Vitor Matos i jego kariera trenerska po odejściu z LFC
Vitor Matos miał właśnie poprowadzić swój pierwszy trening jako główny trener, gdy dotarła do niego tragiczna wiadomość.
Był 3 lipca — dzień, który miał być początkiem ekscytującego nowego rozdziału w życiu Matosa z drugoligowym portugalskim klubem Marítimo, ale który już na zawsze będzie mu się kojarzył ze śmiercią Diogo Joty w wypadku samochodowym.
Portugalczyków łączyła bliska przyjaźń i silna więź z czasów wspólnej pracy w Liverpoolu — jeden był niezawodnym i lubianym napastnikiem, drugi znakomitym trenerem rozwoju indywidualnego, który współpracował bezpośrednio z menedżerem Jürgenem Kloppem i jego asystentem Pepem Lijndersem.
– Dowiedziałem się o tym pięć minut przed wyjściem na boisko na mój pierwszy trening – mówi Matos w rozmowie z The Athletic. – Do dziś nie pamiętam, jak ten trening wyglądał, ale wtedy nie to było najważniejsze. Chodziło o Diogo — niesamowitą osobowość i przyjaciela.
Dla tych, którzy znali Jotę i jego rodzinę, wciąż trudno jest o tym mówić, gdy ból pozostaje świeży, cztery miesiące po tragedii. Matos zatrzymuje się na chwilę i odchrząkuje, gdy rozmowa schodzi na jego nowy projekt na Maderze — wyspie, która geograficznie leży bliżej Maroka niż Portugalii, i gdzie teraz cieszy się życiem jako menedżer.
Marítimo, zdegradowane z Primeira Ligi w 2023 roku po 38 latach, zajmuje trzecie miejsce po dziesięciu kolejkach, a kibice wierzą, że to może być początek czegoś wyjątkowego. Matos nie należy do tych, którzy obiecują wielkie rzeczy lub stawiają śmiałe cele — zwłaszcza że dopiero uczy się roli pierwszego trenera. Zamiast tego z pasją wierzy w tworzenie kultury taktycznej i silnej tożsamości drużyny. – Chcę, by każdy kibic czekał z ekscytacją na kolejny mecz. By wychodząc ze stadionu, już myślał o następnym spotkaniu i z niecierpliwością na nie czekał.
Lojalna grupa fanów Marítimo już czuje tę więź. Estádio do Marítimo w Funchal gromadzi średnio około 5,5 tysiąca widzów, znanych z pasji i wysokich oczekiwań. Matos doskonale rozumie wyzwanie, jakim jest podniesienie klubu, który w poprzednim sezonie zajął dopiero 12. miejsce, ale zjednuje sobie miejscowych ofensywnym stylem gry, jasną koncepcją taktyczną i otwartością w kontaktach z mediami.
Styl Matosa opiera się na kilku kluczowych zasadach, czego dowodem są statystyki — Marítimo notuje najmniej „dozwolonych podań na akcję defensywną” (6,49) w lidze. Chce, by jego drużyna była maksymalnie dominująca, dezorganizowała przeciwnika, agresywnie kontr-pressowała po stracie piłki i grała każdy mecz tak, jakby był finałem.
Brzmi znajomo dla kibiców Liverpoolu? Nic dziwnego. W latach 2019–2024 Matos zbudował w klubie z Anfield wiele wyjątkowych relacji i wspomina każdy dzień pracy z Kloppem oraz pełną gwiazd pierwszą drużyną jako „nieustającą lekcję mistrzostwa”. Jego córka Julietta urodziła się w Merseyside, a syn Vicente wrócił do Portugalii z… scouserskim akcentem.
– Bycie w Liverpoolu było czymś więcej niż spełnieniem marzeń, bo nigdy nie sądziłem, że to w ogóle może być możliwe – mówi. – Od pierwszej chwili czułem coś wyjątkowego. Miasto oddycha klubem, a klub oddycha miastem.
Do Liverpoolu polecił go Pep Lijnders, który poznał jego talent trenerski w Porto, gdzie Matos był asystentem trenera rezerw. W Liverpoolu jego zadaniem było tworzenie pomostu między pierwszą drużyną a akademią, a także pomoc w planowaniu treningów i analizie taktycznej dla zespołu seniorów i U-23.
Wspomnienia z wygrania Premier League w jego pierwszym sezonie i świętowania w Formby Hall — bez kibiców z powodu pandemii — są wciąż żywe. Podobnie jak emocje z sezonu 2021/22, gdy Liverpool walczył o historyczny poczwórny triumf — po zwycięstwach w Pucharze Ligi i Pucharze Anglii z Chelsea, drużyna przegrała jednak mistrzostwo Premier League z Manchesterem City i finał Ligi Mistrzów z Realem Madryt.
