FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 933

Hodgson nie był najgorszym trenerem

Artykuł z cyklu Artykuły


Tak, to prawda – Hodsgon w cale nie jest najgorszym, współczesnym menadżerem LFC.

Według mnie, ten nie do pozazdroszczenia tytuł, ciągle należy do Graema Sounessa. Skoro jednak akolici Hodgsona ciągle podkreślają, iż Londyńczyk miał za mało czasu, by wszystko uporządkować, oznacza to, iż tylko dlatego znajduje się za Sounessem, że nie zdążył wszystkiego zepsuć. Souness jest nawet pod pewnymi względami lepszy od Hodgsona – zdobył jedno trofeum (oczywiście miał na to więcej czasu), a niski procent wygranych przez niego meczów ligowych (41%) i tak przewyższa paskudne 35% Roya. Poza tym wygrał też kilka meczów na wyjeździe i nawet jeśli podczas jednego sezonu zdarzyło się to tylko trzy razy, ciągle jest to statystycznie lepsze w porównaniu do tego co Roy osiągnął w 10 meczach wyjazdowych.

Szkot miał trzy lata na popełnienie wszystkich swoich błędów, dlatego tym większy podziw dla Roya, który zdążył zepsuć aż tyle, w tak krótkim czasie. Ciągle jednak nie spowodował tylu szkód, ile były kapitan Liverpoolu.

W przypadku każdego menadżera, który zaliczył porażkę, można znaleźć okoliczności łagodzące – niezależne przyczyny tego, że wszystko poszło nie tak, jak pójść powinno. Souness odziedziczył starzejący się zespół i to po wydarzeniach na Hillsborough, podczas gdy Hodgson objął posadę w klubie tonącym w długach. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Souness odziedziczył także zespół aktualnych mistrzów, którzy wciąż byli na szczycie, a którzy jeszcze podczas jego pierwszego sezonu jako menadżera spadli na 6. a potem 8. miejsce. Hodgson objął dowodzenie drużyną, która była w trakcie upadku, jednak zamiast ten, powszechnie nieakceptowany, proces zatrzymać, przyśpieszył go – z 7. miejsca w poprzednim sezonie do 12. w momencie kiedy odchodził z klubu.

Hodgson mógł próbować usprawiedliwiać wszystko słabą jakością składu, który odziedziczył, jednak sam był odpowiedzialny za zakup jednej czwartej załogi, którą posłał do walki, a to całkiem spora część, jak na jedno okienko transferowe. Owszem, nie miał wiele do powiedzenia przy odejściu Yossiego Benayouna i Javiera Mascherano – dwu ważnych piłkarzy – ale odegrał istotną rolę w wyrugowaniu Emiliano Insuy i Albero Aquilaniego oraz szukał kupców na Lucasa Leivę (przynajmniej ostatniego lata) i bojkotowanego Daniela Aggera (zimą). Hodgson przyznał, że słuchał tego co radził mu w sprawach futbolowych Christian Purslow, a już samo to było błędem.

Wszyscy menadżerowie zaliczają wpadki na rynku transferowym. W moim odczuciu jeśli 50% zakupów jest udane, można to uznać za dobry wynik. No i oczywiście to, czy dany zakup uznany jest za sukces, czy porażkę, zmienia się z upływem czasu. Problem w tym, że Hodgsonowi udało się tylko 20% zakupów. Z sześciu sprowadzonych przez niego piłkarzy, tylko Raul Meireles osiągnął odpowiednie noty. Joe Cole i Fabio Aurelio przeszli do klubu na zasadzie wolnych transferów i w prawdzie są uzdolnionymi piłkarzami, jednak mają za sobą długą listę kontuzji; często płacono im za przesiadywanie meczów na ławce. Christian Poulsen okazał się katastrofą, mimo że od czasu do czasu wyglądał nieźle w wolniejszych meczach Ligi Europy. Paul Konchesky i Brad Jones zostali wypożyczeni do zespołów z Championship.

