SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1642

Dlaczego dzisiaj jeszcze wszystko jest możliwe

Artykuł z cyklu Artykuły


Wielki mecz można poznać po tym, że już na długo przed jego rozpoczęciem czujesz się ogromnie podenerwowany. Spocone dłonie, suche usta, nerwowość. A to dopiero śniadanie.

Nie lubię czasu poprzedzającego bezpośrednio takie mecze, jak ten pierwszy środowy Półfinał i jeśli oglądam je w telewizji to nie włączam dopóki mecz się nie rozpocznie, żeby zbytnio się nie denerwować z powodu bardzo szybko narastających emocji. (telewizyjni eksperci w tym wypadku też nie pomagają. Jaki inny cel mogą mieć ludzie typu Paula Mersona poza wkurzaniem widzów?)

No i przez większość czasu same mecze nie stanowią dla mnie najmniejszej przyjemności. Jako kibice pragniemy takich wielkich starć, jednak jak one już nadejdą to trzeba je po prostu przetrwać w męczarniach, nawet jeśli ostatecznie okażą się wspaniałe. Stawka jest tak ogromna, że nie sposób jest się zrelaksować, chyba że udało uzyskać się naprawdę dużą przewagę, jednak wtedy – jak to przekonał się AC Milan w 2005 roku – roztrwonienie takiej przewagi boli dziesięć razy bardziej. Radość przychodzi dopiero po uczuciu ulgi na dĽwięk ostatniego gwizdka sędziego w meczu.

Przedmeczowe wypowiedzi Jose Mourinho tylko podgrzały nerwową już atmosferę a jego słowa po pierwszym spotkaniu tylko zwiększyły moje pragnienie odniesienia sukcesu w rewanżu.

Znowu byliśmy świadkami jego przeszywającego wołania o ewidentny jego zdaniem rzut karny. „Ja opieram się na faktach, a to jest fakt,” powiedział. I miał rację. Jednak tylko wtedy, jeśli dyktuje się rzuty karne za zagrania ręką w okolicach linii środkowej boiska. Tym samym Mourinho po raz drugi ma fałszywe przeświadczenie, że sędziowie sprzyjają Liverpoolowi – dwa lata temu mówił dokładnie to samo, kompletnie ignorując fakt, że Petrowi Cechowi ewidentnie należała się czerwona kartka. On znowu nakłada presję na arbitra rewanżu, a przecież sam sędzia spotkania z 2005 roku powiedział własnymi słowami, że uznając gola zrobił przysługę zespołowi Chelsea.

Ja nie mam żadnych problemów z Jose Mourinho i tym, co opowiada na temat innych zespołów, jednak nieprzerwane docinki i krytyka skierowana w Liverpool z ust menadżera drużyny przeciwnej zmuszają mnie do reakcji. Odrobina krytyki i ‘gra słowna’ to część współczesnego futbolu i mnie to nie denerwuje, jednak jeszcze nie znałem takiego menadżera, który by tak często atakował inny klub i menadżera tej drużyny.

Nie podobała mi się zwłaszcza jego wypowiedĽ, że on prawdopodobnie zostałby w Chelsea, gdyby osiągnął tyle, co Rafa na Anfield. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to prawda. Jednak, gdyby Rafa – który musiał przebudować cały zespół – wydał tak astronomiczne pieniądze na budowę drużyny to najprawdopodobniej miałby już na swoim koncie dwa Mistrzostwa Anglii.

Mourinho nie poprowadził Chelsea o wiele dalej niż uczynił to jego poprzednik. W swoim najlepszym sezonie na Stamford Bridge zdobył o 16 punktów więcej niż Ranieri (który uzyskał 79 oczek). W poprzednim sezonie Benitez dodał 22 punkty do 60 uzyskanych przez drużynę, którą objął i obecny sezon wciąż może lepszy od tamtego z 2004 roku o 13 punktów.

No i Benitez potrzebował zaledwie jednego sezonu, żeby totalnie wyprzedzić swojego poprzednika pod względem dokonań w Lidze Mistrzów, podczas gdy Mourinho jeszcze nie poprawił osiągnięcia Claudio Ranieriego, który w Półfinale zmierzył się z Monaco w 2004 roku.

Zatem Mourinho może spokojnie sobie stwierdzać, że jego zespół zdobył prawie 60 punktów więcej od The Reds od momentu przybycia obu menadżerów na Wyspy, jednak Portugalczyk objął drużynę znacznie bliższą walki o największe trofea po tym, jak w 2003 roku otrzymali ogromny zastrzyk finansowy, a potem jeszcze wydawał ogromne pieniądze na ulepszanie swojego zespołu.

