LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1432

Krajobraz po bitwie

Artykuł z cyklu Głos LFC.pl


Mecz z Manchesterem United miał dać odpowiedź na pytanie, na co tak naprawdę stać Liverpool w tym sezonie. The Reds zagrali dobry mecz, z którego można wyciągnąć sporo pozytywów. Jednak zamiast o samej grze wiele dyskutuje się na temat rzekomych rasistowskich odzywek Luisa Suareza, którymi miał obdarowywać czarnoskórego Patrice’a Evrę.

Francuz zarzuca Urugwajczykowi, że ten ponad dziesięć razy obraził go rasistowskimi słowami. Podobno wszystko miał słyszeć sędzia tego spotkania Andre Marriner, który mimo to nie pokazał żadnej kartki Suarezowi, a przepisy jasno mówią o karze dla boiskowych rasistów. Sprawa powinna więc być jasna. Albo nic wielkiego się nie stało, albo Marriner i nasz zawodnik są rasistami. Arbiter oczywiście nie pozwoliłby sobie na rasizm, więc pierwsza opcja jest bliżej prawdy.

Evra nie jest i nigdy nie był świętoszkiem. Podczas Mundialu w RPA bojkotował treningi oraz mecz i wdał się w sprzeczkę, która o mało nie przerodziła się w bijatykę z trenerem od przygotowania fizycznego. To także on był pierwszym zawodnikiem reprezentacji Francji, który mówił, że on i jego koledzy zrezygnują z pieniędzy, które mieli dostać za udział w Mundialu. Kilka miesięcy później prezes Francuskiej Federacji Piłkarskiej przyznał, że Evra dotąd nie zwrócił pensji, którą otrzymał. To najlepiej świadczy o jego wiarygodności. Aferę rozpętał także kiedyś po meczu z Chelsea, gdy podczas pomeczowego rozbiegania na Stamford Bridge przepychał się z stewardami. Całowanie herbu Manchesteru Utd przed trybuną, na której siedzieli kibice Liverpoolu też nie było przypadkowe. Miało na celu prowokację. Francuz nie był więc ofiarą, co dzisiaj próbuje wmówić opinii publicznej. Można przypuszczać, że też obrażał El Pistolero, ale po prostu nie wspomniał nic o jego kolorze skóry, dlatego o jego zachowaniu się nie mówi, a trzeba pamiętać, że to on, a nie nasz zawodnik, otrzymał żółtą kartkę.

Piłkarze Liverpoolu byli bardzo rozczarowani, schodząc do szatni. Tak samo czuli się kibice. Ogromny niedosyt – cisnęło się na usta w ramach podsumowania tej konfrontacji. Manchester nie zasłużył na ten punkt, to Liverpool był lepszy i miał więcej sytuacji, które można było zamienić na bramki. Najbardziej można żałować tej z pierwszej połowy, gdy Suarez zamiast strzelać, szukał dryblingu. Henderson w końcówce spotkania był dwukrotnie bliski zdobycia bramki, również Skrtel miał dogodną okazję w doliczonym czasie gry. Gola straciliśmy po błędzie w kryciu przy rzucie rożnym. Zawodnicy kryli indywidualnie, ale zostawianie piątego metra przed bramką zupełnie pustego jest karygodnym błędem.

Ferguson obawiał się powtórki z marca tego roku, gdy Liverpool był świetnie dysponowany i pokonał Manchester 3:1. Rywale grali wtedy odważniej, zostawiając więcej miejsca szybkiemu Suarezowi, który był niezwykle groźny przy kontratakach. Teraz Urus cały czas miał na plecach Ferdinanda lub Evansa, a zespół został ustawiony dużo bardziej defensywnie, by nie narażać się na kontry i zostawić jak najmniej miejsca szybkiemu Suarezowi i równie dynamicznemu Downingowi. Podejście Fergusona do tego meczu najlepiej świadczy o sile i respekcie, jakim darzona jest obecna drużyna Kenny'ego Dalglisha. The Reds dali sygnał pozostałym rywalom z czołówki Premier League: będziemy silnym graczem.



Autor: Licznerek
Data publikacji: 17.10.2011 (zmod. 02.07.2020)