole brakuje pressingu, energii oraz siły fizycznej i jest to już tak widoczne jak Liverbird na piersiach piłkarzy.
- Dajcie spokój. Skład, który dziś wystawiliśmy, nie był zły - mówił Klopp po meczu z Brighton. Jednak tak, jak w przypadku meczu z Brentford i Wolverhampton, piłkarze Liverpoolu nie byli w stanie lub nie chcieli robić tego, czego od nich się oczekuje.
Byli gorsi we wszystkich statystykach, byli wyprzedzani, ogrywani i pokonywani w pojedynkach przez drużynę, która wyglądała i grała trochę tak, jak grali The Reds - szybko, przenikliwie, pewnie i niebezpiecznie.
- Myślę, że gracze słuchają, właściwie jestem tego pewien - powiedział Klopp.
- Wiem jednak o co chodzi, ponieważ widziałem, że tak to nie wyglądało.
To, co stało się widoczne, to fakt, że to nie kwestia małej korekty. Nawet kolejny transfer w styczniu nie odmieni wszystkiego od zaraz, zresztą na ten moment nie ma żadnych sygnałów świadczących o tym, że Liverpool planuje kogoś zakupić. Zamiast tego klub skupia się na "długoterminowych celach transferowych" na lato.
Jak to się potoczy, biorąc pod uwagę fakt, że klub wciąż jest na sprzedaż, a dyrektor sportowy Julian Ward ustępuje ze stanowiska pod koniec sezonu - to dopiero się okaże.
Pośród tego wszystkiego Klopp wraz ze swoim sztabem musi znaleźć odpowiedzi na boisku treningowym, w sali analitycznej i w szatni.
W składzie Liverpoolu wciąż jest wielu topowych zawodników, więc znalezienie sposobu, by pozwolić im ponownie błyszczeć, powinno być na szczycie listy priorytetów menedżera. Potrzebny jest charakter, odwaga, a przy tym wielcy piłkarze muszą wejść na swój poziom.
W międzyczasie można spodziewać się, że sektor gości na Molineux będzie żywiołowy we wtorkowy wieczór. Być może kibicom nie podoba się to, co w tej chwili oglądają, ale Klopp wie, że wciąż może liczyć na ich niezachwiane wsparcie. A to będzie kluczowe, jeśli The Reds mają wydostać się z dołka, w którym się znaleźli. Czas, by pokazać solidarność na Anfield, jest właśnie teraz.
Neil Jones
Komentarze (11)