Już mówiłem to wcześniej, ale Mourinho nigdy nie miał tak dużej wiary we własne menadżerskie umiejętności (za które bez wątpienia należy mu się szacunek), żeby nie wydawać tak ogromnej fortuny. Pomijając jego zuchwalstwo, darzyłbym go znacznie większym szacunkiem, gdyby powiedział: „nie, ja sobie poradzę bez ekstrawaganckiego wydawania pieniędzy.” Najlepsi potrafią wygrywać na równych zasadach, jednak on wolał podjąć inne rozwiązanie. Jego dwóch napastników kosztowało 55 milionów funtów – więcej niż cała podstawowa jedenastka The Reds.

Nawet ławka rezerwowych Chelsea kosztowała więcej niż wyjściowa XI Liverpoolu. Właśnie dlatego Liverpool potrzebował nowego inwestora, jednak i tak żaden klub nie jest w stanie zbliżyć się do bogactwa Chelsea. Jak już wcześniej mówiłem, moim zdaniem The Reds mają już kręgosłup i kadra jest całkiem szeroka, jednak Chelsea na całym boisku, a także na ławce ma zawodników, którzy kosztowali w przedziale 10-30 milionów funtów.

Niestety w środę pierwsza połowa w wykonaniu The Reds była słaba, nie udało nam się rozpocząć w odpowiednim rytmie. Słyszałem takie opinie, że Chelsea skorzysta na intensywności ich terminarza i tak też się stało, zaczęli to spotkanie lepiej, od razu złapali swój rytm gry.

Jednak z drugiej z strony – o czym wspominał ich menadżer – Chelsea była z tego powodu bardziej zmęczona i fakt, że Liverpool z drugiej połowie wyglądał lepiej potwierdza tę tezę. Choć duży wpływ na poczynania The Reds miały taktyczne zmiany, no i Chelsea postanowiła bronić się całym zespołem oprócz Didiera Drogby.

Chelsea ma przewagę – wygrali i nie stracili gola na własnym boisku – jednak czynnik Anfield powoduje, że jest ona minimalna. Chelsea bardzo dobrze wie, co potrafi The Kop w czasie europejskich wieczorów.

The Reds mogą wygrać w rewanżu, jednak zasada wyjazdowych bramek jest korzystniejsza dla zespołu, który gra pierwszy mecz u siebie (zwłaszcza, jeśli będziemy świadkami dogrywki). Ja najbardziej obawiam się powtórki z meczu z Benfiką, gdzie Liverpool musiał odrobić stratę 0-1 i przez pierwsze trzydzieści minut nie dał chwili wytchnienia drużynie z Portugalii, jednak nie strzelił gola. Następnie Benfica zdobyła gola i tym samym zakończyła rywalizację w tym starciu.

Na szczęście obecnie napastnicy The Reds znajdują się w lepszej formie, niż miało to miejsce w lutym 2006 roku.

Kolejną potencjalną pułapką jest sytuacja, gdy wygrywamy 2-0 i wiemy, że jeden błąd daje awans Chelsea. Jeśli na dziesięć minut przed końcem taki będzie wynik, to całe Anfield może nagle zacząć cierpieć na Syndrom Jelita Drażliwego.

Tydzień temu Chelsea grała głównie z kontry, preferując długie piłki. Pod wieloma względami ten sposób gry przypominał Liverpool z czasów Emile’a Heskey’a z tą różnicą, że Drogbę wspierali bardziej klasowi piłkarze, a i sam napastnik Londyńczyków był większą i lepszą wersją byłego napastnika The Reds.

Nie do mnie należy ocena stylu gry innych zespołów; w końcu odnoszą w ten sposób sukcesy, a to jest najważniejsze. I jeśli Drogba podejmuje decyzję, żeby mocno stać na nogach to może być idealnym osamotnionym napastnikiem – wysoki, silny, szybki i dobrze wyszkolony technicznie. Jednak naprawdę od takiego zespołu powinno się wymagać znacznie więcej, zwłaszcza jeśli ich menadżer w poprzednim sezonie nazwał Liverpool zespołem, który gra jedynie długie piłki. I też więcej trzeba wymagać od Drogby, ponieważ obrońcy muszą uważać, żeby się do niego za bardzo nie zbliżać, jako że ten napastnik ma tendencję do nagłego przewracania się bez najmniejszego powodu ku temu (przez to krycie go staje się jeszcze trudniejszym zadaniem).

Walcząc z takimi piłkarzami jak Alan Shearer, czy Duncan Ferguson, obrońcy wiedzieli, że jest to prawdziwa fizyczna walka i ci napastnicy nie będą szukać rzutów wolnych, jeśli tylko poczują najmniejszy kontakt ze strony rywala. Jeśli obrońca obawia się odważniejszego zaatakowania piłkarza, który przed chwilą bez powodu padł na murawę, to oznacza, że wcześniejsza próba ‘symulacji’ przyniosła jednak jakiś efekt.