Ale to, co przyszło potem, miało dla Matosa największe znaczenie. – Wróciliśmy do miasta i parada była szalona – wspomina. – Właśnie to czyni ten klub wyjątkowym, bo zawsze potrafi się odbudować. To są chwile, które pokazują, czym naprawdę są Liverpool i jego kibice.
Bo choć zdobyli wtedy wiele trofeów, to właśnie sezon, w którym zakończyli go bez tytułów, przyniósł największe świętowanie. Gdy w kampanii 2020/21 zespół dotknął bezprecedensowy kryzys kontuzji w obronie, Klopp musiał wystawić aż 20 różnych par stoperów z powodu absencji van Dijka, Gomeza i Matipa.
Liverpool zdołał jednak zakończyć rozgrywki mocnym akcentem, wygrywając 8 z ostatnich 10 meczów i rzutem na taśmę awansując do Ligi Mistrzów. – Czasami najważniejsze momenty powstają w trudnych chwilach – mówi Matos. – Potrzebowaliśmy wtedy gola Alissona (w wygranym 2:1 meczu z West Bromem) i gdy sezon się skończył, świętowaliśmy to tak, jakbyśmy zdobyli mistrzostwo.
Matos czuje się szczęściarzem, że mógł spędzić tyle lat w Liverpoolu. Czuł się częścią rodziny, mieszkając w Formby z żoną i dziećmi, blisko Kloppa i Lijndersa, a także niektórych zawodników.
– Mieliśmy w drużynie niesamowite osobowości, które tworzyły jej siłę. Alisson był spokojny, gdy wszystko się paliło. Virgil, Adam Lallana, Jordan Henderson, James Milner – wszyscy mieli ogromne znaczenie. A potem jest ktoś taki jak Mo Salah – wyjątkowy, silny, jego historia jest nieprawdopodobna. Przyszedł z Egiptu i został królem Premier League. Jeśli ktoś może wrócić na swój najwyższy poziom, to właśnie on.
Matos opuścił Anfield wraz z odejściem Kloppa i dołączył do Lijndersa jako asystent w Red Bull Salzburg, choć ten etap okazał się krótki i nieudany. Jak mówi, pozostają w kontakcie i wciąż łączy ich silna więź, ale przyszedł czas, by pójść własnymi drogami. – Czasami rzeczy po prostu nie są sobie pisane i nie trzeba ich na siłę naprawiać.
Lata spędzone z Kloppem pomagają mu teraz w nowej roli. – Jürgen miał wyjątkowy dar tworzenia pozytywnej atmosfery. Zawsze potrafił znaleźć sposób, by się odbudować i wrócić silniejszym. Ostatnio coraz częściej o nim myślę i zdaję sobie sprawę, jak daleko mi do kogoś takiego! On jest wyjątkowy.
W wieku 37 lat Matos dopiero rozpoczyna swoją trenerską podróż i mówi, że jego celem na przyszłość jest zachować pasję do pracy.
To José Mourinho był jego pierwszą inspiracją do marzeń o karierze trenera — po tym, jak w 2004 roku wygrał Ligę Mistrzów z Porto. Teraz, gdy Mourinho znów pracuje w ojczyźnie, prowadząc Benfikę, Matos śmieje się na pytanie, jakby to było zmierzyć się z nim — być może już w przyszłym sezonie, jeśli Marítimo awansuje. – Byłoby miło – mówi z uśmiechem, choć szybko dodaje, że klub nie wybiega zbyt daleko w przyszłość, mając świadomość różnic budżetowych w stosunku do największych rywali.

Matos jednak lubi rolę „underdoga” i uważa, że pomaga ona zachować koncentrację. Jego drużyna ma tyle samo punktów co zajmujące drugie miejsce Torreense i traci tylko dwa punkty do prowadzącej w tabeli drużyny rezerw Sportingu. Marítimo dopuściło do najmniejszej liczby strzałów (93) i ma drugi najwyższy procent posiadania piłki w lidze (55,6 proc.), co pokazuje, że metody Matosa przynoszą efekty.
Wyzwania są tu jednak zupełnie inne niż w Liverpoolu czy Salzburgu, gdzie jeden duży kontrakt może ustawić zawodnika na całe życie. W Marítimo każdy piłkarz walczy o swoją karierę — młodsi są zmotywowani, by zasłużyć na transfer do większego klubu i lepszy kontrakt, a starsi coraz częściej spoglądają w stronę sportowej emerytury. Wszyscy zawodnicy są też zachęcani do zdobywania licencji trenerskich w ramach Maderskiej Federacji Piłkarskiej, a klub wspiera ich w tym, jeśli wykazują zainteresowanie.
– Jednym z najważniejszych aspektów tej pracy jest zarządzanie 25 różnymi charakterami i osobowościami, ale jestem na to gotowy – mówi Matos. – Nie postrzegam tego jako presji, by dowozić wyniki. To raczej szansa, by zbudować coś wyjątkowego, i dopóki będę w tej pracy, postaram się równocześnie czerpać z niej radość.
Gregg Evans

Komentarze (0)