Jeśli chodzi o pieniądze na transfery, Hodgson osiągnął ową 50% granice sukcesu, a to dlatego, że zakup Meirelesa stanowił połowę wszystkich wydatków. Problemem były natomiast pieniądze na pensję dla pozostałej piątki. To pokazuje dokładnie jak trudno jest znaleźć dobre okazje na rynku transferowym (Benitez także zostawił po sobie bubla w postaci Jovanovicia) jednak Hodgson, podobnie jak Souness w 1991 roku, starał się osiągnąć zbyt wiele, zbyt szybko i w efekcie popełnił za dużo błędów. W przeciwieństwie do Maxiego Rodrigueza, Joe Cole, po przenosinach na prawie Bosmana nie udowodnił, że zasługuje na swoje zarobki.

Hodgson myślał, że jest sprytnym handlarzem i uważał, że uda mu się osiągnąć sukces, ponieważ nie potrzebuje dużych funduszy. Mógł pracować z tym co odziedziczył. Jednak jego działania osłabiły skład. Jak już zauważyłem latem, znacznie łatwiej uratować karierę piłkarza pokroju Damiana Duffa, w środowisku, gdzie presja jest mniej odczuwalna – tak jak w Fulham. A ile wielkich, blednących gwiazd osiąga sukces w wielkich klubach, kiedy poddawane są jeszcze surowszej ocenie? I jeszcze jedno – nawiąże do swego artykułu „Topniejący Steven Gerrard” – zbyt wiele lodowych bloków kupionych przez Hodgsona (średnia wieku – 30), było na najlepszej drodze by zmienić się w wiadra wody.

Podsumowując to wszystko – kiedy Roy dokonywał selekcji zespołu, wybór taktyki był podporządkowany wyborowi ograniczonych piłkarzy na trzy z czterech pozycji obronnych. To stoi w kontraście z podejściem Dalglisha, który natychmiast wcielił w wyjściowy skład Aggera, w miejsce pełnego poświęcenia, ale technicznie ograniczonego Kyrgiakosa, a także wybrał Aurelio przed Koncheskim. Negatywne podejście zostało okupione niekorzystną różnicą bramek. Preferując typowych stoperów w linii obronnej, Liverpool miał problem z zachowaniem czystego konta. Kiedy tylko Dalglish wrócił do Benitezowej filozofii wystawiania obrońców rzeczywiście grających futbol, problem zachowania czystego konta został rozwiązany. Przypadek? Liverpool częściej utrzymywał się przy piłce, a dzięki temu przeciwnicy stwarzali mniejsze zagrożenie.

Na swoje szczęście Hodgson mógł wystawiać Gerrarda i Torresa razem o wiele częściej, niż jego poprzednik. Jednak ich efektywność nie była taka jakiej oczekiwano. O ile więc menadżer mógł narzekać na przeciwności losu (np. utrata Mascherano), o tyle nie zdołał wykorzystać szczęścia, które spotykał na swojej drodze.

W krótkim czasie Hodgson zdołał popełnić wiele błędów. Jego konferencje prasowe były nie do zniesienia, jego nastawienie przypominało kogoś, kto godzi się z porażką (oczekiwania obniżył do poziomu piwnicy), wyniki były generalnie słabe, a styl gry prawie nie do oglądania. Zamiast oczekiwanej poprawy wszystko stopniowo się pogarszało. A kiedy mamy złą chemię i menadżera, który nie potrafi wpasować się w miejsce, więcej czasu w cale nie pomoże w rozwiązaniu problemów.

W przeciwieństwie do Sounessa, Hodsgon dokonał tylko jednego, wielkiego transferu. W prawdzie narobił bałaganu (nie zrozumiał klubu – ale fani, tradycja ani nawet styl gry to nie pieniądze) – jednak zrobił to przy ograniczonym budżecie. Souness, natomiast, okaleczył LFC, wydając fortunę na niewłaściwych piłkarzy. Korzystając z przelicznika, można zobaczyć całość koszmaru transferowych działań Sounessa. Opierając się na cenach z 2010 roku (ceny na rok 2011 będą dostępne wkrótce), Szkot wydał 127 milionów funtów na zakup 13 piłkarzy. A to daje średnio 9.1 miliona funtów na jednego zawodnika.