Moim zdaniem Agger został za mocno skrytykowany, jeśli weĽmiemy pod uwagę fakt, że czasami z Drogbą po prostu nie da się grać – ze względów dobrych, jak i też złych. Jeśli chodzi o sytuację, po której padł gol, to moim zdaniem niewielu obrońców zdołałoby zrobić coś więcej poza trzymaniem Drogby w bezpośrednim kontakcie, a napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej potrzebował zaledwie metra przestrzeni, żeby wypracować sytuację dla Joe Cole’a. A w powietrzu bardzo ciężko jest podołać Drogbie.

Miło było przeczytać po meczu wypowiedĽ Glenna Hoddle’a, w której były trener Chelsea napisał, że przyjemność sprawia mu oglądanie Manchesteru United, Arsenalu i Liverpoolu, jednak nie może powiedzieć tego samego o swojej byłej drużynie. Liverpool wyraĽnie lepiej podawał piłkę w pierwszym meczu i grał piłkę przyjemniejszą dla oka – zwłaszcza w drugiej połowie – jednak Chelsea ciężko pracująca w środku pola i dysponująca ogromną siłą w ataku dwukrotnie zmusiła Pepe Reinę do wysiłku i raz pokonali bramkarza The Reds. Potem dziesięciu ich zawodników przebywało głównie na własnej połowie i tylko Drogba walczył o długie piłki.

Mourinho wiele mówił o tym, że brakowało mu kilka podstawowych piłkarzy, ale The Reds też grali bez Finnana, Aurelio, Kewella i Luisa Garcii – zawodników, którzy mogliby wszyscy wybiec w podstawowym składzie, gdyby byli zdrowi. To był również ciężki wieczór dla nowych graczy: generalnie bardzo dobrze przystosowali się do angielskiej piłki, jednak dla Arbeloy i Mascherano ten mecz był czymś zupełnie nowym pod względem intensywności gry. W przyszłości będą mieć korzyści z tak szokującego doświadczenia, ale zawsze jest bardzo trudno się przyzwyczaić do takiego tempa.

W ataku Rafa postawił na szybkość Bellamy’ego i ciężko jest krytykować taką decyzję, ponieważ w meczach wyjazdowych szybkość zawsze jest bardzo ważna. W czasie trwania meczu zdecydował się na wprowadzenie wysokiego Croucha. Rozpoczął spotkanie bez typowych skrzydłowych i ponownie w wyjazdowym meczu ze świetną drużyną taka decyzja jest zrozumiała – najważniejsze było nie stracić bramki. Praktycznie był to plan, który się sprawdził na Nou Camp.

Wystarczy spojrzeć, jak zachowawczo w ostatnich latach na Anfield grał zazwyczaj ofensywnie nastawiony Manchester United. ZawęĽ pole gry, wzmocnij środek pola i spróbuj strzelić gola, jeśli to tylko możliwe.

Tak prawdę mówiąc to ja wolę oglądać rewanże, w których The Reds muszą wygrać; w takiej sytuacji wiadomo, że piłkarze dadzą z siebie wszystko, tak samo jak The Kop (w sumie to wszystkie strony Anfield będą bardzo głośno). No i nie jesteśmy w położeniu, w którym już połowę zadania wykonaliśmy i teraz tylko możemy to stracić. Zadanie jest proste. I jak to widzieliśmy w Finale Młodzieżowego FA Cup, gdzie The Reds pokazali ogromny charakter, zespół, który rozpoczyna starcie z przewagę ma kłopoty z odpowiednią reakcją, jeśli stracą gola jako pierwsi.

W dwóch spotkaniach z Chelsea w obecnym sezonie Liverpool zdobywał dwa gole i tyle samo razy trafił do siatki w ostatnim starciu z ubiegłego sezonu (kolejny Półfinał). Innymi słowy w trzech ostatnich spotkaniach poza Stamford Bridge, The Reds wygrywali i za każdym razem czynili to dwukrotnie pokonując bramkarza Chelsea. (oczywiście tym razem wystarczy nam 1-0 w ciągu 90 minut gry, żeby doprowadzić do dogrywki).

Trudnym zadaniem będzie utrzymanie tej serii, jednak właśnie ona – razem z trzema czystymi kontami na Anfield w ciągu dwóch lat starć z Chelsea – powinna natchnąć nas wiarą, że dzisiaj możemy być świadkami kolejnego niezwykłego wieczoru w Merseyside.

Paul Tomkins



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 01.05.2007 (zmod. 02.07.2020)