Część VI
Artykuł z cyklu Ian Rush
Hillsborough, sobota, 15 kwietnia 1989 roku. Zdarzają się w życiu tragedie tak przerażające, że nie sposób o nich zapomnieć. Obrazy, które zostają w pamięci potrafią być tak okrutne, że nie sposób o nich nawet mówić. Tak jest i teraz, kiedy sięgam myślą wstecz, do tego feralnego popołudnia.
Nadal z trudem znajduję słowa, które opisałyby moje uczucia w chwili, kiedy cały świat zamarł. Napisano i wypowiedziano już ich miliony – wszystkie one dotyczą śmierci 96 kibiców Liverpoolu, którzy wybrali się w ostatnią podróż za swoją drużyną.
Wciąż odczuwałem skutki kontuzji i siedziałem na ławce rezerwowych, jakieś czterdzieści jardów od trybuny wypełnionej po brzegi naszymi fanami. Po kilku minutach od pierwszego gwizdka z trybun zaczął dochodzić do nas szum większy niż dotychczas. Zaczęliśmy jednak bardzo dobrze i zrzuciłem to na podekscytowanie naszą grą. Po kilku kolejnych chwilach było już jednak jasne, że mamy do czynienia z poważnym problemem. Kibice zaczęli wybiegać na boisko, zobaczyłem policjantów przewracających ogrodzenie, które stało się smutnym, lecz nieodzownym elementem wszystkich dużych obiektów piłkarskich.
Kibice zaczęli zapełniać boisko całą, wielotysięczną masą. Nie mieliśmy pojęcia jak wielkiej tragedii jesteśmy świadkami. Gra została wstrzymana i natychmiast zapędzono nas wszystkich do szatni. Nie mieliśmy pojęcia czy mecz będzie rozegrany do końca. Cały ten horror docierał do nas w szatni, godzina po godzinie. Każdy zawodnik był totalnie rozbity, zrozpaczony. Wielu z nas bało się o zdrowie i życie swoich rodzin i przyjaciół, oni wszyscy byli przecież na tej trybunie. Siedziałem w szatni aż w końcu przyszedł trener. To było jak droga przez piekło.
Drugie piekło, kolejny koszmar w samym sercu Liverpool FC w ciągu czterech lat. Dlaczego my, dlaczego właśnie my musimy być znowu doświadczani przez kolejną tragedię? Dlaczego nasi fani, z których ogromna większość to wspaniali, lojalni i oddani kibice, muszą tak cierpieć? To są pytania bez odpowiedzi. Nikt nie wie, jaki los, czy też fatum może na ciebie czekać za każdym razem gdy wychodzisz z domu, przechodzisz przez ludzie czy też wsiadasz do samochodu.
Pozostałe, bardziej przyziemne pytania zaczęły się pojawiać, gdy ukazał się cały ogrom tej tragedii. Mieliśmy na tym spotkaniu więcej kibiców niż Forest. Może nasi fani powinni być ulokowani po przeciwległej stronie boiska, na większej trybunie? Czy policja z wystarczającym zaangażowaniem zabrała się za przewracanie ogrodzenia? Czy te ogrodzenia w ogóle powinny być stawiane na stadionach? Dużo łatwiej oczywiście stawiać tego typu pytania po fakcie. Nie widzę żadnego celu w czynieniu kogokolwiek osobiście odpowiedzialnym za tę katastrofę. Mogę jedynie dziękować, że późniejsze decyzje o wyeliminowaniu miejsc stojących gwarantują, że taka tragedia więcej się już nie wydarzy.
Całe Merseyside pogrążyło się w żałobie na długie tygodnie. Liverpool FC, zawodnicy, sztab, kibice...byliśmy wszyscy zdruzgotani. Taki dramat potrafi jednoczyć ludzi bardziej niż cokolwiek innego. Być może wszyscy mamy potrzebę dzielenia się swoim smutkiem. Wiem jedno – każdy zawodnik, każdy z osobna był wówczas wspaniały. Za każdym razem upewnialiśmy się, że na wszystkich pogrzebach ofiar znajdzie się odpowiednia delegacja, odwiedziliśmy każdą rodzinę, która opłakiwała swych bliskich, chodziliśmy do szpitali pocieszać tych, którzy zostali ranni, spędzaliśmy codziennie wiele godzin na rozmowach z ludźmi, po prostu byliśmy wśród nich.
Jeżeli taki dramat może mieć swego bohatera, był nim niewątpliwie Kenny Dalglish. Może to przesada, ale Kenny wziął na swoje barki żałobę 50.000 ludzi. Wziął na siebie odpowiedzialność za wszystko, co klub mógł uczynić, by choć trochę ulżyć cierpieniu ofiar i ich bliskich. Przyjął całą presję światowych mediów, odciągając ją od zawodników. Był na każdej smutnej ceremonii, spędzał całe dnie na spotkaniach z rodzinami ofiar, rozmawiał z zawodnikami, spośród których kilku było bliskich załamania, odpędzał od nas wszystkie złe duchy. Ile go to kosztowało, nie mam pojęcia, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nikt, żaden z zawodników nie chciał wspominać tych chwil.
Każdego roku, w rocznicę tej tragedii, spotykamy się na ceremonii poświęconej ofiarom. Rodziny zbierają się na Anfield na herbatę, rozmawiają z zawodnikami, sztabem i pracownikami. To przejmujące i wzruszające chwile, ale nawet wówczas potrafimy rozmawiać o tym jak radzi sobie Liverpool, czy zdobędzie w danym roku jakieś trofeum, jak sobie radzą zawodnicy. Nigdy nie wspominamy o Hillsborough. Nie znaczy to, że chcemy o tym zapomnieć. Nikt, kto był wtedy na stadionie nie jest w stanie o tym zapomnieć. Po prostu, słowa są zbędne. Fakt, że jesteśmy wówczas wszyscy razem, jest najlepszym dowodem na to, że ciągle pamiętamy.
Autor: Openmind
Data publikacji: 11.07.2011 (zmod. 02.07.2020)