Oto przygnębiająca lista w przeliczniku na 2010 rok:

Stewart P. - 15,309,274

Ruddock N. - 14,926,735

Wright M. - 14,643,654

Thomas M. - 9,984,309

Clough N. - 13,583,329

Walters M. - 8,320,258

Saunders D. - 19,302,998

Piechnik T. - 3,328,103

Bjornebye S. - 3,328,103

James D. - 6,656,206

Dicks J. - 11,941,388

Jones L. - 1,996,862

Kozma I - 1,996,862

Jones R. (I) - 1,996,862

Razem: 127,314,943

Prawdziwą zbrodnią jest jednak to, że tylko 33 miliony z całej sumy zostały odzyskane. Sprowadzenie Roba Jonesa było doskonałym posunięciem, jednak jego kariera była dławiona kontuzjami; Mark Wright pomiędzy złymi sezonami zaliczył też kilka dobrych, a przez rok, lub dwa, podania Stiga Bjornebyego lądowały z laserową precyzją na głowie Robbiego Fowlera (zanim jego celownik został przestawiony na rząd 27 na The Kop). Michael Thomas był całkiem solidny, podczas gdy David James mógł być doskonały równie często, jak zachować się jakby brakowało mu piątej klepki. Niektórzy uważają, że Neil Ruddock nie był najgorszy, jednak miał problemy z wagą i alkoholem.

Generalnie całkiem solidny zbiór. Szokujące jest to, że prawie 100 ze 127 milionów wsiąkło – i to zanim weźmie się pod uwagę pensje wypłacone piłkarzom-duchom, takim jak Paul Sterwart and Nigel Clough, którzy przez lata byli na liście płac, nie rozgrywając nawet jednego meczu. W czasie kiedy Alex Fergusson i Kenny Dalglish kupowali piłkarzy mających wygrać z Blackburn i Manchesterem United tytuły mistrzowskie, Souness wypełniał skład Liverpoolu śmieciami, albo zawodnikami, którzy gubili się tuż po otrzymaniu czerwonej koszulki.

Dzisiaj 127 milionów funtów odpowiada około połowie drużyny jednego z czołowych klubów. Jednak w tamtych czasach, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę inflację, potrzeba było mniej zawodników. W sezonie 1992/93 przeciętny koszt czołowej drużyny to 78 milionów. Dopiero w sezonie 1999/00 wartość czterech czołowych drużyn przekroczyła pieniądze, jakie Souness wydał w miedzy 1991 a 1994 rokiem.

Podczas gdy Liverpool zdołał odzyskać niemal całość wydatków na transfery Rafy Beniteza - ponieważ wielu z nich sprzedano z zyskiem (Alonso, Sissoko, Crouch, Carson, Arbeloa, Bellamy, Mascherano, Benayoun, a ostatnio Torres; reszta ciągle jest warta ponad 100 milionów) - Souness stracił około 2/3 pieniędzy, które wydał. Żaden z zakupów nie przyniósł dochodu i tylko wartość Roba Jonesa wzrosła w czasie jego pobytu w klubie. Roy Hodgson miał więc długą drogę do przebycia, by osiągnąć taki poziom marnotrawstwa, z którego Liverpool nigdy nie wyzdrowiał zwłaszcza, że inne kluby stały się jeszcze bogatsze.

Hodgsonowi nie udało się również zrozumieć fanów Liverpoolu i ich oczekiwań, a w pewnym momencie nawet ich obraził. Jednak nigdy nie zrobił czegoś równie bezmyślnego, jak opowiedzenie swojej historii pewnej potępianej gazecie, w rocznicę tragedii na Hillsborough. Souness przyznał później, że było to głupotą, jednak, w świetle tego, że przechodził rekonwalescencje po operacji serca, trudno mieć pewność, co naprawdę myślał.

Jeśli chodzi o Roya, mam takie przeczucie, że - zgodnie z prawem Soda (jeśli coś może pójść źle, pójdzie źle - przyp. Asfodel) - to on będzie się śmiał ostatni dzięki weekendowemu zwycięstwu. Jeśli tak będzie, pozwólcie mu się tym cieszyć. Wygraliśmy w styczniu, a to mogę spokojnie zamienić na późniejszą porażkę. Jako klub przeszliśmy długą drogę od czasu jego odejścia, a Dalglish pokazał, ile nieprawdy było w twierdzeniu, że mamy skład zespołu ze środka tabeli. Hodgson może i wykonuje świetną robotę w West Brom – tak jak to było w przypadku Fulham – jednak nigdy nie pasował do klubu o tak wysokich oczekiwaniach i presji jakie cechują Liverpool.

Paul Tomkins



Autor: Asfodel
Data publikacji: 02.04.2011 (zmod. 02.07.2020)