LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1104

Powrót kapitana

Artykuł z cyklu Głos LFC.pl


Rozgrywki Carling Cup nie należą do najbardziej prestiżowych, natomiast mecz pomiędzy Brighton & Hove Albion a Liverpoolem był naprawdę wielkim wydarzeniem jedynie dla gospodarzy, którzy nieczęsto mają okazję by zmierzyć się z przeciwnikiem tej klasy. Jest jednak coś, co sprawiło, że wieczór na Amex Stadium był wyjątkowy dla wszystkich. Tak, to powrót Stevena Gerrarda.

Kiedy 6.03.2011 na Anfield Liverpool w kapitalnym stylu pokonał Manchester United 3:1, chyba nikt nie przypuszczał, że na kolejny występ kapitana przyjdzie nam czekać dokładnie 199 dni. Rozczarowani byli kibice, rozczarowany był też Kenny Dalglish, który dwa miesiące wcześniej przybył do klubu z misją ratunkową, a przeciągająca się bez końca absencja Gerrarda, obok odejścia Torresa, była kolejnym wielkim ciosem, z jakim przyszło mu się zmierzyć.

Wobec zaistniałej sytuacji drużyna spisała się jednak bardzo dobrze, a zawodnicy pokazali, że bez Stevena Gerrarda Liverpool również jest w stanie wygrywać. Znakomicie odnalazł się Meireles, wiodącymi postaciami byli także Lucas, Suarez i Kuyt. Tymczasem im dłużej trwała absencja, tym więcej pojawiało się głosów powątpiewających w to, czy zawodnik, który ma już 31 wiosen na karku, w dalszym ciągu będzie w stanie pełnić wiodącą rolę w zespole. Mam nadzieję, że takie komentarze były jedynie chwilowymi oznakami słabości ich autorów.

Gdy w 73. minucie zobaczyłem Stevena truchtającego wzdłuż linii bocznej boiska, uśmiech pojawił mi się na twarzy. Kiedy dwie minuty później ujrzałem go już w czerwonej koszulce, wbiegającego na murawę i zakładającego opaskę kapitańską na ramię, autentycznie się wzruszyłem. Miałem wrażenie, jakby bliska mi osoba po długiej nieobecności powróciła wreszcie do domu.

Mimo, że obecna drużyna znacząco różni się od tej, którą oglądaliśmy w marcu, Steven Gerrard pozostaje nadal tym samym Stevenem Gerrardem. Wystarczyło kilkanaście minut na placu gry, bym nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Widok uniesionych rąk Stevena, energicznie pokazującego się jednemu z partnerów najlepiej świadczy o tym, że nasza „ósemka” nie wróciła po to, by przechodzić koło gry. Steven wrócił po to, by tę grę prowadzić, by wziąć odpowiedzialność na swoje barki i prowadzić tę wielką czerwoną fregatę. Fregatę, która bez Stevena, byłaby jak Czarna Perła bez Jacka Sparrowa.

Steven to zawodnik, który w pojedynkę jest w stanie przesądzić o losach spotkania. Nigdy się nie poddaje i zawsze walczy do końca. Jestem pewny, że swoją charyzmą i determinacją na nowo zarazi kolegów z zespołu i okaże się dopełniającym ogniwem tak skrupulatnie budowanej przez Dalglisha maszyny. Mamy tu coś do zrobienia, zatem do dzieła, kapitanie! Sezon zaczyna się teraz na nowo.



Autor: Czarodziej
Data publikacji: 22.09.2011 (zmod. 02.07.2020)